Reklama

Martin Scorsese: Kinofil

Opublikowane przez wydawnictwo Axis Mundi rozmowy znanego krytyka filmowego Richarda Schickela z amerykańskim reżyserem Martinem Scorsese to obowiązkowa pozycja dla fanów twórczości autora "Wściekłego byka". Scorsese udowadnia w niej, że jego reżyserska kariera skażona jest nieuleczalną kinofilią.

Kompozycja "Rozmów" jest klasyczna. Znany krytyk i historyk kina Richard Schickel nie kombinuje, tylko obszerny wywiad-rzekę z Martinem Scorsese prowadzi w chronologicznym porządku. Jak w większości biografii: najpierw dzieciństwo i okres dojrzewania, następnie podróż przez karierę filmową - każdemu filmowi Scorsese poświęcony jest tu osobny rozdzialik, wreszcie, na koniec, osobne ustępy poświęcone elementom filmowego rzemiosła: muzyka, montaż, praca z aktorem...

Przyznam, że często miewam problemy z wywiadami, w których dziennikarz (w tym wypadku krytyk filmowy) okazuje się być bliskim przyjacielem bohatera rozmowy. Schickel nie ukrywa zażyłości, jaka łączy go ze Scorsese; jedni uznają to za atut książki, ja wolałbym jednak otrzymać mniej informacji dotyczących wspólnych kinematograficznych doświadczeń Schickela i Scorsese, bardziej skoncentrować się zaś na postaci samego Scorsese. Niestety, autor książki zbyt często zapomina, że rozmowa, którą prowadzi ze słynnym reżyserem, nie jest kawiarnianą pogawędką, w której mógłby pochwalić się Scorsese swoją rozległą wiedzą, tylko utworem przeznaczonym do czytania. Jeśli ktoś już kupi książkę, chciałby poczytać o Scorsese...

Reklama

"Rozmowy" są nieświadomym wyznaniem wiary w siłę kina, ktoś, kto przebrnie przez ponad 400 stron tej książki zrozumie, dlaczego Martin Scorsese uznawany jest za jednego z największych ekspertów od historii kina, pojmie też, ile nawiązań do klasycznych hollywoodzkich obrazów znajduje się w jego własnej twórczości. Wystarczy posłuchać, jak opowiada o swojej rodzinie, by pojąć, że myśli wyłącznie kinem.

"Rodzina ze strony matki przypomina mi rodzinę z Sycylii pokazaną w filmie 'Ziemia drży' (...) Rodzina ze strony ojca była bardzo silna. Jego matka była energiczna jak Katina Paxinou z 'Rocco i jego bracia'" - opowiedział Schickelowi. Takich momentów jest w tej książce o wiele więcej. Wystarczy, że Schickel napomknie o jakimś tytule z przeszłości, Scorsese natychmiast podejmuje wątek, przypominając swoją ulubioną scenę z danego filmu, często także przytaczając okoliczności, w jakich po raz pierwszy zobaczył dany film w kinie.

O wiele więcej frajdy przynoszą jednak czytelnikowi momenty, w których Scorsese ujawnia inspiracje swych własnych produkcji. Gdy opowiada o "Po godzinach" ujawnia, że film ten miał być rodzajem parodii Hitchcocka z elementami typowymi dla prozy Kafki, z kolei gdy rozprawia o "Infiltracji", zaskakuje Schickela wyznaniem, że w każdym kadrze tego filmu znajduje się nawiązanie do "Człowieka z blizną" Briana de Palmy. Dla mnie najbardziej odkrywcza okazała się jednak informacja, że sekwencja we "Wściekłym byku", kiedy Sugar Ray Robinson w końcu pokonuje granego przez Roberta De Niro Jake'a La Mottę, zrobiona była w na wzór sceny pod prysznicem w "Psychozie" Hitchcocka.

"Rękawica w kadrze różni się od noża. Starając się więc, by rękawica przypominała nóż, musieliśmy wykorzystać techniki przyspieszania i spowalniania obrazu" - powiedział Scorsese.

Wspomniany fragment "Wściekłego byka":


Schickel o jednych filmach rozmawia ze Scorsese zdawkowo, w przypadku innych tytułów rozmowa przebiega o wiele ciekawszym torem. Najfajniej Scorsese mówi o najbliższych mu filmach, np. "Aviatorze", w którym taśma filmowa poddana została identycznemu procesowi, jak w nieistniejącej już technologii technikoloru.

"Zrobiliśmy to na dwukolorowym technikolorze. Najpierw nakręciliśmy zdjęcia w kostiumach, w kolorze dekoracji. Mieliśmy sporo zabawy eksperymentując w ten sposób. Potem zdjęcia zostały cyfrowo przetworzone. Później dobiliśmy do lat 40. , do tej sceny, w której on ją zabiera na premierę. Ona jest z Louisem B.Mayerem, on idzie do łazienki i nie może dotknąć klamki. Wtedy przeszliśmy na trójkolorowy technikolor" - ujawnił Scorsese po czym dodał, że "Aviator" jest dla niego historią użycia koloru w Hollywood. To rzeczy nieuchwytne dla oczu zwyczajnych widzów, nic dziwnego, że sam Schickel okazał w tym momencie zdziwienie.

Scorsese serwuje nam również kilka niezłych adegdotek. Opowiada o swojej mamie, którą dziennikarze zapytali po premierze "Ulic nędzy" o wrażenia, a ta odparła: "Chciałabym tylko, żebyście widzieli, że w domu nigdy się tak nie wyrażaliśmy". Przypomina, co powiedział mu po seansie "Taksówkarza" przyjaciel rodziny, ojciec Principle: "Zawsze ci mówiłem: zbyt dużo Wielkich Piątków i za mało Wielkiej Niedzieli". Dowiadujemy się, też, jak wiele Scorsese zawdzięcza Johnowi Cassavetesowi, który - kiedy Scorsese próbował przebić się w środowisku mieszkając dwa lata w Los Angeles - "wziął mnie do swojego domu i zajął się mną". Potem zaś zatrudnił Scorsese jako asystenta reżysera dźwięku w "Minnie o Moskovitz".

Zabawę od czasu do czasu próbuje popsuć sam Schickel, który notorycznie tropi autobiograficzne wątki w filmach Scorsese, zadając takie pytania: "Czy widziałeś analogię pomiędzy sobą samym a obsesyjnym Howardem Hughesem, który doprowadza wszystkich do szału przy pracy nad 'Aniołami piekieł'?". Zamiast tego autor "Rozmów" mógł pokusić się o podpytanie Scorsese o drażniące fragmenty biografii: uzależnienie od narkotyków, czy nieudane małżeństwa. Przyjął jednak perspektywę samego Scorsese, który tłumacząc, że w "Aviatorze" zrezygnował z pokazania starego i zniszczonego Howarda Hughesa, usprawiedliwił się: "To bez znaczenia, że nie mówisz nic złego o jego postaci".

Z "Rozmów" dowiadujemy się jednak, że Scorsese jest przede wszystkim człowiekiem obrazu. Do wszystkich swych filmów konsekwentnie przygotowuje szczegółowe storyboardy, które rysuje jednym rodzajem ołówka.

"Model Eberhard Faber Ebony, czarny wkład, supercienki, nr 6352. Używam ich od 50 lat. Już ich nie produkują. Kupiłem ostatnie dostępne pudełko na eBayu za kilkaset dolarów. Okazało się, że było sporo ludzi na całym świecie, którzy przez lata używali tych ołówków. Te produkowane dziś, w nowej wersji, już nie są tak dobre" - wyznał Scorsese, po czym przytoczył fragment rozmowy ze swym znajomym.

"Przyjaciel zapytał mnie: 'Marty, ile potrzebujesz ołówków, żeby nakręcić film?'. Odpowiedziałem: ;Jeden albo dwa'. Na to on: 'A, to w porządku, To ci ich wystarczy'". Czekając na kolejny film Scorsese warto przeczytać tę książkę, a potem... ponownie obejrzeć jego stare filmy!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Martin Scorsese
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy