Reklama

Najpiękniejszy polski film młodzieżowy?

"Do widzenia, do jutra" to kolejny tytuł polskiej klasyki filmowej, który poddany został cyfrowej rekonstrukcji obrazu w domu postprodukcyjnym The Chimney Pot. Odnowiony film w reżyserii Janusza Morgensterna i ze zdjęciami Jana Laskowskiego będzie miał swoją oficjalną premierę 24 stycznia w warszawskim kinie Kultura.

Produkcja z 1960 roku została zapamiętana głównie ze wspaniałych kreacji aktorskich Zbigniewa Cybulskiego i Teresy Tuszyńskiej. Teraz dzięki nowoczesnej technice będzie można podziwiać tę historię na nowo, doceniając piękne zdjęcia Jana Laskowskiego, który osobiście nadzorował proces cyfrowej rekonstrukcji.

- Przy odnawianiu tego obrazu odnowiły się też moje wspomnienia - powiedział operator. - Uważam, że jest to najpiękniejszy polski film młodzieżowy.

Główną zaletą interpretacji cyfrowej jest to, że twarze i skóra bohaterów nabrały dużej naturalności, a wszystkie sceny są odpowiednio naświetlone - twierdzi Jan Laskowski. - Nie można zapominać, że 50 lat temu kręciliśmy ten film na zwykłej taśmie, która nie była najlepszej jakości. Ponadto ówczesny proces kopiowania negatywu na pozytyw pozostawiał wiele do życzenia. Często bywało tak, że wykonywany był niestarannie. I już na tym etapie część zdjęć wychodziła ciemniejszych, prześwietlonych albo niedoświetlonych, po prostu gorszych. Końcowy efekt był taki, że jedna scena okazywała się jasna, a zaraz po niej następna zbyt ciemna - opowiadał operator.

Reklama

Jednym z etapów cyfrowej rekonstrukcji obrazu jest korekcja barwna. Została ona wykonana przez Michała Hermana, kolorystę The Chimney Pot. To właśnie on pracował z Janem Laskowskim nad wyrównaniem poziomów czerni i bieli, ustawieniem odpowiednich kontrastów i innych parametrów odpowiadających za tzw. klimat filmu.

Jak wygląda taka współpraca kolorysty z operatorem i jaki jest podział zadań? - Operator ma swoją artystyczną wizję, natomiast kolorysta, bazując na zdobytym doświadczeniu oraz możliwościach nowoczesnego sprzętu i oprogramowania, zajmuje się jej realizacją. Kolorysta często również ma własny pomysł na daną scenę i nierzadko zostaje on zaakceptowany do ostatecznej wersji - mówi Michał Herman.

Cała praca rekonstrukcyjna trwała półtora miesiąca i była prowadzona przez 8-osobowy zespół specjalistów The Chimney Pot. - Rekonstruowaliśmy negatyw obrazu z 1960 roku, posiłkując się kontrnegatywem - tłumaczy Łukasz Rutkowski, który koordynował pracę tego zespołu. - Jako ciekawostkę mogę zdradzić, że w zeskanowanym do postaci cyfrowej materiale było kilkanaście bardzo zniszczonych fragmentów scen. Efekt był taki, że w niektórych ujęciach nagle następował drastyczny skok jakości obrazu na granicy negatyw - kontrnegatyw. W ten sposób ginęły szczegóły, ostrość i kontrast. Drugi plan praktycznie stawał się jedną wielką szarą plamą. Wykorzystując różnorodne tricki graficzne, udało nam się jednak zniwelować te braki do tego stopnia, ze różnica jest niezauważalna.

Poza tym problemem proces rekonstrukcji obrazu obejmował tradycyjne czynności, jakie wykonuje się standardowo. Były to: stabilizacja trzęsącego się obrazu, usunięcie migotania obrazu wynikającego z niewłaściwego składowania negatywu, ręczne podmalowywanie tzw. sklejek (śladów po kleju na łączeniach ujęć), usuniecie znaczników końców aktów (czarnych okrągłych dziur dawniej wycinanych w negatywie, by operator w kinie wiedział, kiedy należy włączyć drugi projektor), likwidacja różnego rodzaju śmieci, rys, śladów chemii i bakterii, które niszczyły negatyw oraz wyrównanie ziarna w całym filmie.

Jan Laskowski opowiadając o zdjęciach sprzed 50 lat, przypomniał, że film właściwie nie miał scenariusza z prawdziwego zdarzenia, wszystko działo się spontanicznie, a plan prac przygotowywany był z dnia na dzień. Przywołał też prawdziwą historię, która przydarzyła się odtwórcy głównej roli.

Zbigniew Cybulski grał w tym samym czasie w Gdańsku w teatrze i z planu filmowego do teatru jeździł motorem. Któregoś razu po spektaklu okazało się, że pojazdu nie ma. Ktoś go ukradł. Wpadł wtedy na pomysł, żeby to ogłosić przez radio. Pojechał więc do miejscowej rozgłośni, przeprosił za to, że przeszkadza i na antenie ogłosił, że bardzo prosi o oddanie motoru. Następnego dnia jego motor stał na swoim miejscu przed teatrem. A na siedzeniu leżał bukiet kwiatów i karteczka z napisem: "Zbyszek, przepraszamy, nie wiedzieliśmy, że to twój motor". I tak Zbigniew Cybulski odzyskał pojazd, dzięki czemu mógł dalej spokojnie przyjeżdżać na plan "Do widzenia, do jutra".

Zobacz fragment filmu "Do widzenia, do jutra":

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy