Reklama

Metamorfoza Bena Afflecka

Jeszcze nie tak dawno temu dwudziestokilkuletni Ben Affleck był jednym z najgorętszych młodych aktorów w Hollywood. Na ekrany wchodziły kolejne kasowe produkcje z jego udziałem: "Armageddon", "Pearl Harbor", "Daredevil"... Nie mniejsze emocje wzbudzało również jego życie prywatne - najpierw związek z Gwyneth Paltrow, a później z Jennifer Lopez.

Te dni minęły bezpowrotnie. Ben Affleck ma dziś 40 lat i od ponad dekady nie wystąpił w filmie, który można by nazwać hitem. Unika imprez, a wieczory spędza w domowym zaciszu, z żoną - aktorką Jennifer Garner, którą poślubił 7 lat temu - i trójką ich dzieci: sześcioletnią Violet, trzyletnią Seraphiną i urodzonym w lutym Samem.

Ale jest coś jeszcze: dziś Afflecka zalicza się do grona najbardziej utalentowanych reżyserów młodego pokolenia. Uznanie krytyków zdobył już w 2007 r., jako scenarzysta i reżyser "Gdzie jesteś, Amando". Jego kolejne dzieło, "Miasto złodziei" (2010), również zebrało pochlebne recenzje. Obecnie w kinach króluje natomiast "Operacja Argo" - najnowszy film Afflecka, o którym już mówi się, że jest poważnym kandydatem do tegorocznych Oscarów.

Reklama

Jeśliby jednak spytać o zdanie Jennifer Garner, to odpowie ona, że ten triumfalny powrót jej męża w nowym artystycznym wcieleniu to jedno - ale czymś innym, o wiele ważniejszym, są zmiany, jakie zaszły w jego hierarchii wartości. Ona sama miała okazję przekonać się o tym na własne oczy minionego lata, kiedy Affleck wrócił do domu po całym tygodniu spędzonym na planie filmowym w Portoryko.

"Nie widział dzieci przez cały tydzień" - mówiła, wspominając to zdarzenie podczas niedawnego festiwalu filmowego w Toronto. " Kiedy tylko wyszedł z samochodu, porwał dziewczynki w objęcia. Starszą podtrzymywał jednym ramieniem, młodszą drugim - i spoglądał na mnie z najszerszym i najszczęśliwszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widziałam na jego twarzy. Jako mężowi i ojcu naprawdę nie można mu nic zarzucić".

Wielka mistyfikacja

Wróćmy jednak do "Operacji Argo". Akcja tego politycznego thrillera rozpoczyna się w 1979 r., w ogarniętym rewolucją Teheranie. Tony Mendez (Affleck), agent CIA, stara się uwolnić sześciu amerykańskich dyplomatów, którzy zbiegli z ambasady USA i ukrywają się w rezydencji ambasadora Kanady. Plan, który obmyślił, jest dość karkołomny: trzeba namówić pewnego hollywoodzkiego producenta (Alan Arkin), by zgodził się wziąć udział w wielkiej mistyfikacji - rzekomej realizacji filmu pod tytułem "Argo", do którego zdjęcia miałyby powstawać właśnie w Iranie. Wszystko po to, by przemycić przez granicę sześciu dyplomatów, przedstawiając ich jako członków obsady i ekipy realizatorskiej...


Affleck wydaje się być niewzruszony oscarowym zgiełkiem i faktem, że tytuł jego filmu pojawia się na tej dorocznej giełdzie. Ma już przecież na koncie jedną nagrodę Akademii, którą wyróżniony został najlepszy scenariusz oryginalny roku 1997 r. - chodzi o "Buntownika z wyboru", napisanego przez Bena i jego przyjaciela, Matta Damona. - Nie zaprzątam sobie tym głowy - zapewnia mnie podczas wywiadu, na który umówiliśmy się w jednym z hoteli w Beverly Hills. - Teraz obchodzi mnie jedynie to, czy ludzie będą chcieli kupić bilet na "Operację Argo". Do całej reszty podchodzę bez niezdrowych emocji.

"Operacja Argo" wchodziła na ekrany kin w USA w październiku, kiedy wspomnienia dotyczące wrześniowych ataków na amerykańskie placówki dyplomatyczne i śmierci amerykańskiego ambasadora w Libii podczas zamieszek w Bengazi wciąż były żywe i bolesne.

- W tej części świata wciąż jest niebezpiecznie - przyznaje Affleck z westchnieniem. - Nieprzewidziane konsekwencje rewolucji dochodzą do głosu. Chyba powinniśmy zastanowić się nad historią naszego zaangażowania w regionie, jak również nad tym, czy opłaca się nam mieszać w sprawy tamtejszych przywódców. W tym kontekście mój film jest bardzo aktualny.

Na faktach

W 1997 r. ówczesny prezydent USA Bill Clinton odtajnił dokumenty dotyczące teherańskiego kryzysu i operacji uwolnienia zakładników. Prawdziwy Antonio Mendez wykorzystał je podczas pracy nad swoją książką opowiadającą o tamtych wydarzeniach. W tej sytuacji dla Afflecka głównym problemem było to, jak przedstawić znaną wszystkim historię w sposób interesujący i trzymający widza w napięciu. Jak sam mówi, szybko okazało się jednak, że nie jest to aż takie trudne.

- Jeśli dysponujesz dobrym scenariuszem opartym na faktach i dobrymi aktorami, na których możesz polegać i co do których możesz mieć pewność, że wiarygodnie wcielą się w swoje role, publiczność natychmiast zostaje "wciągnięta" w wydarzenia rozgrywające się na ekranie. Mimo iż wiele osób zna zakończenie tej historii, byłem dziwnie przekonany, że nikt nie będzie zastanawiał się przez cały czas trwania seansu, czy śmierć głównych bohaterów mimo wszystko jest tutaj możliwa.

