Niesłusznie zapomniane!
Kinematograficzne "czarne owce"? Każda z gwiazd Hollywood posiada w swej filmografii tytuł, który został niesłusznie zapomniany. Dziennikarz "New York Timesa" przypomina niektóre z nich.
Od blisko trzydziestu lat, jako dziennikarz zajmujący się przemysłem rozrywkowym, oglądam przedpremierowe pokazy filmów, a następnie rozmawiam z gwiazdami i reżyserami związanymi z danym projektem. W swoich wypowiedziach moi rozmówcy często wybierają "tryb promocyjny", który polega na odgrzewaniu wyćwiczonych frazesów, powtarzaniu często przywoływanych anegdot i banalnych metafor.
Tymczasem tak samo, jak uwielbiam te rzadkie, wpadające w ucho utwory na świetnych płytach, które jakimś cudem nie zostały wyeksploatowane do cna na radiowej antenie, tak też darzę ogromną sympatią filmy nazywane przeze mnie "czarnymi owcami". Mam na myśli przeoczone projekty, które albo nigdy nie trafiły do dystrybucji, albo trafiły do dystrybucji ograniczonej, albo też po prostu nie zostały docenione przez krytyków i/lub publiczność.
I wiecie co? Odkryłem, że osoby, z którymi rozmawiam, chętnie korzystają z okazji, by podyskutować o tych zapomnianych filmach, by ich bronić, by rzucić nieco światła na intencje ich twórców, a być może też przekonać jedną czy dwie osoby, by sama wyrobiła sobie zdanie na ich temat. W takich chwilach moi rozmówcy przestają sprzedawać produkt, a zaczynają mówić, często bardzo szczerze, o projektach, które "nie dostały swojej szansy", jak mówi Jeff Bridges.
I tak w ciągu kilku ostatnich lat, rozmawiając z artystami pokroju Anthony'ego Hopkinsa, Samuela L. Jacksona, George'a Lucasa czy Gwyneth Paltrow, zawsze starałem się poznać ich typ - film lub kilka filmów z ich udziałem, które zasługiwały na lepszy los, niż ten, który je spotkał. Oto, co usłyszałem.
- "Amatorski projekt" z 2005 r. Widział pan to? Traktuję ten film trochę jak swoje dziecko, które nie dostało swojej szansy. Świetnie się bawiliśmy na planie - obsada była znakomita, aktorzy świetnie zagrali swoje role... To bardzo ciekawy, nietypowy film. Połączenie Franka Capry i kina porno, mariaż tych akcentów - to było coś przedziwnego. Lubię takie rzeczy.
- A potem wszystko się pochrzaniło. Dystrybutor zbankrutował, w efekcie czego film przeleżał kilka lat na półce, i tak dalej, i tym podobnie. W końcu wyszedł na DVD, ale nie wzbudził żadnego zainteresowania... A Ted Danson zagrał tam po prostu rewelacyjnie!
- Kiedy już film wejdzie na ekrany, sprawy są już poza twoją kontrolą, więc staram się tym szczególnie nie przejmować. Faktem jest jednak, że wiele osób pyta mnie o "Siostry" (2005). Podchodzą do mnie i mówią, że bardzo podobała im się ta historia, i że odnaleźli w niej siebie. Takie reakcje zawsze cieszą, bo to jeden z tych filmów, które robisz właśnie po to, by opowiedzieć pewną historię; by ludzie mogli się do niej odnieść i znaleźć w niej odpowiedzi na nurtujące ich pytania. Drugi taki film to "Holiday" (2006).
- Powiedziałbym, że to "Wybrzeże Moskitów" (1986). W moim odczuciu był to naprawdę dobry film; bardzo interesujący, jeśli chodzi o fabułę i pięknie zrealizowany. Wydaje mi się jednak, że w tamtych czasach ludziom ciężko było uwierzyć w moją postać, niejako "kupić" ją. Ale rola warta była zachodu.
- "Prawdziwa historia" (2005). Film nie trafił do szerokiej dystrybucji, a ludzie od promocji nie spisali się najlepiej, ale mimo to chyba autentycznie spodobał się widzom. Wciąż zdarza mi się słyszeć od przyjaciół albo od przypadkowo spotkanych osób: "Hej, bardzo podobała mi się 'Prawdziwa historia'". Bardzo mnie to cieszy.
- "Paragraf 187" (1997). To był dobry film. Nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, tuż przed premierą syn dyrektora wytwórni, z którą go realizowaliśmy, został zamordowany w Nowym Jorku. Był nauczycielem. Była to więc niemal identyczna sytuacja, jak w filmie (główny bohater, grany przez Samuela L. Jacksona nauczyciel fizyki w jednej ze szkół na Brooklynie, zostaje raniony nożem przez swojego ucznia - przyp. red.). W efekcie film nie był szczególnie promowany i przeszedł bez echa.
- Przykładem takiego filmu jest "Po napadzie" (2007). Był pokazywany tylko w jednym kinie w Los Angeles i tylko w jednym kinie w Nowym Jorku. Zbyt wcześnie wyrażono zgodę na jego wyświetlanie - a był to film, który zakwalifikował się do przeglądu na festiwalu w Toronto; także organizatorzy festiwalu w Sundance chcieli pokazać go u siebie. Wiem, że dystrybutorzy biliby się o niego i że spotkałby się z należnym zainteresowaniem, gdyby nie ta decyzja. Było niemal pewne, że całe zainteresowanie wyparuje, jeśli widzowie nie ruszą masowo do kin.
- W fabule urzekło mnie natomiast to, że dowodzi, iż każdy człowiek, nieważne, jak przeciętny, może być bohaterem. Kiedy zostajemy postawieni w sytuacji granicznej, ten bohater budzi się w każdym z nas. Bardzo podobał mi się ten wątek w scenariuszu. I druga rzecz: co może zrobić człowiek, który właściwie przestał być sobą, którego dawne "ja" zachowało się tylko w części? Na czym polega ten problem z tożsamością?
- W moim dorobku chyba nie ma takiego tytułu. Wyreżyserowałem właściwie tylko sześć filmów - jedynym, który nie odniósł sukcesu, był "THX-1138" (1971), który osobiście uwielbiam. Wiem, dlaczego tak się stało: dla większości widzów był zbyt ezoteryczny. Ale ja jestem jego wielkim fanem. I to by było na tyle - zarówno "Amerykańskie graffiti", no i oczywiście cykl "Gwiezdnych wojen", były wielkimi hitami.
- Był taki kanadyjski film, w którym zagrałam, zatytułowany "Perfect Pie" (2002). Było to jeszcze zanim trafiłam do Los Angeles, przed "Gorącą laską". To był naprawdę prześliczny film - dobrze zrobiony, malutki filmik, i taki bardzo kanadyjski... W dodatku świetnie zagrany. Wystąpiłam tam u boku kanadyjskiej aktorki Wendy Crewson - grałam młodsze wcielenie jej postaci. Moją najlepszą przyjaciółkę zagrała Alison Pill, również świetna aktorka.
- Film mojego brata Jake'a, "Dobranoc, kochanie" (2007). Wydaje mi się, że ludzie byli do niego uprzedzeni, tylko dlatego, że nakręcił go mój brat. Pamiętam zresztą, że czytałam świetną recenzję tego dzieła, w "New York Magazine". Recenzent przyznał się w niej, że do sali kinowej wchodził z nastawieniem - nie jestem w stanie dokładnie przytoczyć jego słów, ale sens był mniej więcej taki: "Będę się wkurzał przez cały seans, bo facet myśli, że jest reżyserem". Tymczasem, jak napisał, okazało się, że Jake Paltrow rzeczywiście zasługuje na to miano. Ostatecznie temu recenzentowi film bardzo się spodobał.
Tak też było z innymi osobami, którym przypadł do gustu i które naprawdę zrozumiały, o co w nim chodziło. Często jest jednak tak, że w życiu kierujemy się uprzedzeniami i poglądami, które wyrobiliśmy sobie wcześniej, a to bardzo ogranicza. Miałam więc poczucie, że mój brat nie został potraktowany fair.
- Ojej... Chyba "Rodzinny dom wariatów", chociaż właściwie ten film odniósł jakiś tam sukces. Oczarował mnie i z przyjemnością przyjęłam propozycję zagrania w nim. W moim odczuciu był to najlepszy zawodowy wybór, jakiego mogłam dokonać po zakończeniu "Seksu w wielkim mieście". Za kamerą stał Tom Bezucha - zrobiłabym wszystko, żeby znów móc spotkać się z nim na planie.
- Proszę się przygotować na wyliczankę! W mojej karierze było wiele takich filmów. Poniekąd można też do nich zaliczyć "Rycerzy na motorach" (1981) - tu sytuację zmieniło jednak ukazanie się filmu na wideo i DVD. Największe rozczarowanie to "Maska diabła" (2000). Uwielbiam ten film; niestety, nie widział go nawet przysłowiowy pies z kulawą nogą.
Produkcję finansowała pewna francuska firma. Nieoczekiwanie, kiedy skończyliśmy film, okazało się, że nie można dodzwonić się do tych gości, bo połączyli się z Vivendi, a potem z Universalem. "Chwileczkę! Gdzie są ludzie, którzy jako pierwsi zadecydowali, że robimy ten film?!" Ulotnili się! Tak więc "Maska diabła" trafiła na DVD i przepadła. Ale ja lubię ten film. Bardzo.
- Powiedziałbym, że "Revolver" (2005). Wydaje mi się, że ludzie zupełnie źle go odczytali, zwłaszcza na Wyspach. Zebrał mnóstwo złych recenzji, przy czym kolejni krytycy kierowali się chyba opiniami poprzedników. Reżyser, Guy Ritchie, na własnej skórze odczuł kąśliwość brytyjskiej prasy. Ci ludzie uwielbiają wbijać przysłowiowe noże. Jeśli jednak ktoś już zdecyduje się obejrzeć ten film z zaangażowaniem, to, jak sądzę, dojdzie do tego samego wniosku, co ja: to niesamowite kino.
Ian Spelling
New York Times
Tłum. Katarzyna Kasińska
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!