"Nasze matki, nasi ojcowie": Trwa proces w sprawie niemieckiego serialu
- Ten film jest sprawnie zrobiony, ale przez to szkodliwy, ponieważ przynosi błędne informacje o działaniach AK - mówił w piątek podczas rozprawy w procesie przeciwko twórcom serialu "Nasze matki, nasi ojcowie" Tadeusz Filipkowski ze Światowego Związku Żołnierzy AK.
Proces wytoczył 92-letni żołnierz Armii Krajowej Zbigniew Radłowski oraz Światowy Związek Żołnierzy AK. Wystąpili oni przeciwko producentom trzyczęściowego serialu "Nasze matki, nasi ojcowie", tj. UFA Fiction oraz ZDF (II program niemieckiej telewizji) za naruszenie dóbr osobistych rozumianych jako prawo do tożsamości narodowej, dumy narodowej i narodowej godności oraz wolności od mowy nienawiści.
Według powodów, w serialu znalazły się sceny, które mają dowodzić, że AK rzekomo była współwinna zbrodni na osobach narodowości żydowskiej, Niemcy zaś są przedstawieni jako ofiary II wojny światowej.
- Ten film jest sprawnie zrobiony, ale przez to jest szkodliwy, ponieważ przynosi błędne informacje o działaniach AK, przedstawiając nas w sposób fałszywy jako antysemitów - mówił w piątek podczas rozprawy członek Prezydium Zarządu Głównego Światowego Związku Żołnierzy AK Tadeusz Filipkowski, przesłuchany jako strona w procesie. Jak podkreślał, "takich działań w AK nie było, AK nie była organizacją antysemicką".
Jego zdaniem, "ten film zaprzepaścił także trwające wiele lat prace zbliżenia dwóch narodów". - Film wybielał przedstawicieli społeczeństwa niemieckiego, a oskarżał społeczeństwo polskie, a zwłaszcza jego siłę zbrojną Armię Krajową" - mówił przedstawiciel powodów. "Tymczasem to była to formacja wojskowa, do przesady przestrzegająca konwencji genewskiej - mówił b. żołnierz AK.
Jako szczególnie bulwersujące przykłady niezgodne z prawdą historyczną podał noszone w filmie przez partyzantów opaski z napisem AK oraz atak partyzantów na pociąg i zamknięcie wagonu z Żydami. - To fałsz, AK nie zajmowała się zabijaniem Żydów, a pomocą na miarę swoich możliwości i sił, walcząc z antysemityzmem. Ta sekwencja wieje dla nas grozą - mówił świadek. - Mamy tu do czynienia z ewidentnym kłamstwem i brakiem wiedzy historycznej - łatwo było tego uniknąć - dodał Tadeusz Filipkowski, powołując się na wyniki badań historycznych w tym zakresie.
- Realizatorzy nie zwrócili uwagi na prawdę historyczną i na potrzeby społeczeństwa dążącego do pojednania, ten film cofa proces zbliżenia. W czasie wojny obywatele żydowscy funkcjonowali w AK, przyjmowano Żydów, chroniono Żydów, było takich ludzi wielu w AK - mówił członek władz ŚZŻAK. Stwierdził także, że "kult żołnierzy AK jest częścią tożsamości narodowej, chociaż zastępuje go też pamięć o Żołnierzach Wyklętych, z których wielu było w AK".
Tadeusz Filipkowski mówił także o usiłowaniach interwencji u polskich władz po emisji filmu. Jak mówił, nie przyniosły one żadnego efektu; samego Związku zaś nie było stać na wytoczenie powództwa. Stwierdził także, że w jego odczuciu sprawa ciągnie się już za długo. - Gdyby wcześniej trafiła do sądu, mielibyśmy szansę pełnego sukcesu; teraz mamy szansę na sukces moralny - stwierdził Tadeusz Filipkowski.
Członek władz ŚZŻAK mówił także, że pomimo głosów potępienia na temat fałszowania historii i "plucia w twarz" żołnierzom AK, dobiegających ze strony jego środowiska, on sam takiego wrażenia nie odnosi, ponieważ ma świadomość, że film był filmem fabularnym, skierowanym przede wszystkim do społeczeństwa niemieckiego.
Jako "istotne i wnoszące dużo do sprawy" ocenił przesłuchanie strony pełnomocnik pozwanych mec. Piotr Niezgódka.
Także jako "kluczowe" uznała słowa Tadeusza Filipkowskiego reprezentująca powodów mec. Monika Brzozowska-Pasieka. - Strona powiedziała rzecz niezwykle istotną, że symbol AK i cały kult wokół jednostek AK to jest już nasza tożsamość narodowa i jako taka jest już czymś, co podlega ochronie jako dobro osobiste - podkreśliła adwokat. Zwróciła także uwagę na kultywowanie przez żyjących żołnierzy tradycji AK.
W złożonym pozwie żołnierz Armii Krajowej Zbigniew Radłowski oraz Światowy Związek Żołnierzy AK domagają się przeprosin we wszystkich telewizjach, w których film był emitowany i poprzedzenia pierwszej emisji w pozostałych telewizjach, do których go sprzedano, informacją historyczną ze stwierdzeniem, że jedynymi winnymi Holokaustu byli Niemcy. Podobny komunikat miałby też się znaleźć na stronie internetowej twórców. Powodowie chcą także usunięcia z filmu znaku graficznego AK na biało-czerwonych opaskach noszonych przez aktorów (według powodów w AK nie było takiego zwyczaju) i zapłaty 25 tys. zł.
Pełnomocnicy pozwanych producentów wnosili o odrzucenie pozwu bez jego merytorycznego rozpoznania, co uzasadniali tym, że sąd polski nie jest właściwy do rozpoznawania sporu. Na wypadek, gdyby sąd nie odrzucił pozwu, wnieśli o jego oddalenie wskazując, że producenci korzystali z wolności do twórczości artystycznej produkując ten film.
Na pierwszej rozprawie w lipcu 2016 r. sąd oddalił argument o braku jurysdykcji krajowej uznając, że polski sąd ma prawo i obowiązek procedować w tej sprawie, bo film był wyświetlany w Polsce, ma też prawo ocenić tego skutki. Do sprawy przystąpiła także Prokuratura Okręgowa w Krakowie "z uwagi na ważny interes społeczny".
W piątek pełnomocnicy powodów po kłopotach ze słuchaniem niemieckich świadków w trybie wideokonferencji wycofali wnioski o przesłuchanie kolejnych, w tym współproducenta i kostiumolożki. Sąd podejmie decyzję, czy dopuści dowód z opinii kolejnego biegłego z zakresu filmoznawstwa, tym razem nie pochodzącego z Polski. Wnosili o to pełnomocnicy pozwanych.
Proces monitoruje i wspiera Reduta Dobrego Imienia.