Reklama

Najgorzej oceniane filmy w historii

Kto mógłby przypuszczać, że w świecie pogrążonym w pandemii serca widzów w najróżniejszych zakątkach globu podbije polska produkcja erotyczna? Film "365 dni" od kilku tygodniu szturmem zdobywa topowe pozycje w rankingach popularności Netflixa w dziesiątkach krajów, tymczasem krytycy nie pozostawiają na nim suchej nitki. Ekranizacja bestsellerowej powieści Blanki Lipińskiej nie jest jedyną produkcją, o której mimo fatalnych recenzji zrobiło się głośno. Prezentujemy siedem najgorzej ocenianych filmów w historii!

"365 dni" (2020)

Dzieło Barbary Białowąs i Tomasza Mendesa już po polskiej premierze kinowej w lutym 2020 roku spotkało się z miażdżącym przyjęciem - recenzenci narzekali, widzowie się zaśmiewali, a autorka oryginału i producentka Blanka Lipińska tylko na tym zyskiwała.

"365 dni" w ciągu zaledwie miesiąca obecności na dużych ekranach przyciągnęło do kin 1,6 miliona widzów. Erotyczna produkcja zainteresowanie wzbudziła atrakcyjnym duetem w rolach głównych (Anna-Maria Sieklucka i Włoch Michele Morrone), silnym nawiązaniem do sukcesu "50 twarzy Greya", a przede wszystkim głośno zapowiadanymi, odważnymi scenami seksu - takimi, o których widzowie "Greya" mieli jedynie marzyć.

Reklama

Oczywiście, rzeczywistość mocno zweryfikowała te oczekiwania. Mimo zajmujących niemal połowę filmu scen erotycznych, prawdziwych fajerwerków zabrakło, a po seansie widzowie zapamiętywali głównie idiotyczne dialogi i napisaną na kolanie fabułę. Nie przeszkodziło to "365 dniom" zatryumfować na listach popularności Netflixa choćby w Portugalii, Turcji, Grecji, Rumunii, Emiratach Arabskich czy na Filipinach. W pierwszej trójce film znalazł się między innymi w Stanach Zjednoczonych, Niemczech, Austrii, Kanadzie, RPA, Izraelu, Szwecji i Wielkiej Brytanii.

W związku z ogromnym sukcesem produkcji na Netfliksie, do oburzonych polskich krytyków dołączyli zagraniczni. Recenzenci wytknęli filmowi uprzedmiotowianie kobiet, kiepską realizację, tragiczny scenariusz i nieudane kreacje aktorskie. Na zbierającym recenzje amerykańskim portalu RottenTomatoes "365 dni" może się pochwalić zerowym wynikiem pozytywnych ocen i średnią 1,6 na 10. Recenzenci byli bezwzględni. Krytyczka jednego z najbardziej prestiżowych portali filmowych Variety określiła film "beznadziejnie okropnym, politycznie nieprzyzwoitym, niezamierzenie śmiesznym", recenzent magazynu Cosmpolitan "najgorszą rzeczą, jaką widział", a dziennikarze The Guardian "złym softcore porno".

Widzowie z całego świata zaczęli organizować konkursy w mediach społecznościowych, nagrywając swoje reakcje podczas oglądania "365 dni". Produkcja zdominowała światowe trendy, w czym zła jakość jedynie jej pomogła. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że "365 dni" stało się globalnie najgłośniejszą polską produkcją od lat, bijąc popularnością nawet nominowane do Oscara "Boże Ciało". Czy jednak właśnie z tego filmu Polska powinna być znana na świecie?

"The Room" (2003)

Krytyk The Times, Kevin Maher, napisał w swojej recenzji "365 dni", że nie widział u aktorów "tak słabego odczytywania kwestii od czasu 'The Room'". Mowa tu o legendarnym filmie z 2003 roku, który zdominował niemal wszystkie zestawienia najgorszych filmów wszech czasów, stając się równocześnie pozycją kultową, wręcz obowiązkową dla każdego miłośnika kina. Co ciekawe, choć "The Room" to produkcja amerykańska, swoje palce znów maczali w jej "sukcesie" Polacy.

Tommy Wiseau, reżyser, scenarzysta, producent i główny aktor "The Room", po latach sądzenia się przegrał proces i musiał publicznie przyznać, że w rzeczywistości nie jest Amerykaninem, a Polakiem właśnie! Możemy więc śmiało uznać, że to nasi rodacy stoją za dwoma najgorszymi filmami XXI wieku...

"The Room" sławę zyskał nie tylko za sprawą osobowości Wiseau, ale również dzięki wielu zapadających w pamięć dialogom i scenom - jak choćby słynny moment przerzucania się piłką futbolową. "The Room" to film zrealizowany niemal amatorsko, obsadzony jednymi z najgorszych aktorów w historii. I choć teoretycznie produkcja opowiada o trójkącie miłosnym, większość filmu składa się z serii niepowiązanych ze sobą scen z życia przyjaciół i krewnych głównych bohaterów. Absurd goni tu absurd - mimo to seans tego filmu w grupie znajomych to prawdziwa gratka.

Niezwykłe kulisy powstawania "The Room" przedstawił z kolei w swoim filmie "Disaster Artist" znany aktor James Franco. Zabawną ironią losu jest to, że dzieło Franco zdobyło nominację do Oscara za... najlepszy scenariusz adaptowany.

"Plan 9 z kosmosu" (1959)

Przed Tommym Wiseau przez wiele dekad miano najgorszego reżysera w dziejach dzierżył Amerykanin Ed Wood. Autor takich filmów jak "Glen czy Glenda" oraz "Narzeczona potwora" swoje opus magnum stworzył w 1959 roku - był nim horror science fiction "Plan 9 z kosmosu". W tym trudnym do sklasyfikowania utworze swoją ostatnią rolę w karierze zagrał wybitny aktor Bela Lugosi. Lugosi zasłynął w 1931 roku, wcielając się w filmowego Draculę - do dziś uchodzi za najlepszego odtwórcę tej roli. Ze względu na swój niepokojący wygląd na stałe związał się z kinem grozy. Niestety w latach 50. jego kariera załamała się. Między innymi to zmusiło go do współpracy z Woodem, który był wielkim fanem talentu aktora.

W "Planie 9 z kosmosu" nie należy szczególnie doszukiwać się fabuły - wszystko można streścić w jednym zdaniu: na Ziemię przylatują kosmici, którzy wskrzeszają trupy, by zniszczyć ludzkość i przejąć planetę. Tylko tyle i aż tyle. Po samym opisie można domyślić się, jakim filmem jest "Plan 9 z kosmosu". Potem należy pomnożyć to razy 10 - dokładnie tak złe to dzieło. Przez "The Golden Turkey Awards" film Wooda został określony najgorszym w historii. Dziś jednak, podobnie jak na "The Room", patrzy się na tę produkcję w nieco innym świetle - to jeden z tych filmów, który jest tak zły, że aż dobry. O jego twórcy powstała z kolei znakomita filmowa biografia Tima Burtona - "Ed Wood" z Johnnym Deppem w roli głównej.

"Kac Wawa" (2012)

Wszyscy pamiętamy z kolei polski film, który w 2012 roku wywołał niemałe poruszenie i przez długi czas nie schodził z czołówek gazet - oczywiście w negatywnym kontekście. "Kac Wawa" Łukasza Karwowskiego miała być odpowiedzią na słynne "Kac Vegas" z plejadą polskich gwiazd na ekranie. W filmie zagrali m.in. Borys Szyc, Sonia Bohosiewicz, Roma Gąsiorowska, Antoni Pawlicki oraz Michał Milowicz. Do dziś dzieło to uchodzi za jedną z najgorszych polskich produkcji w historii, ma też na koncie siedem Węży - polskich nagród dla najgorszych filmów (i dodatkowe 9 nominacji).

Na szczęście w kinach "Kac Wawa" okazało się wielką klapą, a dla reżysera było gwoździem do trumny. Karwowski zasłynął głównie idiotyczną wypowiedzią w jednym z wywiadów, że zrobił "Kac Wawę" po to, by zobaczyć, jak się "cycki trzęsą w 3D". To proste zdanie jest też równocześnie jednym z najtrafniejszych podsumowań całego filmu, który poza wspomnianym elementem nie ma do zaoferowania widzom nic więcej.

"Gulczas, a jak myślisz?" (2001)

Jeszcze większą legendą jest kolejna pozycja na naszej liście. Film "Gulczas, a jak myślisz?" był w 2001 roku prawdziwym fenomenem. Przed kamerą wystąpili uczestnicy pierwszej edycji cieszącego się ogromnym zainteresowaniem reality show "Big Brother" na czele z tytułowym Gulczasem - Piotrem Gulczyńskim, jednym z najbardziej charakterystycznych mieszkańców domu Wielkiego Brata. Mimo druzgoczących recenzji film Jerzego Gruzy zobaczyło ponad 370 tysięcy widzów - był to 14. najpopularniejszy film 2001 roku w polskich kinach, wyprzedzając choćby komedie "Poranek kojota" i "Pieniądze to nie wszystko". Sensownej fabuły tu oczywiście brak, aktorzy-amatorzy grają samych siebie, zdjęcia natomiast zrealizowano nad położonym niedaleko Warszawy Jeziorem Zegrzyńskim.

