Teraz mały wyjątek, bo przecież po "Jak dogryźć mafii" nikt nic dobrego się nie spodziewał. Ot, kolejny przeciętny sensacyjniak, który w Stanach nie trafił nawet do kin. A jednak pierwsze minuty filmu sprawiają, że człowiek traci wiarę we wszystko. Chodzi mi oczywiście o ucieczkę nagiego Bruce’a Willisa zakończoną wyjściem pistoletu z miejsca, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę. Okropne efekty dźwiękowe tego ostatniego w promocji. Dalej dostajemy pozbawioną jakiegokolwiek polotu produkcję, w której absolutnie nikomu, za i przed kamerą, się nie chce. Bolesne, że legendarny John McClane występuję teraz w takich filmach.