Pierce Brosnan: Siła dojrzałej miłości
Kiedy słyszymy Pierce Brosnan, myślimy - James Bond. Ale urodzony w Irlandii aktor ma na swym koncie wiele innych - niż agent 007 - ról. W takich filmach, jak "Mamma Mia!", "Marsjanie atakują", "Jak ona to robi" i "Kumple na zabój" mogliśmy poznać jego łagodniejsze, bardziej komediowe oblicze.
Kompletując obsadę do swojej romantycznej komedii "Wesele w Sorrento", duńska reżyserka Susanne Bier poszukiwała do głównej roli mężczyzny szarmanckiego i wyrafinowanego; słowem - prawdziwego dżentelmena. W tej sytuacji trudno się dziwić, że zapukała do drzwi Pierce'a Brosnana. Niegdysiejszy James Bond przez większą część swojego życia grywał takich właśnie osobników - i wydawał się idealnym kandydatem do roli samotnego, owdowiałego Anglika, który ulega urokowi duńskiej fryzjerki, granej przez Trine Dyrholm.
To postać z gatunku tych, jakie pół wieku temu grywał Cary Grant - który, jak się okazuje, jest wzorem dla Brosnana.
- Kiedy dowiedziałem się, że dostałem rolę w serialu "Detektyw Remington Steele", zacząłem obsesyjnie oglądać filmy z jego udziałem. Próbowałem naśladować jego sposób grania - wyznaje irlandzki aktor, który telefon ode mnie odebrał w swoim letnim domu na Hawajach, dokąd udał się na krótki wypoczynek ze swoją żoną Keely i dwoma synami, 16-letnim Dylanem i 12-letnim Parisem.
- Nie dorastałem w otoczeniu, które można nazwać wyrafinowanym - dodaje 59-letni gwiazdor - ale czasami dzieje się tak, że życie przynosi człowiekowi spełnienie jego marzeń. Chciałem tego, dążyłem do tego - i dostałem to. I zapędziłem samego siebie w przysłowiowy kozi róg, bo wszyscy moi bohaterowie mają jedną wspólną cechę: wyrafinowanie właśnie.
W "Weselu w Sorrento" Brosnan wcielił się w Philipa, zamieszkałego w Danii Anglika, który przed wielu laty stracił żonę na skutek nieszczęśliwego wypadku. Upływ czasu nie zagoił jego ran - ale oto w drodze na wesele swojego syna, które ma odbyć się we włoskim Sorrento, Philip spotyka Idę (Dyrholm), matkę swojej przyszłej synowej. Okoliczności nie są sprzyjające: Ida wjeżdża w jego samochód. Jest rozkojarzona, i nic w tym dziwnego - niedawno odkryła, że jej mąż ma kochankę, a na domiar złego zmaga się z nowotworem, przez który wycięto jej kawałek piersi.
Mogłoby się wydawać, że ten ostatni wątek niewiele ma wspólnego z komedią romantyczną jako gatunkiem. Zdaniem Brosnana, duńska reżyserka uderzyła tutaj jednak we właściwy ton.
- Trzeba dostrzec humor w całej tej sytuacji - mówi. - Owszem, Ida walczy z rakiem, ale nie zmienia to faktu, że jest silną kobietą. Widz sympatyzuje z nią z powodu licznych ciosów, które na nią spadły. Ida mocno stąpa po ziemi, nawet jeśli chwilowo pogubiła się nieco w życiu.
- To właśnie jest cechą dobrej komedii romantycznej: wychodzimy od prozy życia, a następnie ją "podkręcamy". Proszę mi wierzyć, gdyby fabuła od początku była sentymentalna i przesłodzona, zrobiłby się z tego sitcom pełen frazesów.
Brosnan nie był zaskoczony, że zaproponowano mu rolę Philipa.
- Jestem w stanie zrozumieć, dlaczego tak się stało. Wiele lat temu choroba nowotworowa odebrała mi moją żonę, dlatego ta historia miała dla mnie szczególny wydźwięk.
Pierwsza żona aktora, Cassandra Harris, zmarła na raka jajnika w 1991 r., w wieku 43 lat. Po jej śmierci Pierce przez długi czas samotnie wychowywał ich syna, Seana, który miał zaledwie osiem lat, kiedy stracił matkę. Opiekował się również dziećmi Cassandry z jej poprzedniego małżeństwa - Charlotte i Christopherem - które zaadoptował po śmierci ich biologicznego ojca w 1986 r.