"Operacja Argo" nie przedstawia faktycznego biegu wypadków ze stuprocentową dokładnością, ale najistotniejsze szczegóły się zgadzają, dodaje Affleck.

- Absolutnej wierności faktom oczekujemy od filmów dokumentalnych - zaznacza. - My tymczasem musieliśmy zmieścić naszą opowieść w określonych ramach czasowych. Film fabularny ma to do siebie, że nie można w nim pokazać wszystkiego.

Na szczęście prawdziwa historia okazała się wdzięcznym materiałem filmowym. - W takiej sytuacji reżyser i jego ekipa mogą mówić o szczęściu. Wydarzenia, na których oparliśmy scenariusz, miały fascynującą dramaturgię. Poszczególne postaci były bardzo interesujące. Dzięki temu kręcenie tego filmu stało się dla mnie prawdziwą przyjemnością. Mogłem czerpać do woli z autentycznych wydarzeń.

Bez komórki, za to z brodą

Po skompletowaniu obsady reżyser Affleck zamknął swoich aktorów w wynajętym domu w Los Angeles na cale sześć dni. Przez cały ten czas mieli zapoznawać się z muzyką z płyt winylowych, czasopismami, książkami i programami telewizyjnymi z drugiej połowy lat 70., jak również z materiałami źródłowymi dotyczącymi teherańskiego kryzysu. Affleck zarekwirował nawet ich telefony komórkowe! Po tej swoistej kwarantannie cała ekipa wyleciała do Turcji, która w filmie udaje Iran. Chociaż upłynęło już tyle lat, Teheran nie przyjąłby ich z otwartymi ramionami...

Affleck zdradza, że właśnie z powodu historyczno-politycznych zaszłości pozyskiwanie statystów do poszczególnych scen okazało się nie lada sztuką. Potencjalni kandydaci bali się... zemsty irańskich władz.

- W Turcji żyje wielu rodowitych Irańczyków, ci jednak bali się wystąpić w naszym filmie - mówi. - Bali się, że ich krewnych, którzy pozostali w ojczyźnie, mogłyby spotkać z tego powodu różne nieprzyjemności. Rząd w Teheranie to w istocie reżim. Chce kontrolować wszystko, także sztukę filmową.

Ben Affleck grający w "Operacji Argo" to zupełnie inny człowiek niż gładko wygolony i uczesany gwiazdor "Armageddonu" czy "Sumy wszystkich strachów" - chociażby ze względu na niechlujną brodę i bujną grzywę włosów, charakterystyczną dla epoki. Affleck zapuścił je specjalnie na potrzeby filmu.

Przeczytaj recenzję filmu "Operacja Argo" na stronach INTERIA.PL!

- Alanowi Arkinowi się udało - śmieje się - ale ja musiałem wyglądać jak jeden z braci Gibb z Bee Gees. Na szczęście nie jestem próżny. Nigdy nie martwię się o to, czy będę dobrze prezentował się w danym filmie. Zadaję sobie raczej pytanie, w jaki sposób mogę maksymalnie wiernie oddać swoim wyglądem realia danego okresu.

Dobierać właściwych aktorów

"Operacja Argo" to klasyczny, trzymający w napięciu thriller, ale nie brak w nim elementów humorystycznych, a zwłaszcza ironicznych "wycieczek" pod adresem Fabryki Snów. John Goodman wręcz błyszczy w roli cynicznego charakteryzatora odpowiadającego za makijaże "aktorów" grających w fikcyjnym filmie. - John spisał się rewelacyjnie - chwali kolegę Affleck. - W bardzo wiarygodny sposób przewracał oczami, wygłaszając swoje kwestie. To był prawdziwy artyzm! Od razu widać, że pracuje w Hollywood i że lubi ten świat, chociaż jednocześnie ma do niego zdrowy, nieco cyniczny stosunek.

Po latach spędzonych przed kamerą Affleck, który aktorskie szlify zdobywał na planie filmów Kevina Smitha ("Szczury z supermarketu", "W pogoni za Amy", "Dogma"), dobrze czuje się w skórze reżysera. Jak mówi, najważniejsze w tej pracy to dobierać właściwych aktorów - przy czym kierować należy się nie tylko ich talentem, ale też postawą.

- Reżyserowi pracuje się o wiele łatwiej, kiedy nie musi niańczyć obsady. Wszyscy moi aktorzy spisali się na medal. Nikt nie zrezygnował w ostatniej chwili. Co więcej, często sami wpadali na pomysły, które okazywały się być o wiele ciekawsze niż moje własne. Nie mogłem uwolnić się od myśli, że to przecież moi aktorzy pociągnęli ten wózek, a ja będę spijał śmietankę...

Prawdziwy Tony Mendez zagrał w "Operacji Argo" niewielką rólkę. Był również konsultantem na planie. Jaki jest jego werdykt? Affleck zapewnia mnie, że przychylny.

- Spotkaliśmy się podczas jednego z uroczystych pokazów "Operacji Argo". Obserwowałem, jak świetnie radzi sobie na czerwonym dywanie, a potem zagadnąłem "Wszyscy ci ludzie przyszli tu dla historii, która opowiada o twoim życiu i twoich wyczynach. Jak się z tym czujesz?" "Rewelacyjnie" - odpowiedział.

© 2012 Cindy Pearlman

Tłum. Katarzyna Kasińska

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Operacja Argo | Ben Affleck
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy