Martin Sheen: Hiszpański Irlandczyk
W ostatnich latach nazwisko Sheen stało się synonimem hulaszczego trybu życia, narkotykowo-alkoholowych ekscesów i rodzinnych problemów. W mediach o wiele rzadziej pojawiał się Sheen, który jest odpowiedzialny, łączy karierę aktorską z aktywnym udziałem w ruchach społecznych, a dodatkowo stara się być wspierającym ojcem. Taki właśnie jest obchodzący 75. urodziny Martin Sheen.
Rodzina Martina Sheena to prawdziwy "tygiel narodów". Aktor urodził się w wielodzietnej rodzinie imigrantów. Jego rodzicami byli: urodzony w Hiszpanii Francisco Estevez i Irlandka Mary Ann Phelan. Oboje wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych na początku XX wieku, poznali się w Ohio, gdzie wzięli ślub w 1927 roku. Mary Ann urodziła 10 dzieci, jedną dziewczynkę i dziewięciu chłopców. Siódmym dzieckiem pary był właśnie Martin.
Martin Sheen stał się Martinem Sheenem dopiero pod koniec lat 50. Młody aktor, który przybył do Nowego Jorku w poszukiwaniu wielkiej kariery, nazywał się Ramón Antonio Gerardo Estevez.
"Nigdy nie zmieniłem nazwiska, oficjalnie - w paszportach i dokumentach - cały czas występuję jako Ramón Esteves. Kiedy jednak przybyłem do Nowego Jorku w 1959 roku, istniało tam bardzo duże uprzedzenie do mniejszości hiszpańskiej, szczególnie puertorykańskiej, którą ja osobiście uwielbiałem. Moja uroda wskazywała jednak na to, że jestem Irlandczykiem. Spróbowałem pójść tą ścieżką. Nazwisko Sheen wziąłem od ówczesnego arcybiskupa Nowego Jorku, który był pierwszym telewizyjnym kaznodzieją. Miał w tamtym czasie program, w którym udzielał 30-minutowych wykładów o tematyce biblijnej. Zawsze postrzegałem go jako aktora. Pomyślałem więc, że spróbuję. Może jego nazwisko przyniesie mi szczęście" - Sheen przyznał w jednym z wywiadów
Początki kariery Sheena to przede wszystkim gościnne role w serialach. Występował m.in. we "Flipperze", kryminalnym "The FBI", obsypanym nagrodami legendarnym "Mission: Impossible" (tam swoją karierę zaczął również Martin Landau) czy "Hawaii 5-0".
Renoma bardzo rzetelnego serialowego aktora zaprocentowała. W 1974roku Marin zagrał w głośnym, ale mało znanym w Polsce filmie Lamonta Johnsona "The Execution of Private Slovik". Sheen wcielił się tam w tytułowego szeregowego Slovika. Obraz Johnsona był relacją z prawdziwego procesu jedynego żołnierza straconego za dezercję od czasu wojny secesyjnej.
Rok 1979 przyniósł Sheenowi, chyba jego najsłynniejszą kreację. Mowa tutaj o popisowej roli w filmie Francisa Forda Coppoli "Czas apokalipsy". Wcielił się tam w kapitana Benjamina Willarda. Wspominając ten film, aktor mówił: "Francis wykazał się sporą odwagą zatrudniając mnie do tego filmu. Byłem przede wszystkim za stary do tej roli. Miałem 36 lat, kiedy pojawiłem się na Filipinach. Jestem mu za to bardzo wdzięczny. Ta rola to był początek przyjaźni, która trwa do dziś. Francis pozwolił mi na otwarcie się i poznawanie wielu rzeczy, których prawdopodobnie nie doświadczyłbym w innych okolicznościach. Nigdy tak dobrze bym siebie nie poznał, gdybym nie pracował nad tym filmem".
"Czas pokalipsy" przeszedł do historii kina jako jedna z najwybitniejszych rozpraw na temat wojennego szaleństwa. Być może Sheen tak wiarygodnie wcielił się w rolę znajdującego się na granicy załamania nerwowego oficera, ponieważ w tamtym czasie sam miał bardzo poważne kłopoty natury osobistej. Aktor zmagał się z problemem alkoholowym i depresją. Po latach sam przyznawał, że w tamtym czasie był bliski załamania nerwowego.
Po premierze "Czasu apokalipsy" Sheen wyszedł na prostą i zagrał kilka bardzo dobrych ról. Wystarczy tylko przypomnieć fantastyczną kreację w miniserialu "Kennedy", gdzie wcielił się w samego JFK. Lata 80. to także czas, kiedy to na aktorską scenę zaczynają wkraczać jego synowie: Emilio Estevez i Charlie Sheen. To z tym drugim Martin zagrał w pamiętnym filmie "Wall Street" oraz w drugiej części prześmiewczej komedii "Hot Shots".
Prywatne życia Martina nie było jednak pasmem samych sukcesów. Jak wszyscy wiedzą, sporo siwych włosów przybyło Sheenowi seniorowi po obyczajowych ekscesach Charliego. Ojciec okazał się jednak sporym wsparciem dla znajdującego się na życiowym zakręcie syna. Jak mówił sam Charlie w wywiadzie udzielonym stacji CNN: "Był taki moment, w którym to wszystko naprawdę się skończyło. Kiedy ojciec wrócił z Hiszpanii i poszliśmy razem na lunch. Nie rozmawialiśmy za dużo, pytał tylko, jak mi się żyje. Ja odpowiedziałem, że nie najlepiej. A on mi powiedział ‘zacznij zarabiać pieniądze i opiekować się dziećmi’. To było naprawdę mocne. Po prostu sprowadził problem do podstaw".
Martin Sheen od 50 lat udziela się także jako aktywista społeczny. W latach 60. wspierał ruch Cezara Chaveza - ojca założyciela związków zawodowych rolników w USA. Wielokrotnie zabierał głos w sprawie rosnących nierówności społecznych i szerzącego się ubóstwa. Opowiadał się za zwiększeniem płac minimalnych. Regularnie udziela poparcia politykom Demokratów. Sam jednak nigdy nie myślał o czynnym udziale w polityce. "Chcecie mieć pacyfistę w Białym Domu?"- pytał retorycznie.
Obecnie, wydaję się, że Martin Sheen jest człowiekiem, którego życia zmierza w dobrym kierunku. Problemy Charliego zdają się być zażegnane. Co więcej, obaj panowie pracowali niedawno ze sobą na planie serialu "Jeden gniewny Charlie". Martin wciąż jest czynnym aktorem, który nie narzeka na zawodowe propozycje. Nie pozostaje nic innego jak życzyć dalszych sukcesów "aktywiście z Hollywood".
Konrad Pytka