Reklama

Międzynarodowy aktor charakterystyczny

- Zawsze korciło mnie, żeby pracować za granicą, co często wiązało się z graniem w obcych językach - mówi Michael York. - Zrobiłem kilka filmów we Francji, kilka we Włoszech... Po prostu to lubię.

69-letni Brytyjczyk debiutował w "Poskromieniu złośnicy" Franco Zeffirellego (1967), u boku Richarda Burtona i Elizabeth Taylor. Zdjęcia do filmu kręcone były w Rzymie. Z kolei by zagrać D'Artagnana w "Trzech muszkieterach" (1973), pojechał do Hiszpanii. W Dallas w Teksasie powstał klasyk kina science fiction z jego udziałem, "Ucieczka Logana" (1976). Aktor występował również w filmach z holenderską, japońską i niemiecką obsadą. Całkiem niedawno zaś przyjął propozycję zagrania w rosyjskiej produkcji "Sprawiedliwość wilków", oczywiście po rosyjsku, mimo iż jego oryginalne partie dialogowe zostały napisane specjalnie dla niego po angielsku. - Rosyjski film był sporym wyzwaniem - przyznaje.

Reklama

Dla roli Nicholasa Jonghelincka, bogatego mieszczanina i mecenasa flamandzkiego malarza Pietera Bruegela w "Młynie i krzyżu" Lecha Majewskiego, York udał się do Katowic w Polsce. W filmie tym, który 14 września miał swoją amerykańską premierę w wybranych kinach, polski reżyser zaprasza widza do świata powstałego w 1564 r. arcydzieła Bruegela, świata obrazu "Droga na Kalwarię" - epickiego płótna, które przedstawia zarówno ukrzyżowanie Chrystusa, jak i brutalne rządy namiestników hiszpańskiej korony i Inkwizycji we Flandrii.

To nie pierwszy film Majewskiego - autora scenariusza do filmu "Basquiat - Taniec ze śmiercią" (1996) - który czerpie z historii życia słynnych malarzy i ich dzieł. W 2004 r. sięgnął on po "Ogród rozkoszy ziemskich" Hieronima Boscha, czyniąc zeń punkt wyjścia dla filmu pod tym samym tytułem. - Twórczość Lecha była mi znana, ponieważ wcześniej nowojorskie Museum of Modern Art zorganizowało retrospektywę jego twórczości - mówi York, którego mój telefon zastał w jego domu w Kalifornii. - Jego "Basquiat" zrobił na mnie duże wrażenie, a do tego wiedziałem, że jest on twórcą bardzo eklektycznym i bardzo płodnym. Zainteresował mnie jako osoba. Poza tym jestem fanem malarstwa Bruegela, a plan filmowy zapowiadał się ekscytująco, co zresztą później się potwierdziło.

Wreszcie, dodaje mój rozmówca, zachęciła go również perspektywa pracy z przyjaciółmi, Rutgerem Hauerem i Charlotte Rampling, którzy już wcześniej zadeklarowali swój udział.


- Zawsze kieruję się instynktem. Motywacja nie ma swojego źródła w intelekcie. To po prostu uczucie, które dopada cię, kiedy dostajesz jakąś propozycję, a w tym przypadku pomyślałem, że będzie to ciekawa przygoda. (...)

Szekspir na koniu

York, syn muzyczki i byłego oficera armii brytyjskiej, który później został menedżerem w Marks and Spencer, swoją przygodę z aktorstwem rozpoczął w szkole w Bromley, w rodzinnej Anglii. Jednak decyzję o tym, że będzie to jego zawód, podjął dopiero jako student Uniwersytetu Oksfordzkiego. W pewnym momencie, wspomina, doszedł do etapu, na którym musiał wybrać pomiędzy "zapuszczeniem się na nieznany ląd, jakim był show-biznes, a spokojną egzystencją w o wiele bezpieczniejszym świecie akademickim". Ostatecznie wybrał tę bardziej ryzykowną opcję.

- Dołączyłem do trupy wystawiającej krótkie formy teatralne - wspomina aktor - i zacząłem w sposób praktyczny poznawać metodę arystotelesowską. A później dostałem propozycję dołączenia do zespołu londyńskiego Royal National Theater, którą przyjąłem. Tam poznałem Zeffirellego i - bingo! - nagle moja kariera filmowa ruszyła z kopyta, za co jestem bardzo wdzięczny.

York zagrał u Zeffirellego kilkakrotnie, między innymi w słynnej adaptacji "Romea i Julii" (1968) i w serialu "Jezus z Nazaretu" (1973), w którym wcielił się w Jana Chrzciciela. Pierwszym filmem włoskiego mistrza z jego udziałem było jednakże "Poskromienie złośnicy", i to właśnie ten obraz wyrył się w jego pamięci jako jego aktorski "chrzest ognia".

- To był mój pierwszy film - mówi ze śmiechem - a do tego ani przez chwilę nie miałem możliwości poobserwować, co dzieje się na planie. Mój bohater pojawiał się już w ujęciu, które było kręcone jako pierwsze. Jechałem konno przez ulicę i cytował obszerne fragmenty z Szekspira. Na całe szczęście pracowałem z aktorem, który miał o wiele większe doświadczenie, niż ja - z moim koniem! Nie musiałem się o niego martwić. To on prowadził mnie.

Pomijając tę początkową tremę, York wkrótce poczuł się przed kamerą jak w domu. W efekcie, mimo iż debiutował na teatralnych deskach, przez całą swoją karierę ciążył raczej w kierunku ról filmowych i telewizyjnych.

- Zawsze starałem się łączyć film i telewizję z teatrem, regularnie wracając na scenę - mówi aktor - ale muszę przyznać, że naprawdę uwielbiam proces powstawania filmu i ten brak ostatecznej, definitywnej wiedzy na temat końcowego efektu.

Nie dać się zaszufladkować!

Martwiło go jedynie niebezpieczeństwo zaszufladkowania. York obawiał się, że po roli angielskiego poety i nauczyciela, który w egipskiej Aleksandrii wpada na trop spisku przeciwko brytyjskiemu rządowi w filmie "Justine" (1969), i biseksualnego Briana w "Kabarecie" (1972), który przybywa do Berlina z Wysp Brytyjskich, będzie już zawsze obsadzany jako nieokreślenie zniewieściały "Anglik za granicą".

- Wydaje mi się, że zaszufladkowanie jest tym, czego nienawidzi każdy aktor - mówi. - Wszyscy wykazujemy ogromną skłonność do takiego kategoryzowania. Ja sam też to robię. Postrzegamy ludzi jako pewne typy z określonymi etykietkami. To bardzo ograniczające i zwyczajnie krzywdzące.

Ta właśnie obawa, kontynuuje, była jedną z przyczyn, dla których zgodził się zagrać młodego zapaleńca D'Artagnana w "Trzech muszkieterach" Richarda Lestera, bohatera, o którym można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest słabeuszem.

Dziś, kiedy czasy, w których uważany był za symbol seksu lat 70. są już dawno za nim, York pisze, wykłada i gra tak dużo, jak tylko się da. Aktor obstaje przy tym, by osobiście czytać każdy kierowany doń scenariusz, i nigdy nie zostawia decyzji o wyborze ról swojemu agentowi. Zdradza też skłonność do mówienia "tak" nawet w przypadku tak nieoczekiwanych propozycji, jak "Austin Powers: Agent specjalnej troski" (1997). Chociaż wcześniej rzadko można go było zobaczyć w rubasznej komedii, to w parodii Bonda, która wyszła spod pióra scenarzysty i aktora Mike'a Myersa, było coś, co mu się spodobało.

- To było dokładnie tak, jak z "Młynem i krzyżem" - wyznaje. - Zadecydował instynkt.

Bohater Yorka to Basil Exposition, szef brytyjskiego wywiadu i przełożony wyjątkowego szpiega Austina Powersa (w tej roli Myers). Początkowo nikt nie obiecywał sobie po tym filmie zbyt wiele - mówi aktor.

- Pierwsza odsłona miała bardzo mały budżet - wspomina York. - Twórcy filmu podchodzili do tego projektu bardzo ostrożnie, a prace zostały zakończone naprawdę szybko.

Na pewno nie można tego powiedzieć o dwóch sequelach historii Austina Powersa z 1999 i 2000 r., które powstały na fali niespodziewanego sukcesu kasowego oryginału. Trzy filmy zarobiły w sumie ponad 670 mln USD na całym świecie, co do dziś dnia pozostaje największym sukcesem komercyjnym w dorobku Yorka. - Dwie kolejne części były już czymś zupełnie innym - mówi aktor - ponieważ tym razem wszyscy wiedzieli już, z czym to się je. Kto mógł przewidzieć, że seria odniesie tak gigantyczny sukces?

"Utrzymywać sprawność maszynerii"

W swojej karierze, obejmującej 45 lat, Michael York zagrał w ponad stu filmach pełnometrażowych i telewizyjnych, odbywając "służbowe" podróże do najbardziej odległych zakątków globu. Aktor nie planuje bynajmniej zwolnić tempa. Jak mówi, lubi być zajęty, by "utrzymywać sprawność maszynerii". Jego bohaterem jest sir John Gielgud, zmarły w 2000 r. w wieku 96 lat, z którym York prywatnie się przyjaźnił. Na swoje 96. urodziny Gielgud przygotowywał filmową adaptację jednej ze sztuk Becketta...

- To coś fantastycznego - mówi York. - Nie mam ochoty na emeryturę. Nigdy nie wiadomo, kiedy "coś się wydarzy", ale człowiek zawsze ma na to nadzieję, jak książkowy Micawber (bohater powieści "David Copperfield" Charlesa Dickensa - przyp. tłum.). Rzecz jasna, jest to nadzieja dość irracjonalna.

Czasami jednak, dodaje, tym "wydarzeniem" bywa coś wyjątkowego.

- Moje ostatnie przedsięwzięcie to wspólny projekt mój i genialnego pianisty Andre Wattsa. Z okazji dwusetnej rocznicy urodzin Liszta, przygotowaliśmy spektakl zatytułowany "Lisztian Loves", w którym zagrałem samego kompozytora, spoglądającego z perspektywy czasu na swoją karierę. Andre był fenomenalny. To jeden z najznakomitszych interpretatorów muzyki Liszta na świecie. Uwielbiam pracować ze świetnymi orkiestrami czy indywidualnymi wykonawcami, i dość często to robię.

York, słynący z charakterystycznej, nieco afektowanej angielskiej wymowy, wielokrotnie użyczał swego głosu na potrzeby nagrań rozmaitych audiobooków i innych wydawnictw. Niedawno ukończył nagrywanie albumu z modlitwami z towarzyszeniem muzyki kompozytora i pianisty Michaela Hope.

- Właśnie tego ranka dowiedziałem się, że został on zakupiony przez armię - mówi aktor. - Pomyślałem: jakie to wspaniałe! To dla mnie prawdziwy zaszczyt, że nagrania te pojadą do Afganistanu i być może wniosą nieco pociechy czy nawet rozrywki w życie stacjonujących tam naszych żołnierzy.

- Dzięki temu poczułem, że wszystko to warte jest zachodu.

Karl Rozemeyer

"New York Times"

Tłum. Katarzyna Kasińska

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Michael York | york | W.E. | Po prostu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy