"Na samym dnie": Dzieło Jerzego Skolimowskiego ponownie na dużym ekranie

"Na samym dnie" /EDRUM PRODUCTI/Collection ChristopheL via AFP /AFP

Obecnie w wybranych kinach studyjnych można oglądać pokazy specjalne filmu w reżyserii Jerzego Skolimowskiego - "Na samym dnie". Udało mi się dotrzeć na jeden z nich w Krakowie. Seans zainspirował mnie do poznania kulisów powstawania dzieła polskiego twórcy, które w Polsce jest nieco zapomniane. Dzięki Patrykowi Tomiczkowi z dystrybucji Reset mam okazję podzielić się z czytelnikami historią powstawania "Na samym dnie" oraz zagadkowym "zniknięciem" filmu na kilka lat.

  • "Na samym dnie" jest drugim anglojęzycznym i trzecim zrealizowanym za granicą (nie licząc nowelowego "Dialog 20-40-60") filmem w dorobku Jerzego Skolimowskiego. Dzieło polskiego reżysera zyskało uznanie krytyki, a dziś w wielu kręgach uznawane jest za film kultowy. Z powodu zawiłości prawnych film przez długi czas nie mógł być prezentowany publicznie.
  • Swingujący Londyn końca lat sześćdziesiątych. Nastoletni Mike rozpoczyna swoją pierwszą pracę w miejskiej łaźni, w której poznaje starszą o kilka lat Susan. Zauroczony kobietą chłopak zaczyna zabiegać o jej względy. Poddając się całkowicie urokowi Susan, nie dostrzega prowadzonej przez nią gry.
  • Film "Na samym dnie" można obecnie oglądać w wybranych kinach podczas pokazów specjalnych.

Film "Na samym dnie" w reżyserii Jerzego Skolimowskiego po latach ponownie na dużym ekranie. Dzięki dystrybutorowi Reset część widzów ma okazję do odświeżenia klasyka kultowego twórcy, dla innych to niepowtarzalna szansa na poznanie jednego z najmniej znanych dzieł polskiego reżysera. Misją dystrybutora jest popularyzowanie klasyki kina. Do tej pory dzięki Resetowi szeroka publiczność mogła zobaczyć film Andrzeja Żuławskiego w kinach studyjnych i nie tylko. "Opętanie" znalazło się także w repertuarze multipleksu. A to dopiero początek dystrybuowania klasyki kina polskiego i nie tylko.

"Na samym dnie": Jak powstawał film Jerzego Skolimowskiego?

Od kilku tygodni w wybranych kinach studyjnych organizowane są specjalne pokazy "Na samym dnie" w reżyserii Jerzego Skolimowskiego. Z tej okazji Patryk Tomiczek z Resetu przybliżył nam historię powstawania tego wyjątkowego dzieła.

Reżyser, zanim stworzył "Na samym dnie", miał na swoim koncie głośne "Ręce do góry". Był rozchwytywany w środowisku polskich artystów. Patryk Tomiczek przytacza cytat z książki Iwony Grodź, która pisała: "Od samego początku był gwiazdą, idolem pokolenia, choćby przez to, że otaczała go aura niezwykłości. Bardzo dobrze znał ówczesną śmietankę artystyczną: Agnieszkę Osiecką, Zbigniewa Cybulskiego, Bogumiła Kobielę, czy Krzysztofa Komedę, dla którego robił scenografię i oświetlenie koncertów. Z drugiej strony w swojej twórczości ucieleśniał mit outsidera i egzystencjalisty" - dowiadujemy się.

"Skolimowski to była gwiazda, do której lgnęli ludzie. 'Na samym dnie' było realizowane po wyjeździe twórcy za granicę, ale muszę zaznaczyć, że reżyser nie został wydalony z naszego kraju po 'Rękach do góry', tylko często do niego wracał. Nie był wcale na 'cenzurowanym', a wypowiedzi Skolimowskiego należy traktować i o jego emigracji (mówił: 'Wyszedłem, trzaskając drzwiami. Następnego dnia zadzwoniono do mnie, żebym odebrał paszport') i nawet o jego twórczości z dużą ostrożnością i dystansem” – tłumaczy Tomiczek.

Film "Na samym dnie" (ang. "Deep End") powstał w 1970 roku tuż po "Przygodach Gerarda" (film ten Skolimowski uważa za swój najgorszy). Patryk Tomiczek zwraca uwagę, że to koprodukcja niemiecko-amerykańska, choć w wielu źródłach można znaleźć informację, że to film brytyjsko-niemiecki.

"Na samym dnie" przenosi widza do swingującego Londynu końca lat sześćdziesiątych. W jednej z końcowych scen bohaterowie szukają zagubionego w śniegu brylantu. Okazuje się, że była to scena kluczowa dla całego filmu, bowiem właśnie od niej narodził się pomysł Skolimowskiego na fabułę.

"Sam pomysł na ten film wziął się z tego, że Skolimowski usłyszał opowieść o brylancie, który zaginął w śniegu i żeby go odnaleźć, należało cały śnieg stopić. Ta historia stała się punktem wyjścia do fabuły 'Deep End'" - tłumaczy dystrybutor.

W przypadku twórców scenariusza sprawa jest niejasna.

"Teoretycznie scenarzystów było trzech: Jerzy Skolimowski, Jerzy Gruza, Bolesław Sulik. W napisach w czołówce tylko Skolimowski jest napisany pełnym imieniem. Pozostała dwójka była bardzo pomocna przy filmie, ale nie byli współautorami scenariusza sensu stricte. Sulik jako jedyny z trójki znał angielski (Skolimowski w zasadzie mówił na bardzo podstawowym poziomie, a aktorzy wręcz mówią, że nie mówił po angielsku), więc pomagał w tłumaczeniu, a Gruza z kolei był kimś w rodzaju gagmana" - opowiada Patryk Tomiczek, dodając: "Skolimowski wiedział, że ich praca była bardzo przydatna, nie miał wystarczająco pieniędzy, żeby im godziwie zapłacić, więc obiecał, że ich nazwiska pojawią się jako scenarzyści, ale żeby podkreślić ich mniejszy udział to wymieniona jest ich tylko pierwsza litera imienia a Skolimowskiego jako jedynego z tej trójki w całości. I tutaj znowu mam sprzeczne informacje, bo w wywiadzie z ubiegłego roku przeprowadzonym przez Grażynę Torbicką Skolimowski opowiadał, że nie powinno być żadnych nazwisk przy scenariuszu, bo cała intryga była zapisana na kilku kartkach, a realizacja filmu opierała się na całkowitej improwizacji. Z kolei z wywiadu udzielonego zachodnioniemieckiemu dziennikarzowi w okolicach premiery filmu w 1970 roku możemy przeczytać: 'Trzymałem się ściśle scenariusza i efekt był dla mnie oszałamiający'".

"Na samym dnie": John Moulder Brown i Jane Asher w rolach głównych

Realizacja filmu trwała 30 dni, z czego zdjęcia trwały 18 dni. Co ciekawe, akcja filmu dzieje się w Londynie, lecz w rzeczywistości zdjęcia kręcono głównie w Monachium. W rolach głównych oglądamy 17-letniego Johna Mouldera Browna, który wcielił się w postać 15-letniego Mike’a. Obiektem fascynacji nastolatka jest Susan, którą zagrała Jane Asher - ówczesna ikona brytyjskiej kultury, która była narzeczoną Paula McCartneya. W filmie oglądamy bohaterkę w charakterystycznym kanarkowym płaszczu. Okazuje się, że nieprzypadkowo.

"Jane została wybrana ze zdjęć, które pokazano reżyserowi. Skolimowski jej nie znał. Pierwsze spotkanie artysty z aktorką odbyło się w domu towarowym. Kiedy weszła, obok niej wisiały damskie płaszcze przeciwdeszczowe, które były tuż przy wejściu. Ona miała piękne rude włosy, tam wisiał żółty płaszcz. Przymierzyli i to właściwie był klucz kolorystyczny do filmu. Zresztą w filmie często widać Jane Asher w tym żółtym płaszczu. Dodatkowo Skolimowski mówił, że miała ona duży wpływ na charakter dialogów w filmie" - dowiadujemy się od Patryka Tomiczka, który zwraca uwagę także na aktorkę, która zagrała jedną z bohaterek epizodycznych, lecz jakże kluczowych dla fabuły "Na samym dnie".

"W czołówce filmu wśród obsady aktorskiej na samym końcu pojawia się nazwisko Diany Dors. Dziś dla nas jest to nazwisko anonimowe, ale Skolimowskiemu zależało na obsadzeniu tej aktorki i to był jego pomysł, żeby wystąpiła w tym filmie w epizodycznej roli kobiety szamoczącej młodziutkiego Johna Mouldera Browna w której opowiada o… Georgiem Beaście. To była seksbomba późnych lat 50. i wczesnych 60. Brytyjski odpowiednik Marilyn Monroe" – dodaje Tomiczek.

"Na samym dnie" mógł dostać Złotego Lwa?

Film ujrzał światło dzienne na festiwalu w Wenecji. Była to jedna z kilku edycji festiwalu, na której nie przyznawano nagród. A szkoda, bowiem niektórzy krytycy uznali "Na samym dnie" za najlepszy film i można pokusić się o stwierdzenie, że gdyby rozdawano nagrody, to mógłby dostać Złotego Lwa.

"Tu muszę dodać, że w latach 1969-1979 na najstarszym festiwalu filmowym na świecie nie przyznawano żadnych nagród (za wyjątkiem uhonorowywania za dorobek życia). Taka decyzja była konsekwencją zachodzących zmian społeczno-politycznych oraz nagrodzenia Złotym Lwem w 1968 roku radykalnego niemieckiego obrazu 'Artyści pod kopułą cyrku: bezradni' Alexandra Kluge" - zauważa Patryk Tomiczek.

"No i przechodzimy do momentu zagadkowego. Mianowicie film miał premierę w Polsce w roku 1972, czyli dwa lata po premierze światowej. Jak na czasy PRL-u to szybki okres. Sam fakt, że film był w Polsce rozpowszechniany i to film twórcy, którego ostatni polski film włożono na półkę bez prawa dystrybucji pokazuje, że Skolimowski nie był czarną owcą w Polsce Ludowej i nie dostał wilczego biletu. Film nie był rozpowszechniany w wąskim obiegu (wtedy wytworzyłoby się dwie kopie i bez plakatu), ale był dystrybuowany aż na 18 kopiach taśmy 35mm".

Obecnie "Na samym dnie" można oglądać w wybranych kinach studyjnych podczas pokazów specjalnych. Na jednym z nich, w Warszawie, pojawił się sam Jerzy Skolimowski. Zobaczenie dzieła polskiego reżysera na dużym ekranie to okazja jedyna w swoim rodzaju.

"Jesteśmy w sytuacji dość komfortowej, bo możemy ten film oglądać. Przez lata nie było to możliwe z uwagi na komplikacje związane z prawami autorskimi do pojawiającej się w filmie piosenki Cata Stevensa. Jak długo trwał ten okres? Trudno powiedzieć, bo w toku poczynionego śledztwa wiele informacji się wzajemnie wyklucza. Michał Oleszczyk - autor podcastu 'Spoiler master' wspomina rok 2010, kiedy ten film nie był dostępny i dopiero rok później pojawiło się jego wydanie na płycie. Jednak z informacji, które pozyskałem od telewizji publicznej wynikało, że emisje filmu odbywały się jeszcze na początku lat dwutysięcznych. Z kolei od żony Jerzego Skolimowskiego, pani Ewy Piaskowskiej, słyszałem, że problem prawny wyniknął dopiero podczas prac nad rekonstrukcją i okazało się, że właściciel praw do filmu… nie ma praw do piosenki. Jedne źródła wskazują, że wstrzymanie rozpowszechniania trwało dekady a inne, że kilka lat. W każdym razie film na pewno nie był przez dłuższy okres czasu nigdzie pokazywany" - dowiadujemy się.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Jerzy Skolimowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama