"Pan Wołodyjowski" ma już pół wieku
Polacy szturmowali kasy kin, by ujrzeć wbijanego na pal Azję, biust Ireny Karel i ciężarówkę! Dokładnie 50 lat temu, 28 marca 1969 roku, na ekrany kin wszedł "Pan Wołodyjowski" Jerzego Hoffmana.
Zekranizować Trylogię - to było największe marzenie Jerzego Hoffmana. Dlaczego zaczął od końca? Założył, że "Pan Wołodyjowski" będzie najmniej kosztowny. Miał rację - ekranowa historia "Małego Rycerza" kosztowała 40 mln złotych, "Potop" już 190 mln. Sytuacja polityczna też nie sprzyjała adaptacji pierwszej i drugiej części Trylogii. A poza tym... W takiej kolejności przeczytał przed laty dzieła Sienkiewicza, które przesłał mu ojciec. "To było w 1944 r. Byłem wtedy na zesłaniu w Ałtajskim Kraju. Miałem 12 lat. Dostałem najpierw 'Pana Wołodyjowskiego', później 'Potop'. A 'Ogniem i mieczem' już do mnie nie dotarło, zatrzymała je cenzura wojskowa". Tę część przeczytał po wojnie, już w Polsce.
Obsada ma kluczowe znaczenie dla każdego filmu. Jerzy Hoffman od początku planował, że rolę Azji powierzy Danielowi Olbrychskiemu. Aktor wspomina, że spotkali się w SPATiF-ie, pojedynkowali na rękę. Hoffman powiedział: "Dla Wajdy to ty możesz być typowy Słowianin, dla Antczaka Skandynaw, a ja po prostu chlapnę ciebie na czarno i dla mnie ty będziesz Azja. Zastanów się".
Aktor przyjął propozycję, ale do premiery miał wątpliwości czy słusznie. Na planie między nim a reżyserem iskrzyło, spierali się o sposób przedstawienia Azji. "Wbijaliśmy Daniela na pal - opowiada Jerzy Hoffman. - Musiał siedzieć na wąskim siodełku rowerowym, co na dłuższą metę wcale nie było wygodne. Ponieważ był to okres naszych nieporozumień, nie mogłem sobie odmówić odrobiny sadyzmu. Olbrychski siedzi na siodełku, a ja każę gasić światła i zarządzam przerwę obiadową. Nikt, z Danielem włącznie, nie pisnął nawet słówka. Natomiast już po obejrzeniu filmu ostro się upił i zadzwonił do mnie nad ranem. 'Jurek - powiedział - przepraszam i dziękuję'".
Do roli "Małego Rycerza" potrzebny był znakomity jeździec, szermierz i aktor. Gdyby rola opierała się tylko na scenach akcji, mógłby ją zagrać jakiś sportowiec. Jednak w przypadku Wołodyjowskiego takie rozwiązanie nie wchodziło w grę. Hoffman zaproponował ją Tadeuszowi Łomnickemu, ale ten odmówił, zasłaniając się... kiepskim stanem zdrowia. Dopiero gdy lekarze orzekli, że jest jego okazem, stracił argumenty i uległ namowom.
Niemal rok intensywnie trenował szermierkę i jazdę konną. Pracował z nim szablista kadry narodowej, trzykrotny mistrz świata, Andrzej Piątkowski. Zadania mistrza szabli nie skończyły się na roli nauczyciela. Na planie stoczył pojedynek z Wołodyjowskim jako Hamdi, kilkakrotnie zginął jako Polak, pięć razy był zabijany jako Tatar.
To ironia losu, że rolę "odważnego inaczej" Zagłoby powierzono bohaterowi wojennemu. Mieczysław Pawlikowski, lotnik RAF-u, uczestnik 29 lotów bojowych, w trakcie jednego z nich zestrzelony nad Francją, miał wcielić się w jowialnego obżartucha. Okazało się, że ta rola też wymaga poświęceń. Ogolenie głowy było dla aktora niełatwe, ale największych problemów przysparzało bielmo na oku Zagłoby. Wysiłki charakteryzatorów nie wystarczały i lekarze zaproponowali aktorowi operacyjne opuszczenie powieki. Zabieg z efektem gwarantowanym, ale bez pewności, że uda się powiekę przywrócić do stanu pierwotnego. Na taki heroizm aktor się już nie zdobył i męczył się, godzinami przymykając lewe oko.
Jedna z najdramatyczniejszych scen w filmie podczas realizacji nie była pozbawiona zabawnych momentów. Raszków (w rzeczywistości bieszczadzki Chmiel) płonie, rozjuszony Azja dokonuje krwawej zemsty. Irena Karel jako Ewa Nowowiejska w podartej koszuli leży na śniegu, wykrzykując wyznanie miłości: "Azja! Jam ciebie zawsze...". Daniel Olbrychski podbiega do niej, żeby zamarkować uderzenie, a w tej chwili między aktorów wpada... spłoszona owca. Karel i Olbrychski wybuchają śmiechem. Scenę trzeba powtórzyć.
Azja po raz kolejny koi śniegiem ból rany na twarzy, którą mu zadała Baśka. Charakteryzacja nie wytrzymuje nadmiaru wilgoci i krwawa "blizna" odkleja się i smętnie zwisa z policzka aktora. W końcu charakteryzację poprawiono, Olbrychski z obnażonym jataganem i nienawiścią na twarzy podchodzi do Władysława Hańczy, grającego starego Nowowiejskiego, i szepce do niego: "Jeszcze przez to wszystko opalę sobie rzęsy".
Obawa o zdrowie i życie aktorów oraz statystów jest trwałym elementem dużych produkcji, z pojedynkami, bitwami i efektami pirotechnicznymi. Nic dziwnego, że reżyser był bliski zawału serca, gdy po jednej z bitewnych scen, po okrzyku kierownika planu: "Trupy wstają!", część statystów nadal leżała bez ruchu. Pobladły Jerzy Hoffman już chciał wzywać karetkę, gdy "trupy" jednak wstały, a cała akcja okazała się tylko makabrycznym dowcipem.
Karetka była natomiast potrzebna, gdy dubler Magdy Zawadzkiej tak nieszczęśliwie wpadł z koniem do przerębli, że złamał nogę i stracił przytomność. Poważnemu wypadkowi w czasie sceny konnego pościgu uległ Tadeusz Łomnicki, który musiał kilka tygodni odleżeć w łóżku. Jedyną śmiertelną ofiarą filmowego przedsięwzięcia był ulubiony koń Tadeusza Łomnickiego Nullabor. Jego serce nie wytrzymało trudów pracy w filmie i serialu.
W "Panu Wołodyjowskim" zarejestrowano wpadkę, która przeszła do historii i - jak twierdzi sam reżyser - przysporzyła filmowi kilkaset tysięcy widzów więcej. W czasie kręcenia sceny, w której grany przez Jana Nowickiego Ketling strzela z armaty w tureckie składy prochu, w kadrze przejechała ciężarówka. Pieczołowicie przygotowanego ujęcia nie można było już powtórzyć i pojazd ze współczesności pozostał w obrazie z odległej epoki.
Zasłużone zaszczyty spotkały Jerzego Hoffmana po "Panu Wołodyjowskim". Hołd pod strzechą odebrał też niespodzianie scenarzysta. "Kręciliśmy w Bieszczadach - wspomina Jerzy Hoffman. - W pobliskiej wsi mieszkał chłop grający na skrzypcach. Daniel też grał, więc naturalnie obaj się pokumali. Pewnego dnia na plan przyjechał autor scenariusza Jerzy Lutowski i poszedł do chałupy. Tam już obaj skrzypkowie byli po małej wódce. 'Oto autor Pana Wołodyjowskiego' - Daniel przedstawił chłopu Lutowskiego. Na to chłop padł na kolana i zawołał: 'Jezus Maria, pan Sienkiewicz!'".