Gdy stwierdził, że granie w filmach go nuży, kino się na niego obraziło. Na szczęście piosenka jest mu zawsze wierna.
Pamięta moment, w którym obiecał sobie, że będzie sławny. Studiował już w Warszawie w szkole teatralnej. Po zajęciach szedł koło Placu Zamkowego, na którym organizowano kiermasz kulinarny. Pani niosąca kiszone ogórki powiedziała na jego widok głośno i wyraźnie do pana niosącego oscypki: "Patrz, jaki rudy! Na pewno fałszywy".
"W duchu zapowiedziałem, że za dwa lata będzie mówiła: 'Patrz, Michał Bajor idzie'" - wspomina dziś ze śmiechem artysta scenę sprzed 40 lat. Oczywiście, potem wiele się zmieniło i dziś nie lubi słyszeć za plecami: "O, Bajor, Bajor!". Ma ochotę wtedy odwrócić się i powiedzieć: "Wiem, jak się nazywam!".
Artystą postanowił być już jako kilkulatek. Nieraz w przedszkolu wychowawczynie obserwowały, jak w czasie leżakowania opowiadał kolegom wymyślane przez siebie bajki. Maluchy zaciskały z emocji piąstki przy ustach tak, że palce im bielały. A jako Wilk w dziecięcym spektaklu skradł show Czerwonemu Kapturkowi, Babci, a nawet Leśniczemu. Był naprawdę przerażający! W nagrodę dostał od ojca cukierki. To było jego pierwsze honorarium.
Rodzice wspierali małego Michała. Jak zresztą mogło być inaczej, skoro ojciec był aktorem (teatru lalkarskiego, ale o ciągotach dramatycznych). A i babcia, i mama (nauczycielka) były wybitnie uzdolnione muzycznie. "Ojciec, aktor teatru lalki, pokazywał mi, co dzieje się w Opolu - opowiada Michał Bajor. - Zabierał mnie ze sobą do teatru, ale przede wszystkim do amfiteatru, gdzie odbywały się próby festiwali opolskich. Pamiętam jak debiutowali Wojciech Młynarski i Ewa Demarczyk. Oglądałem wszystkie sukcesy Danki Rinn, Anny Jantar i wielu innych naszych koleżanek i kolegów. To wszystko wpływało na psychikę małego chłopca".
Swoje pięć minut na ogólnopolskiej scenie dostał jako nastolatek. W 1973 r. zaśpiewał na festiwalu piosenki radzieckiej w Zielonej Górze, chociaż... w szkole nie był orłem z rosyjskiego. Co prawda nie miał dwój, ale wyciągał ledwo trzy z minusem. Kiedy jednak pojawiła się motywacja, słownictwo się wzbogacało, a akcent poprawiał z dnia na dzień.
"Nie pamiętam, żeby ktokolwiek mnie namawiał do występu na tym festiwalu, zmuszał, albo szantażował - wspominał. - To był taki spęd radości, młodości... Może gdzieś na górze działy się jakieś rozgrywki. Ale my? Myśmy chcieli zaistnieć dzięki festiwalowi". Michał Bajor mówi, że długo mógłby wyliczać nazwiska sław polskiej estrady, które gościły w Zielonej Górze, dostawały nagrody, zaczynały kariery, a dziś, jak żaba błota, wypierają się związków z piosenką radziecką.
Jemu piosenka o Siemionownej, która tańczyła najlepiej na całej Rusi, przyniosła szczęście. Żartuje, że pewnie będzie to ostatni utwór, jaki zanuci w życiu. "W trakcie festiwalu kończyłem 16 lat i był strach, czy mnie nie zdyskwalifikują, bo byłem za młody - przyznaje. - Po drugie: przyjazd ze mną mamy. Z jednej strony się cieszyłem, że była, a z drugiej denerwowałem się, bo przecież wszyscy byli bez mam. Byłem najmłodszy, a reszta jakieś winko, papieros... Kwitło życie, wszystkim się wydawało, że ho, ho, ho: wielki artysta i dorosły, i samodzielny... A mama mnie pilnowała".
"Siemionowna" porwała widownię i zachwyciła jurorów, tak że gdy trzy lata później Michał Bajor zdawał do szkoły aktorskiej, prof. Aleksander Bardini doskonale pamiętał jego występ. I nie było żadnej dyskusji, czy przyjąć tego kandydata! Na festiwalu w nagrodę dostał kamerę filmową, którą sprzedał, żeby pojechać z rodzicami i bratem na wczasy do Kołobrzegu, a stamtąd na zakupy do NRD. A ocena z rosyjskiego skoczyła z trójki na czwórkę, co zdenerwowało kolegów. Protestujących szybko poskromiła nauczycielka. Powiedziała, że każdy, kto wygra festiwal piosenki radzieckiej, będzie miał co najmniej czwórkę.
Agnieszka Holland zaprosiła zdolnego nastolatka na zdjęcia próbne do swojego filmu "Wieczór u Abdona", w którym zagrał u boku Beaty Tyszkiewicz.