Reklama

Narzekacie na "Madame Web"? Pamiętajcie, kiedyś było jeszcze gorzej

W kinach straszy obecnie "Madame Web", na pewno jedna z najgorszych produkcji 2024 roku — i można to stwierdzić z całą pewnością, mimo że mamy dopiero luty, a trwający sezon zaskoczy nas najpewniej jeszcze niejednym koszmarkiem. Niektórzy po seansie dzieła S.J. Clarkson mogą łapać się za głowę. Na pewno nie będą to jednak fani kina superbohaterskiego. To nie pierwszy raz, gdy adaptacja komiksu okazuje się filmowym potworkiem. Widzieliśmy już o wiele gorsze rzeczy.

Fani superbohaterów mogą dosłownie przebierać w kiepskich filmach. Znajdziemy wśród nich dzieła nudne tak bardzo, że uśpią każdego. Tutaj prym wiedzie w ostatnim czasie Marvel, zalewający nas niemiłosiernie dłużącymi się serialami. Sam się o tym przekonałem. W czerwcu i lipcu 2023 roku miałem ogromne problemy z zasypianiem. Było tak każdego dnia — poza środami. Wtedy wychodziła "Tajna inwazja", która usypiała mnie w kwadrans.

Tak mroczne, że aż śmieszne

Jednak marvelowe produkcyjniaki to rzeczy, które wylatują z głowy zaraz po ich obejrzeniu. A przecież najlepsze złe filmy to takie, które zapadają w pamięć, bo tak bardzo zaskakują lub śmieszą swą nieudolnością, przesadą, niezrozumieniem materiału źródłowego. Specjalne miejsce w moim sercu zajmują adaptacje z przełomu wieków, jakby wstydzące się komiksowego pierwowzoru, a zamiast tego idące w mrok i powagę rodem z licealnych dram. Trudno zapomnieć "Daredevila" Marka Stevena Johnsona, który walczył ze złem przy akompaniamencie muzyki zespołu Evanesence.  Albo "Spawna" Mark A.Z. Dippé, który tak bardzo próbował być mroczny, że stawał się niezamierzenie śmieszny, a straszył głównie koszmarnymi efektami komputerowymi i nieznośną kreacją Johna Leguizamo jako Klauna.

Reklama

Ale może zacznijmy od początku, gdy adaptacje komiksów jeszcze raczkowały. "Superman" Richarda Donnera z 1978 roku rozbił bank, prawda? Szkoda tylko, że serii nie zakończono na drugiej części. "Superman IV" Sidneya J. Furiego powstał za ułamek budżetu pierwszej części. Widać to w każdej scenie. Podobnie było ze spin-offem serii, "Supergirl" Jeanota Szwarca, w którym Faye Dunaway i Peter O'Toole zaprezentowali jedne z najgorszych ról w swoich karierach. 

Gdy nikomu nie śnił się komiksowe blockbustery...

To były lata osiemdziesiąte XX wieku, nikomu wtedy nie śniło się Kinowe Uniwersum Marvela. Zamiast tego mieliśmy telewizyjne produkcje oparte na własności intelektualnej Domu Pomysłów. Bill Bixby serwował nam kolejne telewizyjne spin-offy serialu "Niesamowity Hulk", w którym za jadeitowego olbrzyma robił zapaśnik Lou Ferrigno, pomalowany wcześniej zieloną farbą. Na dokładkę został jeszcze "Punisher" z Dolphem Lundgrenem oraz "Kapitan Ameryka" Alberta Pyuna, idealnie wpasowujące się w nurt filmów sensacyjnych z dna kosza w wypożyczalni wideo. 

George Clooney śmiał się wielokrotnie, że za sprawą "Batmana i Robina" Joela Schumachera prawie zamordował kino superbohaterskie. Powiedzmy sobie szczerze, skoro gatunek przetrwał "Stalowego rycerza" Kennetha Johnsona, opartego na losach jednej z drugoplanowych postaci z komiksów o Supermanie, to nic go nie zagnie. W dodatku w tytułowego bohatera wcielił się Shaquille O'Neal. Powiedzmy sobie szczerze, o byłym koszykarzu można powiedzieć dużo dobrego — ale o jego aktorstwie już nie.

Problem Fantastycznej Czwórki

Pecha do adaptacji ma także Fantastyczna Czwórka. Pierwsza rodzina Marvela była dotychczas przenoszona na duży ekran czterokrotnie i za każdym razem nie wychodziło najlepiej. Pierwszy raz w 1994 roku przez Oleya Sassonea. Powstało takie kuriozum, że producent Avi Arad, który od niedawna zasiada na czele Marvel Studios, zapłacił twórcom filmu, by go nie wypuszczali do kin i tym samym nie szargali marki. Nie udało się do końca, bo pirackie kopie dzieła do dziś krążą po sieci. Potem były dwie części od Tima Story — okropne, ale niezapadające na dłużej w pamięć. Za to koszmarek Josha Tranka z 2015 roku... Mimo ciekawego pomysłu z zawarciem w filmie elementów horroru cielesnego całość przerażała przede wszystkim nudą i koślawym scenariuszem. Pozostaje trzymać kciuki, że do pięciu razy sztuka, a wersja z Pedro Pascalem i Vanessą Kirby okaże się przynajmniej przyzwoita. 

Oczywiście "Madame Web" nie jest jedynym słabym filmem superbohaterskim w ostatnim czasie. Co z "Niesamowitym Spider-Manem 2", który wydaje się stworem pozszywanym z kilku filmów o całkowicie różnych tonacjach? Albo "X-Men: Mroczna Phoenix", których obsada bawi się w grę "kto tu jest bardziej za karę" (wygrała Jennifer Lawrence). Coraz brzydszych filmach Kinowego Uniwersum Marvela, wśród których koronę okropieństwa nosi z dumą "Kwantomania", trzecia z przygód Ant-Mana i Osy. Także wśród ostatnich adaptacji komiksów DC Comics jest co wybierać. "Legion samobójców", który ktoś chciał po łebkach przerobić na kolorową przygodę. Albo "Aquaman: Zaginione Królestwo", w którym Jason Momoa stara się być najfajniejszy na świecie, a przez to jest tylko nieznośny. Chyba i tak nic nie może konkurować z "Batman V. Superman", w którym herosi przerywają walkę, gdy okazuje się, że ich mamy noszą to samo imię. 

"Madame Web" jest okropna. Nie jest jednak najgorszym filmem superbohaterskim, który widzieliśmy. A znając możliwości twórców i producentów, przyszłość nie raz zaskoczy nas czymś równie okropnym. 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Madame Web
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy