"Pani Miecia": Najstarsza aktorka świata
"Niektórzy dziwią się, że ja, w moim wieku, jeszcze chcę pracować. Ale moja praca to moje życie. Kiedy przestanę pracować, umrę" - mówiła Mieczysława Ćwiklińska, jedna z najwybitniejszych polskich aktorek. W sobotę, 28 lipca, mija 40 lat od śmierci tej nietuzinkowej postaci.
Feralny 1972 rok. "26 lipca w nocy dostaje szalonych bólów i torsji. Pogotowie przewozi ją do kliniki Ministerstwa Zdrowia z rozpoznaniem ostrego zapalenia pęcherzyka żółciowego. Operują ją 27 lipca. Nie odzyskuje już przytomności. W południe 28 lipca umiera" - Maria Bojarska w biograficznej książce o Mieczysławie Ćwiklińskiej rekonstruuje ostatnie dni życia aktorki.
"Życie Warszawy" napisało, że była "artystką prawdziwie radosną i radość czyniącą".
W Alei Zasłużonych na warszawskich Powązkach nad otwartą mogiłą przemówił prezes SPATIF-u Gustaw Holoubek. "Była aktorką w najpiękniejszym i najgłębszym tego słowa znaczeniu, a więc kimś, kto całe swoje życie ujawnił, odsłonił i ofiarował innym na codzienny pokarm ich umysłów i serc" - powiedział żegnając Ćwiklińską.
Żeby przypomnieć fenomen jej aktorstwa oraz fenomen jej niebywałej popularności, musimy cofnąć się kilkadziesiąt lat wstecz.
Pochodziła ze słynnego aktorskiego rodu Trapszów. Debiutowała w 1900 roku po nauce pod okiem ojca, Marcelego Trapszy, następnie występowała w teatrach warszawskich, głównie w farsach i komediach.
W 1907 roku uczyła się śpiewu w Paryżu, w latach 1911-22 była primadonną warszawskiej operetki, śpiewała też w Dreźnie i Londynie. Dla teatru dramatycznego odkrył ją w 1922 roku Arnold Szyfman.
Na ekranie debiutowała w wieku 54 lat. W filmie "Jego ekscelencja subiekt" (1933) jako pełna temperamentu, korpulentna blondynka. Odtąd grywała w kilku filmach rocznie, najczęściej w rolach drugoplanowych, mimo to została jedną z największych gwiazd kina międzywojennego.
Aby uzmysłowić sobie skalę jej popularności, potrzeba krótkiego matematycznego zestawienia. W latach 1933 i 1934 Ćwiklińska zagrała w jednym filmie rocznie, w roku 1935 było ich cztery, w 1936 - pięć, w 1937 - siedem, w 1938 - osiem, a w 1939 roku aż jedenaście.
Sama w typowy dla siebie sposób tłumaczyła powody późnego startu na arenie X Muzy. "Kiedy Ryszard Ordyński zaproponował mi, abym zagrała w filmie, długo się wahałam, czy przyjąć jego propozycję. Uważałam, że kamera filmowa jest nieprzyjacielem kobiet, że bezlitośnie dekonspiruje to, co chciałyby ukryć przed okiem widza" - mówiła Ćwiklińska.
Ma na koncie występy w tak znanych produkcjach, jak: "Antek policmajster" (1935), "Trędowata " (1936), "Dziewczęta z Nowolipek" (1937), czy "Znachor" (1937).
Zobacz film dokumentalny o Mieczysławie Ćwiklińskiej:
"Rola Szkopkowej, właścicielki kina w Pikiliszkach, dzięki kilku satyrycznym rysom, dawała możliwość stworzenia charakterystycznej postaci, która widocznie utrwaliła się w pamięci widzów, skoro na krakowskim Rynku po wojnie chłopcy wołali na mój widok: 'Oko mi mryga'. Szkopkowa, narzekająca na wiecznie drgająca powiekę, przyniosła mi nieoczekiwanie ogromną popularność" - wspominała po latach występ w "Znachorze".
Większość z 38 przedwojennych ról kinowych Ćwiklińskiej, było - jak pisze w książce "Rozmowy z panią Miecią" Alicja Okońska - "typami dam salonowych". Po wojnie na ekranie mogliśmy ją oglądać tylko w "Ulicy granicznej" Aleksandra Forda (1948). Dalsze lata kariery poświęciła na działalność teatralną.
Ćwiklińska od początku swej kariery była pupilkiem krytyki.
"Choć nasz film ciągle chroma, jednak jedną z najsilniejszych jego pozycji jest zespół aktorski, a m.in. (...) niesłychanie fotogeniczna Mieczysława Ćwiklińska, jedna z głównych atrakcji naszej rodzimej X Muzy. (...) Jej gra nigdy się nie nudzi. Ćwiklińska w każdym filmie tworzy typ. Typ świetnie podpatrzony, z życia żywcem skopiowany, a jednak przetrawiony indywidualnie artystycznym kunsztem. Artystka ta operuje w sposób mistrzowski nie tylko mimiką, gestem i ruchem postaci, lecz i głosem, któremu potrafi nadać zabawną modulację i barwę" - pisała recenzentka Dienstl-Kaczyńska w 1939 roku w magazynie "Sztuka i Film".
Pod jej urokiem pozostawał również znany krytyk literacki i teatralny Tymon Terlecki: "Wystarczyło kiedyś zobaczyć buzię z dołeczkami, okrągłą i pulchną jak pączek od Semadeniego, usta umalowane w czerwone serduszko, rozkosznie zadarty nosek, wystarczyło spojrzeć w oczy rzucające filuterne błyski, usłyszeć głos o jedynym, sopranowym brzmieniu, żeby popaść w zachwyt, zakochać się na zabój i czuć się szczęśliwym w słodkiej niewoli".
Ale najżywiej na role Mieczysławy Ćwiklińskiej reagowali "zwykli ludzie", którzy dzielili się swoimi wrażeniami w listach pisanych do artystki.
"Piętnaście lat mieszkam w Zakopanem i piętnaście lat nie byłam w teatrze. Jak tylko Pani pojawiła się na scenie, od razu rozpłakałam się ze wzruszenia i musiałam potem zażyć proszek na uspokojenie, aby dalej wytrwać już bez łez, bo to przecież przeszkadza patrzeć. Sądzę, że moje wrażenia są takie same jak u wielu widzów" - pisała starsza pani z Zakopanego.
Inna kobieta przeżywała podobne katharsis w kontakcie z aktorstwem Ćwiklińskiej: "Na początku pierwszy akt jakoś mi przeszedł. Lecz gdy, Pani, zobaczyłam Ciebie, jak schodzisz ze schodów z uśmiechem na twarzy, taką promienną, serce mi podskoczyło do gardła, a oczy zalały mi łzy wzruszenia, biłam brawo nie wstydząc się łez".
Podczas wojny Ćwiklińska była współzałożycielką (i kelnerką) kawiarni U Aktorek. Po wojnie grywała w teatrach Krakowa i Warszawy, od 1964 roku już w całym kraju (także w USA i Kanadzie) w swojej ostatniej roli - Babki w sztuce Alejandro Casony "Drzewa umierają stojąc", powtarzając ją ok. 1500 razy - aż do 92. roku życia.
"Niektórzy dziwią się, że ja, w moim wieku jeszcze chcę pracować. Ale moja praca to moje życie. Kiedy przestanę pracować, umrę"- zwierzała się Irenie Kucharskiej, koleżance z obsady "Drzew.."
Z "Drzewami..." objechała całą Polskę, prasa emocjonowała się kolejnymi występami, kontrolując licznik jubileuszowych spektakli. Inni z podziwem odnotowywali wiek Ćwiklińskiej.
"Szaleństwo rekordów ('już 700 razy', 'już 1000' razy, 'już 1125 razy'), szaleństwo witalności ('najstarsza aktorka Polski', 'najstarsza aktorka Europy', 'najstarsza aktorka świata'), szaleństwo biologiczno-medyczne ('lekarze zalecają jej przerwanie objazdów z 'Drzewami'..., ale artystka nie chce o tym słyszeć', 'lekarze zdziwieni, ale pogodzili się w końcu z myślą, że najlepszym lekarstwem dla mnie jest granie'), szaleństwo socjologiczno-obyczajowe" - to znowu Maria Bojarska o sportowym aspekcie jej aktorskich wyczynów.
I konkluzja: "Szaleństwo promienne, poczciwe, rozczulające - bo to przecież pani Miecia".
W 1971 roku, na zaproszenie amerykańskiej Polonii, Ćwiklińska udała się na słynne tournee po Stanach Zjednoczonych.
"Mieczysława Ćwiklińska uda się jesienią na czele 15-osobowego zespołu na gościnne występy do USA ze sztuką Casony 'Drzewa umierają stojąc'. Podróż za Ocean odbędzie artystka droga powietrzną. Będzie to pierwsza podróż Mieczysławy Ćwiklińskiej samolotem" - informował "Przekrój".
Artystka zaś z wrodzonym sobie poczuciem humoru skonkludowała: "Mój Boże. Dopiero co był Nowy Sącz, jutro Nowy Jork".
Rok wcześniej "Ćwikła" obchodziła jubileusz 70-lecia pracy artystycznej. "91 lat życia. 70 lat na scenie" - krzyczały tytuły w codziennej prasie.
"Pani Miecia była przed Eisnteinem" - napisał w "Przekroju" Lucjan Kydryński. "Nie do wiary, ale gdy pani Miecia wywijała już na scenie hołubce, Chaplin był dopiero 11-letnim pętakiem (...), Albert Einstein nie ogłosił jeszcze żadnej ze swych teorii, Curie-Skłodowska nie odkryła działania radu, Wyspiański nie napisał 'Wesela'" - podsumował Kydryński. Doborowe towarzystwo, prawda?
- - - - - - - - - - - - - - - - -
W tekście wykorzystano cytaty z książki Marii Bojarskiej "Mieczysława Ćwiklińska" oraz "Rozmów z panią Miecią" autorstwa Alicji Okońskiej i Andrzeja Grzybowskiego.