Reklama

Poddać się "Senności"

Filmowe festiwale rządzą się swoimi prawami. Atmosfera, otoczenie, gorące dyskusje, seans za seansem. To wszystko wpływa na odbiór kolejnych filmów. Czy wpłynęło na oceny "Senności" Magdaleny Piekorz?

Z pewnością nie było to bez znaczenia. Zwłaszcza, że po błyskotliwym debiucie, za który Piekorz dostała na festiwalu w Gdyni Grand Prix, z niecierpliwością oczekiwano na jej kolejny projekt. Musiały jednak minąć cztery lata. Cóż, taka polska rzeczywistość. Jednak "Senność" oglądana niejako w oderwaniu od innych filmów, które w tym roku zachwycały krytykę w Gdyni, jak "Cztery noce z Anną", "33 sceny z życia" czy "Boisko bezdomnych", nie rysuje się już tak źle. Bo i nie jest to film zły czy nieudany, choć z pewnością można było liczyć na więcej.

Reklama

Magdalena Piekorz ma dobre wyczucie filmowego rytmu, dzięki czemu sprawnie przeplata trzy opowieści, przewrotnie można by dodać - "o miłości". Miłości tkwiącej gdzieś podskórnie. Iluzji miłości, jej poszukiwaniu, odnajdywaniu. Mamy zatem pisarza (Krzysztof Zawadzki) przechodzącego kryzys twórczy i tkwiącego w beznadziejnym małżeństwie z żoną cierpiącą na różnego rodzaju fobie. Jest i kolejne małżeństwo - byłej aktorki chorej na narkolepsję (Małgorzata Kożuchowska), permanentnie zdradzanej przez męża (Michał Żebrowski). W tym towarzystwie uczucie młodego lekarza (Rafał Maćkowiak) do kieszonkowca (Bartosz Obuchowicz) wydaje się jedynie prawdziwe i zdrowe.

"Wszystkim nam coś dolega" - mówi jedna z bohaterek. I rzeczywiście wszyscy bohaterowie tkwią w pułapce, którą kiedyś sami na siebie zastawili. Teraz zaczynają uświadamiać sobie, że na końcu czeka ich droga do piekła usłana obrazami "niewykorzystanych szans", jak w czasie swojej przedśmiertnej "spowiedzi" określi to Robert. Bo jak się okazuje, podejmując czasem ryzykowne decyzje, pod wpływem nagłego instynktu można osiągnąć szczęście. Robert zamiast powieści, historie obserwowanych przez piwniczne okno ludzi stara się ująć w formie matematycznych znaczków i wykresów. Równie sformalizowane, zrytmizowane i perfekcyjne w swej zewnętrznej warstwie jest życie Róży i jej męża w ogromnym, ale zimnym domu. W zlaicyzowanym świecie brakuje płaszczyzny porozumienia, każdy mówi we własnym języku. Dopiero sytuacje graniczne, świadomość rychłej śmierci, wpływ halucynogenów, przemoc otwierają furtkę poszukiwania wzajemnego zrozumienia, ale i samoświadomości.

Magdalena Piekorz nazbyt zaufała scenariuszowi Wojciecha Kuczoka i - zwłaszcza w małżeńskich historiach - dialogi chwilami trącą powieściowym papierem tak, że nawet aktorzy (a tym należą się spore brawa) nie potrafią uratować sytuacji. Ze sztuczności i pewnej dozy teatralności udało się odrzeć wątek Adama i Bystrego, nakręcony kamerą z ręki, zatopiony w szarościach, błękitach i dynamicznie zmontowany. Zresztą to właśnie wizualne rozwiązania poszczególnych wątków zwracają szczególnie uwagę. Marcin Koszałka po raz kolejny udowadnia bowiem, że jest jednym z najzdolniejszych operatorów młodego pokolenia, a jego świadomość kamery, obrazu i kompozycji zaskakuje w każdym kolejnym filmie. Na tym tle warto też wspomnieć o montażu oraz muzycznej kompozycji Adriana Konarskiego. W czasie konferencji Piekorz stwierdziła, że jest to "jeden gigantyczny utwór". I rzeczywiście muzyka towarzyszy poszczególnym wątkom dyskretnie, acz nieustannie i dopiero na zakończenie uświadamiamy sobie, że była obecna. Zachowane zostaje zatem podstawowe przykazanie filmowej ścieżki dźwiękowej - zasada "niesłyszalnej muzyki".

To wszystko wskazuje na talent Piekorz przede wszystkim w doborze artystycznych wspólników. Bo choć nawet, jak w przypadku "Senności", całości brakuje iskry, która pozwoliłaby emocjonalnie zaangażować się w opowiadane historie (jak miało to miejsce w przypadku "Pręg"), to poszczególne elementy tej układanki i tak przyciągają uwagę.

Wydaje się, że problem z fabularnymi filmami Piekorz jest bliski ocenie, z jaką spotyka się twórczość hiszpańskiej reżyserki Isabel Coixet, której "Elegia" właśnie gości w polskich kinach. Autorka "Życia ukrytego w słowach" konsekwentnie, wykorzystując strukturę melodramatu, opowiada swoje historie miłosne przefiltrowane przez kobiecą wrażliwość. Historie niejednokrotnie na pograniczu łzawej telenoweli i doskonale zagranego dramatu psychologicznego. Czasem sztuczne, czasem prawdziwe.

Podobnie Piekorz (choć waham się, czy nie należy pisać tu jednak o autorach raczej niż autorce) konsekwentnie opowiada swoje historie o współczesnym pokoleniu trzydziestolatków zagubionym w labiryncie własnych emocji. Scenariusze Kuczoka filtruje przez własną wrażliwość, czasem tylko (niestety!) pokazując pazur dokumentalistki, potrafiącej nadać opowieści społecznego, bardziej prawdziwego wymiaru (tak było z wątkiem ojca w "Pręgach", tak jest i z wątkiem Adama w "Senności"). Czy widz to kupi czy też nie, zależy często od nastawienia i nastroju. Ten typ wrażliwości jednych drażni, drugich wzrusza. Każdy "Senności" może poddać się na wiele sposobów.

Martyna Olszowska

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: seans | piekorz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy