Reklama

Mel Brooks: Geniusz komedii

Jest jednym z nielicznych artystów, którzy w swojej karierze zdobyli nie tylko Oscara, ale najważniejsze teatralne wyróżnienie w Ameryce - statuetkę Tony, telewizyjny laur Emmy oraz muzyczną nagrodę Grammy. I chociaż wielu fanów kina myśli, że już nie żyje, to Mel Brooks właśnie kończy 95 lat.

Jest jednym z nielicznych artystów, którzy w swojej karierze zdobyli nie tylko Oscara, ale najważniejsze teatralne wyróżnienie w Ameryce - statuetkę Tony, telewizyjny laur Emmy oraz muzyczną nagrodę Grammy. I chociaż wielu fanów kina myśli, że już nie żyje, to Mel Brooks właśnie kończy 95 lat.
Mel Brooks ma już 95 lat /Gareth Davies /Getty Images

Pierwszą w karierze statuetkę Grammy Brooks otrzymał w 1999 roku za album "The 2000 Year Old Man in the Year 2000", w którym wciela się postać najstarszego mężczyzny na świecie, przepytywanego w serii humorystycznych wywiadów przez Carla Reinera. Kolejne dwie statuetki dołożył w 2002 roku: jedną, w kategorii najlepszy musical, za ścieżkę dźwiękową do scenicznej wersji "Producentów", drugą - za DVD "Recording the Producers - A Musical Romp with Mel Brooks".

Sceniczna wersja "Producentów", która była adaptacją pierwszego pełnometrażowego filmu Brooksa, przyniosła mu również trzy nagrody Tony - najważniejsze wyróżnienie amerykańskiego środowiska teatralnego. Brooks otrzymał je w 2001 roku w kategoriach: "najlepszy musical", "najlepsza ścieżka dźwiękowa" oraz "najlepszy autor musicalu" (Best Book of a Musical).

Reklama

O tym, że jest wspaniałym scenarzystą, autorem obdarzonym niekonwencjonalnym poczuciem humoru, przekonał wszystkich już swym pierwszym filmem - wspomnianymi "Producentami", za który otrzymał w 1967 roku Oscara dla najlepszego scenarzysty. Do statuetki Akademii nominowany był jeszcze dwukrotnie: wspólnie z Genem Wilderem za scenariusz "Młodego Frankensteina" (1974) oraz w duecie z Johnem Morrisem za muzykę do "Płonących siodeł" (1974).

Gdyby tego było mało, doceniono również jego zdolności aktorskie. W latach 1997-99 trzy razy z rzędu Brooks zdobywał statuetkę Emmy dla najlepszego aktora, który gościnnie pojawia się w serialu komediowym. Doceniono jego kreację wujka Phila w serialu "Mad About You".

Scenarzysta, reżyser, twórca muzyki, producent, aktor... Mel Brooks realizował się w różnorakich dziedzinach artystycznych aktywności, niezmiennym elementem jego produkcji było jednak niezwykle wyrafinowane poczucie humoru. Nic więc dziwnego, że w czołówce zestawienia Amerykańskiego Instytutu Filmowego najśmieszniejszych komedii wszech czasów znalazły się aż trzy jego produkcje: "Płonące siodła" (6. miejsce), "Producenci" (11. pozycja) oraz "Młody Frankenstein" (sklasyfikowany na 13. miejscu).

Wiosna dla Hitlera

Mel Brooks urodził się w Nowym Jorku jako Melvin Kaminsky. Jego ojciec był niemieckim Żydem, pochodzącym z Gdańska, rodzina matki wywodziła się z Kijowa. Artystyczną karierę zaczynał od występów jako komik; szybko jednak załapał się do telewizji, gdzie pisywał scenariusze komediowych seriali, w których główne role grali popularni wówczas: Sid Caesar i Carl Reiner. Brooks był odpowiedzialny za powstanie serialu "Dorwać Smarta", który przyniósł mu w Hollywood reputację złośliwego i celnego satyryka.

Jego reżyserski debiut - "Producenci" (1968) - oparty był na ciekawym i przewrotnym pomyśle. Oto do biura broadwayowskiego producenta Maxa Bialystocka (Zero Mostel) wpada księgowy Leo Bloom (Gene Wilder), który natychmiast wykrywa podatkowe przestępstwa bankrutującego producenta. Bloom wpada jednak na sprytny pomysł: Bialystock może odzyskać zdefraudowane pieniądze, wystawiając na Broadwayu spektakl, który osiągnie stuprocentową klapę. Potrzebna tylko najgorsza sztuka na świecie, która posłuży za pierwowzór spektaklu.

Wybór pada na "Wiosnę dla Hitlera" - "miłosny list" do przywódcy III Rzeszy autorstwa byłego nazisty Franza Liebkinda. Okazuje się jednak, że wbrew planowanej klapy, Bialystockowi udało się wyprodukować broadwayowski hit.

Hitlerowska tematyka "Producentów" zniechęciła wytwórnię Embassy Pictures do szerokiej dystrybucji obrazu. Szef Embassy - Joseph E. Levine - nie zgodził się m.in., by film Brooksa nosił tytuł "Wiosna dla Hitlera". "Producentów" uratował znany brytyjski komik Peter Sellers, który wykupił w magazynie "Variety" całostronicowe ogłoszenie, nawołując do wprowadzenia obrazu do jak największej ilości kin. Według Brooksa, Sellers czuł się w obowiązku zadośćuczynić reżyserowi - mimo wcześniejszych deklaracji, że chętnie wcieli się w postać Blooma, gwiazdor zrezygnował jednak z roli w filmie.

Po premierze wielu recenzentów nie kryło oburzenia "złym smakiem" Brooksa, zwracając uwagę na niestosowność uczynienia Hitera bohaterem broadwayowskiego spektaklu. Niektórzy docenili jednak satyryczny zmysł reżysera, zaliczając "Producentów" do jednej z najwspanialszych parodii Hitlera w historii kina.

Mel Brooks w późniejszym etapie swojej kariery osobiście wcielił się w postać przywódcy III Rzeszy, występując w teledysku reklamującym swój film "Być albo nie być". Satyryczne spojrzenie na Niemcy lat 40. w "To Be Or Not To Be (The Hitler Rap)" wywindowało w 1984 roku piosenkę na 12. miejsce w brytyjskim zestawieniu najlepiej sprzedających się singli w Anglii.

Mistrz parodii

Swoje najpopularniejsze filmy Brooks nakręcił jednak w 1974 roku. "Płonące siodła" były parodią amerykańskiego westernu, wyśmiewającą przy okazji stworzony przez Hollywood mit Dzikiego Zachodu. Głównym bohaterem filmu był bowiem czarnoskóry szeryf, sprawujący rządy ku niezadowoleniu białej populacji miasteczka.

"Płonące siodła", obok satyrycznego spojrzenia na kwestię amerykańskiego rasizmu, były też pełne odniesień do klasyki westernu oraz historii światowego kina. Wiele scen jest humorystycznym nawiązaniem do "W samo południe" z Garym Cooperem, postać Lili Von Shtupp to zaś jawna parodia bohaterki Marleny Dietrich z "Błękitnego anioła". Aby docenić humor filmów Mela Brooksa nie zaszkodzi być oblatanym kinomanem.

Kolejnym hitem Brooksa był nakręcony w tym samym roku co "Płonące siodła" - "Młody Frankenstein" - parodystyczne spojrzenie na postać stworzoną przez Mary Shelley.

Reżyser wspomina, jak zrodził się pomysł na sparodiowanie jednej z najbardziej ikonicznych postaci amerykańskiego horroru filmowego. "Byłem w środku zdjęć do 'Płonących siodeł' i wspólnie z Genem Wilderem piliśmy sobie kawę, kiedy nagle on powiedział: 'Mam pomysł, aby zrobić kolejnego Frankensteina, który nie byłby podobny do tych wszystkich jego synów, kuzynów i szwagrów. Idea jest prosta: wnuk doktora Frankensteina nie chce mieć nic wspólnego z tą porąbaną rodzinką'. Odparłem: 'To całkiem zabawne'".

Brooks w kolejnych latach swej reżyserskiej kariery konsekwentnie kontynuował projekt kina parodii, kręcąc kolejno: "Nieme kino" (film, w którym jedyne słowo wypowiada słynny francuski mim Marcel Marceau), Hitchcockowski "Lęk wysokości", zgrywę z science-fiction "Gwiezdne jaja", wreszcie - już w latach 90. - "Robin Hooda - Facetów w rajtuzach".

Producent

Nie wszyscy wiedzą, że na początku laty 80. Mel Brooks aktywnie zajął się produkcją filmową. Myliłby się jednak ten, co sądzi, że uznany komik zainwestował swój czas i pieniądze na wspieranie komediowych talentów. Pierwszym obrazem, który wyszedł spod jego ręki był... "Człowiek słoń" Davida Lyncha. Brooks był pod tak ogromnym wrażeniem debiutu amerykańskiego reżysera "Głowica do wycierania", że postanowił sfinansować kolejne dzieło Lyncha. Wiedząc jednak, że hasło "Mel Brooks przedstawia 'Człowieka słonia'" mogłoby zmylić ewentualnego widza, który mógłby wziąć film Lyncha za komedię, zadbał o to, aby jego nazwisko nie pojawiło się w żadnych materiałach promocyjnych obrazu.

Założona przez Brooksa firma producencka Brooksfilms ma na koncie szereg obrazów, które dziś uznawane są za kultowe w kręgu amerykańskiego kina niezależnego. Wśród nich znalazły się: "Mucha" Davida Cronenberga, "Frances" Graeme'a Clifforda oraz "84 Charing Cross Road", w którym obok Antony'ego Hopkinsa wystąpiła ówczesna żona Brooksa - słynna amerykańska aktorka Anne Bancroft (pani Robinson z "Absolwenta"). Brooks podobno wykupił na wiele lat prawa do tego obrazu i pokazywał go żonie w ramach prywatnych pokazów w kolejne rocznice ich małżeństwa.

Swą producencką aktywność Brooks kontynuował jeszcze długo po porzuceniu kariery reżysera, czuwając nad broadwayowskimi inscenizacjami swych kultowych już dzisiaj filmów: "Producenci" (2001), "Młody Frankenstein" (2007). Jest już emerytowanym klasykiem, jednak jego słynna definicja tragizmu i komizmu pozostaje do dziś aktualna: "Obciąłem sobie palec. Oto tragedia. Mężczyzna wpada do studzienki kanalizacyjnej i umiera. To już komedia".

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Mel Brooks
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy