"Park Jurajski": Trzy Oscary, kulturowy fenomen i... kupa dinozaura
Dinozaury wyginęły miliony lat temu, 30 lat temu ożyły jednak za sprawą magii kina. 9 maja 1993 roku Steven Spielberg powitał nas w swym "Parku jurajskim".
Pod koniec lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku Steven Spielberg oraz pisarz Michael Crichton pracowali razem nad filmem "Cold Case", opartym na wspomnieniach tego drugiego, gdy był rezydentem w jednym ze szpitali. Ostatecznie pomysł stał się podstawą serialu "Ostry dyżur". Crichton zdradził wtedy reżyserowi, że po głowie chodzi mu inna fabuła: o dinozaurach, które odradzają się dzięki badaniom genetycznym. Nie wiedział, że Spielberg był ogromnym fanem prehistorycznych gadów. Jako dziecko kolekcjonował figurki dinozaurów, a gdy po raz pierwszy oglądał "King Konga", bardziej od gigantycznej małpy interesowały go ogromne jaszczury, z którymi przyszło jej się zmierzyć. Jednym z jego ulubionych filmów był wtedy "Godzilla: Król potworów".
Crichton zamierzał napisać książkę według swojego pomysłu, jednak jeszcze przed jej ukończeniem zaczął on krążyć po Hollywood. Wytwórnia Warner Bros. widziała Tima Burtona w roli reżysera, a Columbia stawiała na Richarda Donnera, twórcę "Zabójczej broni". Walkę o prawa wygrało jednak studio Universal, które za kamerą umieściło właśnie Spielberga. Pisarz i twórca "Szczęk" postawili jednak twarde warunki. Crichton zażądał półtora miliona dolarów oraz procentu z przychodów filmu za sprzedaż praw. Z kolei Spielberg chciał wcześniej nakręcić "Listę Schindlera". Universal zgodził się sfinansować jego kolejny film pod warunkiem, że "Park Jurajski" powstanie w pierwszej kolejności. Spielberg zaraz zabrał się do pracy. Chociaż scenariusz nie był jeszcze gotowy, on już rozrysowywał storyboardy.
Jednocześnie zebrano zespół najlepszych ludzi w branży efektów specjalnych. Stan Winston, mistrz charakteryzacji, który opracował między innymi wygląd Predatora i królowej Obcych w "Decydującym starciu", wykonał modele dinozaurów, w tym ponad sześciometrową podobiznę tyranozaura. Phil Tippett, który w "RoboCopie" animował ruch robota ED-209, wprawił gady w ruch. Z kolei Dennis Muren, który właśnie skończył pracę nad "Terminatorem 2: Dniem sądu", w którym realizował rewolucyjne efekty ciekłego metalu, myślał, jak urzeczywistnić pomysły Crichtona za pomocą grafiki trójwymiarowej. Pewnego dnia zaprosił on Spielberga, producentkę Kathleen Kennedy i kilka innych osób na mały pokaz. Przedstawił im krótkie ujęcie stada pędzących dinozaurów. Reżyser "Hooka" stwierdził, że nic nie zrobiło na nim tak ogromnego wrażenia od czasu, gdy George Lucas pokazał mu scenę otwierającą "Gwiezdne wojny". "Chyba właśnie wyginąłem" - zażartował Tippett. Jego animacje poklatkowe nie znalazły się w filmie, on jednak wciąż pracował przy nim jako doradca ekipy od efektów specjalnych.