Niemcy jako ofiary?
Ponad 11 milionów widzów obejrzało w niedzielę wieczorem (4 marca) film o losach Niemców uciekających zimą 1945 roku z Prus Wschodnich przed Armią Czerwoną.
Oparty na historycznych faktach fabularny obraz pokazał pierwszy program niemieckiej telewizji publicznej po głównym wydaniu wiadomości.
"To blisko jedna trzecia (29,5 proc.) całej niemieckiej telewizyjnej widowni, co oznacza, że film odniósł wielki sukces" - powiedziała w poniedziałek rzeczniczka ARD. "Ucieczka" zdystansowała wszystkie pozostałe niedzielne programy.
Główną bohaterką filmu, którego druga część została wyemitowana w poniedziałek wieczorem, jest hrabianka Lena von Mahlenburg, zarządzająca od lata 1944 roku majątkiem. Gdy w styczniu 1945 roku na te tereny wkraczają żołnierze radzieccy, hrabianka, wykazując cywilną odwagę i hart ducha, organizuje ucieczkę mieszkańców. Po wielu dramatycznych przygodach uchodźcom udaje się przedostać do Bawarii.
W filmie nie brak drastycznych scen - gwałtów dokonywanych przez żołnierzy Armii Czerwonej na kobietach, ale także rozstrzelania przez Niemców uciekających robotników przymusowych czy wieszania osób uznanych przez niemieckie władze wojskowe za dezerterów.
W dyskusji po filmie pokazanej także przez ARD niemieccy uczestnicy podkreślali, że ponad 60 lat po zakończeniu wojny i rozliczeniu się z przeszłością nazistowską Niemcy mają pełne prawo do wspominania i opłakiwania własnych ofiar.
Historyk i publicysta Michael Stuermer powiedział, że przez długi czas niemieckie ofiary miały opory przed wspominaniem wydarzeń związanych z ucieczką i wysiedleniem. "Przez kilkadziesiąt lat wiodącym tematem debat w Niemczech był narodowy socjalizm. Po upływie ponad 60 lat nadszedł wreszcie czas" - zaznaczył Stuermer.
Bliski współpracownik kanclerza Willy'ego Brandta - socjaldemokarta Egon Bahr uznał film za "bardzo dobry i wyważony".
"Pokazano dobrych i złych Niemców, dobrych i złych żołnierzy Wehrmachtu, dobrych i złych arystokratów" - podkreślił. Apelował, by "nie wrzucać różnych zjawisk do jednego worka", lecz rozróżniać ucieczkę Niemców przed Rosjanami od wykonania przez Polskę ustaleń Konferencji Poczdamskiej, czyli tzw. "wypędzenia Niemców".
Bawarski minister spraw wewnętrznych Guenter Beckstein odpierał zarzuty o rewizjonizm historyczny. Jego zdaniem niemieckie władze z niesłabnącym zaangażowaniem przekazują młodemu pokoleniu prawdę o Trzeciej Rzeszy. Wskazał na tworzenie nowych bądź rozbudowę istniejących miejsc pamięci w Dachau, Norymberdze czy na Obersalzbergu.
Doradca prezydenta RP Marek Cichocki ocenił pozytywnie film, przestrzegał jednak przed niebezpieczeństwem zachwiania przy takim pokazywaniu przeszłości proporcji między indywidualnymi losami a historycznym tłem.
"Historycy dostrzegają miliony osób, ale nie widzą, że każdy człowiek umiera swoją śmiercią, czasami w okrutnych cierpieniach. Indywidualne losy są najlepszym instrumentem pokazywania historii" - ripostwał Stuermer.
Cichocki polemizował z rozpowszechnionym w Niemczech poglądem, że temat ucieczki i wysiedlenia Niemców był dotychczas tematem tabu.
Wskazał na szereg publikacji, konferencji i placówek zajmujących się tym fragmentem historii. Podkreślał, że w Polsce ukarano te osoby, które - jak komendant obozu w Łambinowicach Czesław Gęborski - dopuściły się przestępstw wobec wysiedlanych Niemców.
W czasie dyskusji doszło do polemiki między Cichockim a Bahrem.
Niemiecki socjaldemokrata podkreślił, że Niemcy wyciągnęli nauki z historii. Przypomniał, że to Brandt podpisał (w grudniu 1970 roku) z Polską umowę potwierdzającą granicę na Odrze i Nysie. "Z kim (podpisał)?" - pytał Cichocki, chcąc zapewne zwrócić uwagę, że podpisano ją z władzami komunistycznymi.
"Tak, z Gomułką. Z tymi Polakami, których spotkaliśmy. Innych nie było" - mówił 85-letni Bahr. Dodał, że dzięki prowadzonej przez SPD od końca lat 60. polityce wschodniej i odprężenia Niemcy wyzwoliły Polskę. "Pan żartuje, sami się wyzwoliliśmy" - ripostował Cichocki. "Wiem, wiem, Polacy są najwięksi" - wtrącił Bahr. Dodał, że teraz Polska jest w jednym sojuszu z Niemcami i nie musi się ich bać.
Publicysta Hellmuth Karasek wyraził zrozumienie dla obaw Polaków.
Przypomniał, że władze niemieckie z dystansem traktowały "Solidarność", zaś niezręczna polityka poprzedniego kanclerza Gerharda Schroedera wywołała w Polsce obawy przed ponownym "okrążeniem" ze strony Niemiec i Rosji.