Brosnan otrząsnął się w końcu po tamtej tragedii, chociaż nie nastąpiło to prędko. Znów pokochał kobietę - i ożenił się ponownie. Co ciekawe, w dniu, w którym rozmawialiśmy, małżonkowie obchodzili pewną rocznicę...
- Nasze pierwsze spotkanie miało miejsce dokładnie 19 lat temu, co do dnia - wyjaśnia aktor. - Wciąż jednak jesteśmy na etapie zalecania się do siebie i pielęgnowania naszego uczucia. Cały czas budujemy nasze wspólne życie.
- Prawdą jest to, co mówią: to miłość wprawia w ruch cały świat. Ale oprócz niej jest coś jeszcze. W życiu potrzebna jest dyscyplina, swoista etyka zawodowa - a także pasja. W ostatecznym rozrachunku to jednak miłość można nazwać esencją naszej egzystencji.
16 maja Brosnan rozpocznie siódmą dekadę swojego życia. Taka okazja sprzyja refleksjom...
- 60. urodziny to nie żarty - mówi. - Siłą rzeczy podchodzisz do nich z pewną dozą żalu. Pytasz siebie: "Czy nie zmarnowałem danego mi czasu? Czy nie powinienem był zrobić więcej? Czy mogłem zrobić więcej?".
On sam nie należy jednak do osób, które poddają się wątpliwościom.
- Kiedy patrzę w lustro, widzę człowieka, który dobrze przeżył życie, i miał to szczęście, że znalazł się we właściwym miejscu o właściwym czasie. Teraz skupiam się na tym, by nadążać za rzeczywistością. Muszę też radzić sobie ze skutkami upływu czasu i tym, że moje ciało powoli traci dawną sprawność...
Aktor regularnie uczęszcza na siłownię. - W miarę, jak się starzejesz, musisz bardziej dbać o swoją kondycję. W moim zawodzie potrzebna jest wytrzymałość, która pozwoli ci pracować nawet przez 16 godzin dziennie. Jakoś radzisz sobie z tym, że nagle zwiększa ci się obwód w pasie i przybierasz na wadze... A później nieoczekiwanie odkrywasz, że twój wzrok nie jest już taki jak dawniej.
- Trzeba po prostu podchodzić do tego wszystkiego z humorem i nie przejmować się.
Mój rozmówca dodaje, że chirurgia plastyczna nie wchodzi w grę.
- Nie mam na to najmniejszej ochoty - zapewnia. - Wszyscy, którzy śledzą moją karierę, będą musieli mnie zaakceptować ze wszystkimi zmianami.
O tym, jak James Bond zmienił jego życie, co widzi ze swego okna oraz dlaczego Pierce Brosnan nie został elektrykiem - przeczytasz na następnej stronie.
Dziś, po wielu latach brylowania w roli jednego z najbardziej uroczych gwiazdorów Hollywood, Brosnan szuka mniej konwencjonalnych propozycji.
- Wspaniale jest grać główne role - przyznaje - ale muszę szukać ofert, które będą dla mnie wyzwaniem. Dzięki "Detektywowi Remington Steele" trafiłem do amerykańskich domów. A wraz z rolą Bonda spłynął na mnie cały ten splendor, który przyniósł mi jednocześnie sławę w pełnym znaczeniu tego słowa.
Brosnan zastąpił w roli Agenta 007 Timothy'ego Daltona. Pierwszym filmem, w którym zagrał Bonda, było "Goldeneye" (1995). Później wcielił się w słynnego szpiega jeszcze trzykrotnie: w "Jutro nie umiera nigdy" (1997), "Świat to za mało" (1999) i "Śmierć nadejdzie jutro" (2002). Swoja grą ujął krytyków - a nawet tych fanów Bonda, którzy nigdy nie doszli do siebie po tym, jak Sean Connery porzucił skórę 007. Brosnan spodziewał się, że jego przygoda z serią zamknie się okrągłą liczbą pięciu filmów, a on sam z wdziękiem pożegna się wówczas z kultową rolą. Producenci postanowili jednak, że w "Casino Royal" (2006) zagra już Daniel Craig, wówczas niespełna czterdziestoleni. 52-letni Brosnan przyjął tę wiadomość ze zdumieniem, a potem... pogodził się z rzeczywistością.
- To był wspaniały rozdział w moim życiu, ale nie tęsknię za nim - zapewnia. - Daniel gra Bonda z niezrównaną lekkością i energią. To już zadanie dla kogoś innego.
