Od śmiechu do łez. Rozśmieszali tłumy, a sami cierpieli po cichu. Znani komicy w walce z depresją
„Wiem, jak ułożyć rysy twarzy, by smutku nikt nie zauważył” – pisała wiele lat temu Wisława Szymborska. Nie wiadomo dokładnie, czy zdanie to odnosiła do siebie, ale można przypuszczać, że wiele osób z pewnością mogłoby się pod nim podpisać. Są tacy, którzy sztukę tę opanowali niemal do perfekcji. Na co dzień bawili bądź wciąż bawią miliony, gdy gasną jednak światła, gdy kamera zostaje wyłączona, kiedy nikt już na nich nie patrzy, uśmiech znika z ich twarzy i zaczyna się prawdziwy koszmar. Depresja u komików wcale nie jest wymysłem mediów. Historie tych aktorów są na to najlepszym dowodem.
Artykuł powstał w ramach akcji #Niech zobaczą, #Niech usłyszą, której partnerem jest Link4 Mama i Tata
Depresja wśród znanych i lubianych mogłaby mieć twarz Robina Williamsa. Ten niezwykle utalentowany i charyzmatyczny aktor, który doskonale radził sobie zarówno z rolami dramatycznymi, jak i komediowymi, zostawił po sobie imponujący dorobek. "Stowarzyszenie umarłych poetów", "Buntownik z wyboru", "Jumanji" czy "Pani Doubtfire" - to tylko kilka z produkcji, które oprócz tego, że zachwyciły krytyków, sprawiły, że aktora pokochały miliony widzów na całym świecie.
Prezydent Barack Obama tuż po jego śmierci mówił, że Robin Williams jak nikt inny potrafił przyprawić człowieka i o śmiech, i o łzy. Choć wielokrotnie pokazywał, że zawodowo bliżej mu do tego pierwszego - miał na koncie również doskonałe występy na scenach klubów komediowych - to prywatnie zdecydowanie częściej ronił łzy ze smutku.
Razem z sukcesami przyszły trudne chwile. Aktor nie ukrywał, że miewał spore problemy z używkami. Uzależnił się nie tylko od alkoholu, ale i od kokainy. Z nałogami starał się walczyć, jednak zwykle ten, z którego rezygnował, zastępował kolejnym. I tak, rzucając kokainę, wrócił do picia alkoholu.
"Czułem się samotny, bałem się. I pomyślałem, hej, może picie pomoże" - opowiadał.
Nie pomagało. Z czasem do jego problemów dołączyła silna depresja, nagłe zmiany nastroju, napady niekontrolowanego płaczu i zaniki pamięci. U aktora podejrzewano chorobę Parkinsona, jednak już po jego śmierci okazało się, że chorował na wywołujące podobne symptomy, atakujące układ nerwowy otępienie z ciałami Lewy’ego.
Ostatnie tygodnie życia były dla niego koszmarem, przede wszystkim ze względu na zaostrzenie wszystkich schorzeń, z którymi się zmagał.
"Nie wiem, co się ze mną dzieje. Już nie jestem sobą" - miał mówić do reżysera, Shawna Levy’ego , na planie ostatniej produkcji, w której zagrał. Premiera filmu "Noc w muzeum. Tajemnice grobowca" odbyła się już bez udziału aktora.
Robin Williams powiesił się na pasku we własnej sypialni w nocy z 10 na 11 sierpnia 2014 roku. Miał 63 lata.
Równie tragicznie mogły potoczyć się losy innego uwielbianego amerykańskiego komika, Owena Wilsona. Był 26 sierpnia 2007 roku, kiedy do szpitala św. Jana w Santa Monica w stanie ciężkim przewieziony został hollywoodzki gwiazdor, znany głównie z takich komediowych filmów jak: "Polowanie na druhny", "Ja, ty i on" czy "Noc w muzeum".
Szybko okazało się, że Wilson próbował popełnić samobójstwo, zażywając garść tabletek uspokajających i podcinając sobie żyły. Na jaw wyszło także, że była to już jego... trzecia próba samobójcza.
Kilka dni później aktor wydał oświadczenie, w którym poprosił media o zostawienie go w spokoju i uszanowanie jego prywatności.
"Bardzo proszę media o pozostawienie mnie w spokoju w czasie leczenia i dochodzenia do zdrowia w tym trudnym dla mnie okresie" - napisał.
Czynnikiem, który sprowokował go do próby zakończenia życia, miało być rozstanie z aktorką Kate Hudson. Wiadomo jednak, że główną przyczyną problemów aktora była depresja oraz uzależnienie od narkotyków. Jak zdradził w późniejszych wywiadach, pierwsze myśli samobójcze nachodziły go, gdy miał zaledwie 11 lat.
"Pamiętam dokładnie moment, kiedy w domu powiedziałem: 'Myślę o śmierci' i zobaczyłem, jak mój tata odwrócił się i złapał za ramiona. Byłem zaskoczony tą reakcją. Ale kto wie, może właśnie dlatego to powiedziałem" - wyjaśnił Wilson w rozmowie z "Esquire".
Po trzeciej próbie samobójczej aktor jakiś czas przebywał na terapii psychiatrycznej, gdzie zdiagnozowano u niego silną depresję. Po powrocie do domu Wilsonowi bardzo pomógł starszy brat - Andrew, który nie dość, że wprowadził się do niego, to jeszcze zadbał o to, by gwiazdor miał rozplanowany każdy dzień. To właśnie dzięki opiece brata i wyznaczanym przez niego codziennym celom, Wilson wrócił na plan.
Ze swoimi demonami gwiazdor mierzył się jeszcze wiele lat: "Czasami życie przypomina mi postać graną przez Toma Hardy'ego w 'Zjawie'. Jakiś koszmarny facet próbujący cię zabić, nawet jeśli zdobędziesz przewagę" - opowiadał w wywiadach.
Teraz, jak przyznaje, przechodzi dobry czas. Nie wyklucza jednak, że kiedyś choroba znów może zapukać do jego drzwi.
Któż z nas nie kojarzy głupiutkiego, ale i przezabawnego Jasia Fasoli? Rowan Atkinson już na zawsze będzie się kojarzył właśnie z tą kultową postacią. Ciamajdowatemu Fasoli aktor poświęcił niemal 20 lat swojego życia, nie mając zbyt wielu okazji, by swój talent pokazać w innych produkcjach. Co prawda oglądaliśmy go w kilku hitowych filmach i serialach, ale zwykle w rolach drugoplanowych bądź epizodycznych.
Atkinsona zapewne kojarzą fani takich produkcji, jak: "Cztery wesela i pogrzeb", "Wyścig szczurów", "To właśnie miłość" czy serii filmów, w których wcielił się w tytułowego Johnny’ego Englisha.
Choć dziś uznawany jest za jednego z najzdolniejszych, najbardziej lubianych i najbardziej majętnych komików na świecie (jego majątek szacuje się na kilkadziesiąt milionów funtów), w jego życiu nie zawsze było kolorowo. Praca doprowadziła go niemal na skraj wytrzymałości...
Największe problemy zaczęły się wtedy, gdy gwiazdor zdał sobie sprawę, że rola Jasia Fasoli jest dla niego męcząca i zupełnie nie daje mu spełnienia. Zrozumiał, że przez pracę na planie serialu BBC nie ma szans się w pełni rozwijać i zupełnie nie jest doceniany, przynajmniej nie na świecie.
"To postać bardzo męcząca, a lata lecą" - wyznał, zapowiadając rozstanie z "Jasiem Fasolą".
Tuż po rezygnacji, zaczął pojawiać się w innych produkcjach, w tym w popularnej serii o przygodach Johnny’ego Englisha. Ta rola miała być dla niego wybawieniem i nowym początkiem, ale szybko okazało się, że stała się przekleństwem.
Recenzje krytyków były bezlitosne - nie szczędzili przykrych słów zarówno samej produkcji, jak i wcielającemu się w główną rolę Atkinsonowi. Film nie spodobał się również widzom, a sam aktor przez jakiś czas był niemal mieszany z błotem. Wszystko to sprawiło, że jego stan psychiczny znacznie się pogorszył. Atkinson, załamany porażką, pomocy postanowił szukać w specjalnej klinice psychoterapeutycznej w Stanach Zjednoczonych. Przez pięć tygodni pod okiem specjalistów gwiazdor dochodził do siebie i próbował znaleźć życiową równowagę.
W ramach terapii miał mieszkać w spartańsko urządzonej chacie, pomagać w kuchni i obsługiwać innych pacjentów. Ten dość krótki czas wystarczył, by odnalazł siebie i doszedł do zdrowia. Dziś czuje się już znacznie lepiej.
Olśniewający i szeroki uśmiech to zdecydowanie jego znak rozpoznawczy. Jim Carrey, mimo że ma na koncie wiele wspaniałych ról w dramatach, kojarzony jest przede wszystkim z komediami. Stanley Ipkiss z "Maski", tytułowy "Ace Ventura: psi detektyw", Lloyd Christmas z "Głupi i głupszy" czy Fletcher Reede z filmu "Kłamca, kłamca" to tylko kilka z całej listy jego filmowych wcieleń.
Przez to, że grywał zwykle wesołków, widzom wydawało się, że i prywatnie aktorowi musi wieść się całkiem dobrze. Wrażenie to okazało się jednak zupełnie złudne. Jim Carrey już od najmłodszych lat zmagał się z depresją. Trudna sytuacja finansowa rodziny i tułanie się po przyczepach odcisnęły na początkującym aktorze spore piętno. Samopoczucia aktora nie poprawiały również pierwsze krytyczne recenzje jego występów.
Jego sytuacja nieco się poprawiła pod koniec lat 70. Carrey zaczął regularnie występować w programach telewizyjnych "The Tonight Show" i "Saturday Night Live" oraz produkcjach telewizyjnych i filmach. To właśnie wtedy pojawiła się sława. Gdy zagrał słynnego Aca Venturę, usłyszał już o nim niemal cały świat.
Potem było jeszcze lepiej. Kolejne role, kolejne ciekawe propozycje i kolejne ogromne gaże. Mimo że aktorowi zaczęło powodzić się zawodowo, prywatnie bywało różnie. Żaden z jego licznych związków nie przetrwał próby czasu. Najwięcej media rozpisywały się o jego relacji z makijażystką Cathrioną White, z którą spotykał się w latach 2012-2013 i w 2015 roku. Historia tej miłości miała tragiczny finał...
White, zaledwie trzy dni po rozstaniu z aktorem, targnęła się na własne życie. Samobójstwo popełniła, zażywając pokaźną dawkę leków na receptę, należących do... komika. Tuż po tragicznej śmierci byłej partnerki Carreya w mediach wybuchła istna burza. Rodzina zmarłej zaczęła wysnuwać podejrzenia, że to on podał ich krewnej tabletki i tym samym nieumyślnie spowodował jej śmierć.
Carrey zaprzeczał. Oliwy do ognia dolał jeszcze były mąż White, który wytoczył przeciwko gwiazdorowi pozew. W specjalnym oświadczeniu aktor przekonywał natomiast, że nigdy nie podał żadnej tabletki swojej ukochanej, a jego własne problemy, w tym depresja, zaczęły się na długo przed tym, zanim się poznali.
Śmierć byłej ukochanej i oskarżenia, które po niej nastąpiły, sprawiły, że depresja, z którą gwiazdor zmagał się od 1994 roku, znacznie się nasiliła. Aktor przez kilka miesięcy nie chciał pokazywać się publicznie. Przyłapywany przez paparazzi, wydawał się wycieńczony, zaniedbany i zarośnięty.
O swoich kłopotach postanowił opowiedzieć w 2017 roku w filmie dokumentalnym "Potrzebowałem koloru". To właśnie wtedy przyznał, że siłę do walki z depresją zyskał dzięki sztuce.
"W tym momencie nie mam depresji. Zmagałem się z tym od lat, ale teraz, kiedy pada deszcz, nie zalewa mnie, nie zanurzam się w nim i nie topi mnie" - wyznał kilka miesięcy później.
W jednym z wywiadów dla brytyjskich mediów przyznał: "Czasami jestem szczęśliwy".
Artykuł powstał w ramach akcji #Niech zobaczą, #Niech usłyszą, której partnerem jest Link4 Mama i Tata