Pech Leonardo DiCaprio, czyli o oscarowej klątwie
Zanim stał się bohaterem internetowych memów... Tak, ta historia mogłaby zaczynać się w ten sposób. Bo Leonardo DiCaprio, choć praktycznie co roku gra rolę życia, stał się niemalże synonimem oscarowego pecha, aktorem, który, choć próbuje, to nie daje rady. Nie on pierwszy.
Zapewne lista tych, którzy powinni byli dostać Oscara, ale zawsze im się wymykał, byłaby dziesięciokrotnie dłuższa od tej z nazwiskami osób zaproszonych na scenę po odczytaniu ich nazwiska z kartki. Statuetki nie zdążył odebrać chociażby James Dean, do niedawna w gronie tym znajdowała się też - nominowana chyba stokrotnie - Julianne Moore i do Oscara nadal wzdychają liczni, nie tylko biedny Leonardo DiCaprio, który w tym roku nominowany jest za rolę w "Zjawie". Oto top 10 tych, którzy nagrody Akademii nie mają, a powinni.
Pierwsza dama kina (Meryl Streep mogłaby mieć jednak na ten temat nieco inne zdanie) i bez Oscara? Ano tak, choć trudno w to uwierzyć. Sześć nominacji, przeszło trzydzieści lat na topie, a jednak nigdy nie znalazła należytego uznania w oczach Akademii. Niedopuszczalne. Ostatnio, czyli przed czterema laty, wyróżniono ją nominacją za rolę w "Albercie Nobbsie", lecz ostatecznie odprawiono z kwitkiem. Ale na ten rok zapowiedzianych jest aż pięć premier z jej udziałem, czyli istnieje spora szansa, że Glenn Close ponownie przypuści atak na Oscara.
Istna mistrzyni drugiego planu: cztery nominacje w kategorii najlepszej aktorki drugoplanowej, zero statuetek. Amy Adams nie zawsze miała szczęście do repertuaru, ambitniejsze produkcje przetykała, niestety, najczęściej marnymi, blockbusterami i byle jakimi komedyjkami, ale nawet gdy cała reszta chrupała, ona zawsze błyszczała. Lecz nadal ma szansę na Oscara, bo niedługo wystąpi u Toma Forda i Dennisa Villeneuve'a. Oraz Zacka Snydera, ale u niego raczej nie będzie miała okazji zagrać na miarę swoich możliwości.
Cztery nominacje, ostatnia przed trzynastoma laty. Ed Harris, choć gra dużo, niekiedy odhacza po dwa, trzy filmy rocznie, dawno nie został doceniony przez Akademię, co nie oznacza przecież, że najlepsze role już za nim. Z pewnością jeszcze wykrzesze z siebie Pollockową energię, zachwyci jak kiedyś w "Apollo 13" i pokaże Hollywoodzkim dygnitarzom, że jego czas bynajmniej nie dobiegł końca. Niedługo zobaczymy go u Jamesa Franco w adaptacji powieści "W niepewnym boju" autorstwa Johna Steinbecka oraz w planowanym filmie w reżyserii Warrena Beatty'ego.
Kto skreśla osiemdziesięcioletniego brytyjskiego weterana z Oscarowej batalii, ten jest w błędzie, bo Albert Finney potrafi zaskoczyć. Pięciokrotnie nominowany do nagrody Akademii - na przestrzeni prawie trzydziestu lat; ostatni raz za "Erin Brockovich" w 2000 roku - i z szafą pełną innych wyróżnień i nagród, Finney, którego kariera wystartowała w połowie zeszłego tysiąclecia, do dziś pojawia się, choć, oczywiście, nie tak często jak kiedyś, w dużych produkcjach. Mogliśmy go oglądać chociażby w niedawnym "Skyfall".
Bradley Cooper ledwie skończył czterdziestkę, a już ma na koncie trzy nominacje za kreacje aktorskie i jedną za najlepszy film (jako producent). I to wszystko zaledwie w przeciągu paru krótkich lat. Amerykański przystojniak jest na szczycie i konsekwentnie realizuje kolejne projekty, które mogą przynieść mu upragnionego Oscara, jednocześnie nie stroniąc od lżejszego, bardziej komercyjnego kina. Dlatego też niedługo zobaczymy go w kolejnym filmie jego dobrego znajomego, twórcy trylogii "Kac Vegas", Todda Philipsa.
Mogłoby się wydawać, że Anette Benning istnieje niejako na uboczu Hollywoodzkiego blichtru, nie pokazuje się w krzykliwych blockbusterach i wysokobudżetowych świecidełkach, starannie dobiera scenariusze i konsekwentnie unika szmiry. I nadal czeka na należnego jej Oscara. Nominowana czterokrotnie na przestrzeni dwudziestu lat nie została jeszcze doceniona przez Akademię. Ale dużo przed nią. Tylko w tym roku zobaczymy Benning w trzech filmach i każdy ma szansę namieszać.
Joaquinowi Phoenixowi nie można odmówić jednego: konsekwencji. Jako aktor ma wypracowaną wizję siebie i, choć zdarzają mu się decyzje chybione, faktycznie wybiera filmy, w których zagrać chce, a nie te, w których zagrać powinien. Phoenix nominowany był od nagrody Akademii trzykrotnie - dwa razy za pierwszy, raz za drugi plan - i praktycznie co roku gra rolę, którą równie dobrze również można by przynajmniej w ten sposób wyróżnić. Trudno sobie wyobrazić, że nie doczeka się Oscara.
Znalazłoby się wielu takich, co postawili na Sigourney Wevaer krzyżyk. I mieliby pewnie niejeden argument. Trzy nominacje, jakie zdobyła weteranka Hollywood przypadają lata 1987-1989, dzisiaj aktorka najczęściej grywa gdzieś na drugim planie i to niekoniecznie w wymagających filmach, ciesząc się raczej statusem popkulturowej ikony, jaką została za sprawą serii "Obcy". Ale najtwardsza babka w galaktyce na pewno jeszcze pokaże swój wyjątkowo ostry pazur.
Do Johnny'ego Deppa przylgnęła łatka niespełnionego talentu, co może brzmieć cokolwiek kuriozalnie, zważywszy na głośne filmy, w których gra oraz astronomiczne gaże, jakie inkasuje. Ale z drugiej strony trudno oprzeć się wrażeniu, że Depp jakby osiadł na laurach i nie ma pomysłu na siebie, a przecież trzy nominacje do Oscara nie wzięły się znikąd. Lecz ten młody, świeży chłopak, którego poznaliśmy przed niemal trzydziestoma laty może jeszcze kiedyś powróci.
Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych Michelle Pfeiffer była niekwestionowaną królową kina - trzy nominacje do Oscara w przeciągu zaledwie pięciu lat i duże role w jeszcze większych hitach, które dzisiaj uznawane są za klasyki gatunku. Od tamtej pory jednak o aktorce jest, niestety, stosunkowo cicho, ale na ten rok zaplanowany na film u boku Kiefera Sutherlanda, który może okazać się jej powrotem do wielkiej gry. Oby tak się stało.
Autor: Bartosz Czartoryski