- Przyjęcie roli 007 można porównać z zostaniem ambasadorem małego państwa - dodaje. - Z dnia na dzień zyskujesz ogólnoświatową sławę. Jeśli wywiążesz się z postawionego przed tobą zadania, zyskując akceptację i uznanie, możesz być pewien, że twoje życie zmieni się na zawsze.
Na lepsze czy na gorsze?
- Och, oczywiście, że na lepsze! - odpowiada aktor. - Lubię dostrzegać pozytywy. Inaczej nie można, bo się wykończysz. Jeśli mu na to pozwolisz, przemysł rozrywkowy rozerwie cię na strzępy w mgnieniu oka. To ryzykowna gra. Czasami sława kąsa cię, wpuszczając ci w żyły swój jad...
- Właściwie wszystko to ma swoje źródło w tobie samym - dodaje po chwili. - Musisz zmagać się ze swoim ego, z własnym ja. "Czy ludzie mnie lubią? A może mnie nie lubią?" Nie wolno ci jednak stracić kontaktu z rzeczywistością. Ja sam zawsze byłem bardzo zadowolony ze swojej kariery, nawet w chwilach, kiedy wydawało się, że zmierza ona ku katastrofie. W takich sytuacjach trzeba się pozbierać, zacisnąć zęby i robić swoje.
Praca jest ważna dla aktora, który wychował się w przemysłowym mieście Navan, stolicy hrabstwa Meath w Irlandii. Jego ojciec porzucił rodzinę, gdy przyszły gwiazdor był jeszcze dzieckiem. Matka postanowiła z kolei szukać szczęścia w Anglii, przez co większą część dzieciństwa mały Pierce spędził pod opieką swoich licznych krewnych. Do Londynu, gdzie zamieszkała jego mama, wyjechał w wieku 11 lat.
- Jako nastolatek dużo rozmyślałem nad tym, co chcę zrobić ze swoim życiem - wspomina. - Mój ojczym - wspaniały człowiek - chciał, żebym znalazł sobie konkretny zawód, jak hydraulik, budowlaniec czy elektryk...
Zamiast tego Brosnan, który od dzieciństwa zdradzał artystyczne talenty, został ilustratorem. Był to jednak zaledwie epizod w jego życiu - w wieku 18 lat przypadkowo trafił bowiem na warsztaty teatralne. Zainspirowany tym, co zobaczył, postanowił ubiegać się o przyjęcie do szkoły aktorskiej. Jego wysiłki zostały uwieńczone sukcesem i już po kilku latach gry na scenie, w Londynie i nie tylko, trafił do telewizji, a później do Hollywood. Trampoliną do popularności okazał się dla niego wspomniany już serial "Detektyw Remington Steele", ale dopiero rola Bonda przyniosła mu prawdziwą zawodową niezależność. W 1996 r. aktor założył swoją własną firmę producencką, Irish Dreamtime.
- Kiedy już zostajesz Bondem, to zostajesz nim na zawsze - śmieje się. - Dzięki temu mogłem wyprodukować takie filmy, jak "Afera Thomasa Crowna", "Kumple na zabój", czy "November Man", nad którym pracuję obecnie i do którego zdjęcia będą powstawały w Serbii.
"November Man" to szpiegowski thriller, co dla Brosnana oznacza powrót do przeszłości. - Zagram w nim w agenta, który po dłuższej przerwie w aktywności wraca do gry - mówi.
Wcześniej, bo za kilka miesięcy, na ekrany kin trafi komedia "Love Punch", w której Brosnan i Emma Thompson wcielają się byłych małżonków. (...) Na swoją premierę czeka również komediodramat "A Long Way Down", zrealizowany na podstawie powieści poczytnego angielskiego autora Nicka Hornby'ego (m.in. "Był sobie chłopiec"). - Mój bohater w tym filmie to skompromitowany gospodarz talk show, który przez własną głupotę i próżność zrujnował sobie życie - zdradza aktor.
Wszystko wskazuje na to, że w przededniu swoich 60. urodzin Pierce Brosnan czuje się człowiekiem spełnionym. On sam zgadza się z tą oceną.
- To prawda, niczego mi nie brakuje. Z mojego okna widzę błękitne morze, zieleń palmowych liści i lazurowe niebo... Moja żona właśnie wróciła z plaży i za chwilę poda nam rybne burgery.
© 2013 Nancy Mills
Tłum. Katarzyna Kasińska
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!