Gruza na fali popularności "Gulczasa" w podobnym składzie zrealizował jeszcze jeden film - komedię science fiction "Yyyreek!!! Kosmiczna nominacja". To dzieło pobiło oryginał i dziś uchodzi za film jeszcze gorszy od poprzednika. Oba tytuły mogą pochwalić się szokującym ocenami w największej światowej bazie kina IMDB - "Gulczas" ma tam średnią 1,3, a "Yyyreek" 1,1. Ten pierwszy tytuł w 2008 roku wygrał także plebiscyt widzów na najgorszy polski film wszech czasów. Dla Jerzego Gruzy były to ostatnie dwa filmy w karierze.

"Totalny kataklizm" (2008)

Na początku XXI wieku sukces frekwencyjny "Strasznego filmu" zapoczątkował w USA nową modę: parodie filmowe. Produkcje, które na wesoło podsumowywały, co działo się akurat w hollywoodzkim kinie, przez dobrą dekadę potrafiły przyciągnąć widzów przed ekrany. Za wszystkie, łącznie ze "Strasznym filmem", odpowiadał ten sam duet twórców: Jason Friedberg i Aaron Seltzer. Niestety, lata doświadczenia nie obróciły się na korzyść twórców. Choć już "Straszny film" spotkał się z mało entuzjastycznym przyjęciem krytyków, każda kolejna z  produkcji duetu Friedberg-Seltzer okazywała się jeszcze gorsza od poprzedniej.

I tak twórcy raczyli nas takimi pozycjami jak: "Komedia romantyczna", "Wielkie kino" czy "Poznaj moich Spartan". Mimo fatalnych recenzji (najwięcej to 7% pozytywnych ocen na RottenTomatoes) każdy z tych filmów okazywał się przebojem w kinach. W końcu jednak dobra passa musiała się skończyć...

Po latach Friedberg i Seltzer zrobili film tak zły, że odwrócili się od nich nawet widzowie - był to "Totalny kataklizm". Tytuł w tym przypadku jest bardzo trafny. Recenzenci jednogłośnie określili film prawdziwym kataklizmem. Na RottenTomatoes produkcja zebrała rekordowy 1% pozytywnych not i średnią 1,7 na 10. "Totalny kataklizm" otrzymał też 6 nominacji do Złotych Malin i do dziś zajmuje 1. miejsce na liście najgorzej ocenianych filmów IMDB. Fabuła, w której grupa przyjaciół ratuje świat przed zagładą i spotyka kolejne postaci znane z kinowych hitów, była jedynie pretekstowa - od głupich żarcików można było dostać zawrotów głowy.

Dla reżyserskiego duetu był to początek końca. Choć realizowali kolejne nieudane parodie aż do 2015 roku, mało kto już o nich słyszał. Dzieła takie jak "Igrzyska śmiechu: W pieszczeniu ognia", "Best Night Ever" oraz "Wściekle szybcy" odeszły w zapomnienie. Miejmy nadzieję, że ich twórcy również!

"Ptakodemia" (2010)

Konkurs na najbardziej absurdalny film w naszym zestawieniu wygrywa jednak... "Ptakodemia". Produkcja, dumnie okupująca 5. miejsce najgorzej ocenianych filmów IMDB z oceną 1,8 na 10, opowiada dokładnie o tym, co sugeruje sam tytuł. Pomyślana jako hołd dla "Ptaków" Alfreda Hitchcocka fabuła skupia się na romansie Nathalie (Whitney Moore) i Roda (Alan Bagh), podczas gdy zachodnie wybrzeże USA zmaga się z nalotem agresywnych, chorych na ptasią grypę orłów, które... mordują ludzi.

Tak, dokładnie tak wygląda fabuła tego hitu, który reżyser i producent James Nguyen określił jako "romantyczny thriller". Film został zrównany z ziemią nie tylko ze względu na brak sensownej fabuły, drewniane aktorstwo, zły scenariusz i jeszcze gorsze efekty specjalne, ale także dlatego, że cała ta "ptakodemia" rozpoczyna się dopiero w 47 minucie filmu! Jedyne, co ratowało twórców przed kompromitacją, to fakt, że produkcja została zrealizowana za... 10 tysięcy dolarów. Światowa rozpoznawalność filmu okazała się natomiast tak silnym motorem napędowym, że ekipa powróciła na plan w 2013 roku, by zrealizować kontynuację pod jeszcze głupszym tytułem - "Ptakodemia 2: Zmartwychwstanie". Seans obowiązkowy.

Co ciekawe, "Ptakodemia" nie była ani pierwszym, ani ostatnim tego typu filmem. Wśród najciekawszych warto wymienić choćby "Mordercze mrówki" czy "Krwiożerczą małpę" - a to jedynie wierzchołek góry lodowej. Na letni maraton złych filmów pasuje jak ulał!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy