Michael Sheen jako pionier seksualnej rewolucji
Czasami wystarczy spojrzeć na tytuł produkcji filmowej lub telewizyjnej, by bez pudła stwierdzić, że nie jest ona przeznaczona dla dzieci...
Tak właśnie jest z głośnym serialem "Masters of Sex", w którym Michael Sheen i Lizzy Caplan grają słynną parę autorów pionierskich badań ludzkiej seksualności: dr. Williama Mastersa i jego asystentkę Virginię Johnson. Jak można się spodziewać, taka historia nie może się obejść bez sporej dawki seksu i nagości na ekranie. Ani jedno, ani drugie nie stanowi jednak problemu dla Michaela Sheena, chociaż dotychczas znany on był przede wszystkim z ról poukładanych, zapiętych na ostatni guzik Brytyjczyków - jak były premier Tony Blair czy dziennikarz David Frost.
- Naprawdę nie jest łatwo mnie zaszokować - mówi walijski gwiazdor, który obecnie mieszka w Los Angeles. - Nic, co dotyczyło sposobu przedstawienia seksualności w tym serialu, nie wywołało we mnie oburzenia czy zniesmaczenia. Gdyby tak było, bardzo ciężko byłoby nam przenieść na ekran taka historię, prawda?
- Zdradzę pani coś jeszcze: wszystkie "te rzeczy", o których jest mowa w "Masters of Sex", robiłem osobiście - i założę się, że każdy z naszych widzów może powiedzieć o sobie to samo.
Serial "Masters of Sex" powstał na podstawie książki "Masters of Sex: The Life and Times of William Masters and Virginia Johnson, the Couple Who Taught America How to Love" (pol. "Mistrzowie seksu: Życie i czasy Williama Mastersa i Virginii Johnson, pary, która nauczyła Amerykanów miłości" - przyp. red.). Masters i Johnson - którzy po kilkunastu latach wspólnej pracy pobrali się (a później rozwiedli) - zyskali międzynarodową sławę dzięki dwóm dziełom podsumowującym prowadzone przez nich badania. Były to książki "Współżycie seksualne człowieka" (1966) i "Niedobór seksualny człowieka" (1970).
Tymczasem, ku swojemu wielkiemu zdumieniu, Sheen dowiedział się, że jego bohater prywatnie miał spore problemy z seksem.
- Jak na człowieka, który przyczynił się do rozkwitu feminizmu, był dość typowym przedstawicielem swojej epoki, w swoim przedziale wiekowym - wyjaśnia aktor. - Masters żył ze swoistym rozdwojeniem jaźni: fakt, że zajmował się ludzką seksualnością, będąc jednocześnie niepogodzonym z sobą samym, był dla niego czymś trudnym. Skupiał się przede wszystkim na naukowym aspekcie swojej działalności, dążąc do tego, by całkowicie wyeliminować z niej pierwiastek emocjonalny i ludzki. Ale od własnych słabości nie ma ucieczki.
44-letni Sheen sam zetknął się z podobnymi postawami. Oto, jak wspomina swój okres dojrzewania, który przypadł na lata siedemdziesiąte: - Nie tylko w Ameryce, ale też w innych zachodnich społeczeństwach ludzie wstydzili się swojego ciała - mówi. - Nie utożsamiali się w żaden sposób z fizycznym i seksualnym aspektem swojego istnienia. Tego rodzaju pogląd szedł w parze ze społecznymi represjami wobec kobiet.
Zdaniem aktora, ostatnie dziesięciolecia niewiele zmieniły w tej kwestii. - Na co dzień mamy do czynienia z takim samym ładunkiem strachu, tabu, braku zrozumienia i ignorancji, co czterdzieści lat temu - mówi. - Nasza rzeczywistość jest przesycona obrazami seksu, ale zwykła intymność między dwojgiem ludzi wciąż sprawia nam kłopot.
Chcąc lepiej poznać epokę Mastersa i Johnson, Sheen prowadził długie rozmowy z ginekologami, którzy przeżywali swoją zawodową aktywność w latach 60.
- Dowiedziałem się, że publikacje Mastersa i Johnson dały im pewien punkt odniesienia, bardzo przydatny w sytuacjach, kiedy do ich gabinetów zgłaszali się pacjenci z problemami natury seksualnej. Wcześniej moi rozmówcy mogli doradzać takim osobom jedynie w oparciu o swoje własne doświadczenia. Nie dysponowali żadnymi wynikami badań, na których mogliby się opierać w swej pracy - tak więc nawet na poziomie stricte naukowym dokonania bohaterów "Masters of Sex" były prawdziwą rewolucją.
Sheena urzekła również złożoność historii przedstawionej w serialu. - Jego fabuła została osnuta wokół badań nad ludzką seksualnością, co niewątpliwie podnosi jego atrakcyjność w oczach odbiorców. Ale przecież tego rodzaju zainteresowanie szybko by opadło. Tak naprawdę "Masters of Sex" opowiada o tym, w jaki sposób publiczne życie jego bohaterów odzwierciedla stosunek ówczesnego społeczeństwa do seksu.
Początkowo Sheen obawiał się, że twórcy serialu nie będą w stanie ciągnąć swojej opowieści przez dwadzieścia odcinków. Szybko jednak zmienił zdanie - i, dla odmiany, przyszła mu do głowy refleksja, że tak bogatego tematu nie wyczerpałby nawet serial emitowany przez siedem lat.
- W życiu tej pary wydarzyło się tak wiele fascynujących rzeczy - podobnie zresztą, jak w historii Ameryki - mówi. - Wraz z publikacją ich książek obyczajowość zmieniła się nie do poznania. Po prostu nie sposób o tym wszystkim opowiedzieć!
Chociaż nie ma nic przeciwko wcielaniu się w fikcyjnych bohaterów, Sheen jako aktor szczególnie ceni sobie role autentycznych postaci. Samego tylko premiera Blaira grał aż trzy razy (w "The Deal", "Królowej" i "Władcach świata"). Do tego należy doliczyć wspomnianą rolę Davida Frosta we "Frost/Nixon" i menedżera Leeds United, Briana Clougha, w "Przeklętej lidze".
- Cieszę się, kiedy mogę grać, poruszając się w ramach nakreślonej już struktury - mówi. - Lubię wykonywać tę swoistą detektywistyczną pracę, jaką jest zgłębianie czyjegoś życia. Jeśli dysponuję dużą ilością materiału źródłowego, mogę nawet pokusić się o spekulacje na temat tego, co kieruje moim bohaterem; co stoi za podejmowanymi przezeń decyzjami.
- W przypadku Williama Mastersa widzowie przekonają się z czasem, że jego dzieciństwo i relacje z rodzicami miały ogromny wpływ na jego późniejsze życie.
Istniejący w rzeczywistości czy nie - większość bohaterów granych przez Sheena łączy pewna wspólna cecha: posiadanie obsesji na jakimś punkcie.
- Obsesji bardzo często nie da się wytłumaczyć w żaden logiczny sposób. Pozostaje ona zagadką nawet dla osoby, której bezpośrednio dotyczy - mówi aktor. - Ustalenie pobudek kierujących człowiekiem to klucz do zrozumienia jego osobowości. Nawet jeśli zewnętrzne pozory wskazują na coś innego, prawda może być zaskakująca. W przypadku Clougha, Blaira, Frosta i Mastersa niezwykle istotny okazują się ich wewnętrzne lęki i konflikty.
On sam doświadczył w życiu konfliktu pomiędzy dwiema wielkimi namiętnościami, jakie odczuwał od najmłodszych lat. Była to walka między miłością do futbolu i aktorstwa. Ostatecznie młody Michael Sheen postawił na to drugie. Po ukończeniu prestiżowej Królewskiej Akademii Sztuki Dramatycznej w Londynie przez kilka lat szlifował warsztat na deskach brytyjskich teatrów.
Później przyszły role w kameralnych produkcjach rodzimej kinematografii ("Wilde", "Bezdroża serc"). A potem - niespodziewany podbój Hollywood, którego początek wyznacza 2003 rok i rola wilkołaka Luciana w "Underworld" (wcielał się w niego jeszcze dwukrotnie, w "Underworld: Evolution" i "Underworld: Buncie Lykanów").
Sukces ten miał jednak swoją cenę. Sheen trafił do obsady "Underworld" dzięki swojej ówczesnej partnerce i matce jego córki Lily - Kate Beckinsale, odtwórczyni głównej roli w tej fantastycznej sadze. Beckinsale zakochała się jednak w Lenie Wisemanie, który reżyserował dwie pierwsze części trylogii. Tych dwoje wkrótce wzięło ślub, a 14-letnia dziś Lily mieszka z matką...
Jak na ironię, po rozstaniu z Beckinsale kariera Sheena zaczęła nabierać tempa. Po świetnie przyjętej "Królowej" zagrał m. in. w "Krwawym diamencie", wspomnianym już "Frost/Nixon", "Alicji w Krainie Czarów" Tima Burtona (to jego głosem mówił Biały Królik), u Woody'ego Allena w "O północy w Paryżu"... Wystąpił też w Sadze "Zmierzch", wcielając się w wampira Aro.
Jego grafik na najbliższe miesiące jest wypełniony w nie mniejszym stopniu. (...) Obecnie pracuje na planie filmu "Kill the Messenger", którego główny bohater, reporter grany przez Jeremy'ego Rennera, postanawia ujawnić powiązania CIA z antyrządową organizacją partyzancką Contras z Nikaragui. - Gram faceta, który pracuje dla amerykańskiego rządu, ale mimo to dostarcza naszemu odważnemu reporterowi pewnych tajnych informacji - mówi Sheen.
Niebawem aktor wróci na jakiś czas w rodzinne strony, by zagrać w adaptacji klasycznej powieści Thomasa Hardy'ego "Z dala od zgiełku", gdzie partnerować mu będzie Carey Mulligan. A potem, jeśli wszystko pójdzie dobrze, znów zamelduje się na planie "Masters of Sex", by rozpocząć zdjęcia do drugiego sezonu serialu.
Nieźle, jak na kogoś, kto jako nastolatek równą miłością darzył aktorstwo i piłkę nożną. - To prawda, że nie udało mi się połączyć jednego z drugim - wzdycha Sheen - ale przynajmniej koledzy na boisku nie mogli mi dokuczać z powodu moich aktorskich zapędów, a to dlatego, że byłem lepszy niż większość z nich. Podobnie było w szkole teatralnej - ponieważ biłem kolegów na głowę, nikt nie ośmielił się wypominać mi, że jestem niespełnionym piłkarzem.
© 2013 Nancy Mills
Tłum. Katarzyna Kasińska
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!