Rola, która dała aktorowi ogromną popularność, okazała się również pułapką.
Piękna, muskularna budowa ciała, magnetyzujące spojrzenie, a nade wszystko rycerskość... W ekranizacji "Krzyżaków" Mieczysław Kalenik tak przekonująco wcielił się w dzielnego Zbyszka z Bogdańca, że przychodziły do niego listy od zachwyconych fanek z najodleglejszych zakątków świata, nawet z Japonii, Afryki, Australii.
Gdyby urodził się w USA, zapewne dzięki urodzie amanta i artystycznej charyzmie zrobiłby karierę w Hollywood. Ale przyszedł na świat w Polsce... a konkretnie w Międzyrzecu Podlaskim. Ukończył tam technikum handlowe, ale chciał zostać marynarzem lubleśnikiem. O aktorstwie nie marzył. Aż do chwili, gdy podczas ogólnopolskiego konkursu recytatorskiego zachwycił swym talentem zasiadającą w jury wykładowczynię szkoły teatralnej, a ta roztoczyła przed nim nowe perspektywy. Polonistka też widziała w nim aktora. Rodzice nie byli zachwyceni planami syna: "Jak nie marynarz, to aktor. Z dwojga złego lepszy aktor, przynajmniej się nie utopisz" - skwitowała jego mama.
Egzamin do warszawskiej PWST zdał za pierwszym podejściem, ale studia mógł podjąć dopiero po śmierci Stalina w 1953 r. Miał nieodpowiednią rodzinę. Jego brat był członkiem nielegalnej organizacji młodzieżowej Związek Ewolucjonistów Wolności, a ojciec walczył w AK. Mieczysław też naraził się władzom - za próbę dostarczenia żywności aresztowanym przesiedział 24 godziny w UB w Białej Podlaskiej.
W teatrze grał już podczas studiów, ale popularność przynieśli mu dopiero "Krzyżacy". Nie sądził, że w nich wystąpi - Zbyszka miał zagrać Bogusz Bilewski. Sprawa wydawała się przesądzona... Pewnego dnia młody aktor odwiedził SPATiF, a tam zaczęło mu się bacznie przyglądać trzech panów. "Nazywam się Zygmunt Król" - przedstawił się jeden z nich, a on, myśląc, że to żart, odparował: "A ja jestem Stefan Batory!".
Rozmówcą okazał się kierownik produkcji "Krzyżaków". Zaprosił Kalenika na rozmowę z reżyserem Aleksandrem Fordem, który bez wahania obiecał główną rolę mało znanemu aktorowi. I choć Kalenika na zdjęciach próbnych zjadł stres - nie wydusił ani słowa, mimo że wykuł na blachę dwie strony maszynopisu - reżyser dał mu kolejną szansę...
Film odniósł sukces, Kalenik stał się jednym z najpopularniejszych polskich aktorów, a mimo to nie miał gdzie się podziać. Pomieszkiwał w garderobach teatralnych, najpierw sam, a od 1960 r. z żoną Wiesławą Czapińską, redaktorką magazynu "Ekran", późniejszą biografką Poli Negri. Mieszkanie dostał dopiero, gdy Radio Wolna Europa nadało reportaż o nim i wyjawiło, że nie ma dachu nad głową. Metraż nie był imponujący (37 m2), ale życie towarzyskie kwitło: z Wrocławia przyjeżdżali Gucwińscy, na partyjkę brydża wpadali Jerzy Kamas i Mieczysław Voit.
Kalenik miał rozległe zainteresowania: jedyną córkę Magdę na spacerach katował opowieściami o stylach architektonicznych (doceniła to dopiero, gdy dorosła). Był licencjonowanym pilotem i miał patent sternika pełnomorskiego, ale... nigdy nie zrobił prawa jazdy. Doskonale śpiewał, także arie operowe, potrafił świetnie naśladować innych - już na studiach bezbłędnie podrabiał Aleksandra Zelwerowicza. Uwielbiał recytować poezję, z Ireną Kwiatkowską występował w Teatrzyku Zielona Gęś.
W teatrze, który zawsze wolał od filmu, grał w sztukach najwybitniejszych twórców i reżyserów. Nie porzucił sceny nawet, gdy w 1991 r. przeszedł na emeryturę. Po śmierci żony w 2010 r. wrócił na stałe do Międzyrzeca, gdzie czuje się najlepiej. Blisko rodziny i przyrody, którą zawsze uwielbiał.
W pamięci widzów pozostał Zbyszkiem. Zresztą rycerski był nie tylko w filmie, ale i w rzeczywistości - zdarzyło mu się znokautować chuligana, który niegrzecznie odezwał się do kobiety. Miał też inne cechy sienkiewiczowskiego bohatera: odwagę i brawurę. Podczas jednego ze spektakli skakał bez asekuracji z wysokości pierwszego piętra! Ale choć wiele zawdzięczał "Krzyżakom", cierpiał z powodu zaszufladkowania.
Nic dziwnego, że tak dobrze wspomina rolę Otta w "Pierwszym dniu wolności" i "recenzję" pewnej pani, która po obejrzeniu filmu stwierdziła: "Nigdy nie przypuszczałam, że szarmancki mężczyzna potrafi być takim chamem i gwałcicielem". Po latach panu Mieczysławowi udało się zagrać w jeszcze jednej superprodukcji - w "Panu Tadeuszu" Andrzeja Wajdy wcielił się w Podstolego.