Reklama

Marlene Dietrich i John Wayne: Co ich łączyło?

Kiedy zobaczyła Johna Wayne'a, natychmiast powiedziała swojemu agentowi: "Chcę go". I szybko dowiodła, że miała na myśli nie tylko plan filmowy. Romans hollywoodzkiego kowboja z Marleną Dietrich trwał trzy lata.

Kiedy zobaczyła Johna Wayne'a, natychmiast powiedziała swojemu agentowi: "Chcę go". I szybko dowiodła, że miała na myśli nie tylko plan filmowy. Romans hollywoodzkiego kowboja z Marleną Dietrich trwał trzy lata.
"Piękność jest dla kobiety ważniejsza niż inteligencja, bo mężczyźnie łatwiej przychodzi patrzenie niż myślenie" - mówiła Marlene Dietrich /Hulton Archive /Getty Images

Uwodziła, prowokowała, gorszyła i olśniewała. Marlene Dietrich sama tworzyła swój wizerunek. Nikt nie mógł zobaczyć jej bez makijażu i oryginalnej kreacji. Mógł to być męski smoking albo jedwabna suknia do ziemi i płaszcz z łabędziego puchu. Nic przeciętnego, nic zwykłego.

"Nie miałam matki, miałam królową. Ja, ojciec, jej kochankowie i kochanki tworzyliśmy monarszy dwór gotowy służyć boskiej Marlenie" - wspominała z goryczą zmieszaną z podziwem Maria Riva, jedyna córka gwiazdy.

Grzeszny anioł

Marlene (to imię wymyśliła sobie sama jako 13-latka), dziewczyna z zamożnego berlińskiego domu, miała mówić po angielsku i francusku, grać na skrzypcach, pianinie i... wyjść za mąż za oficera, posiadacza ziemskiego lub przemysłowca. Jednak jej pomysł na życie był inny. Postanowiła zostać aktorką. Nie zraziło jej to, że na początku w teatrze dostawała epizody. Wiedziała, że jej dzień nadejdzie.

Reklama

W 1929 r. dostrzegł ją na scenie reżyser Josef von Sternberg i obsadził w filmie "Błękitny anioł". Jako Lola Lola, tancerka kabaretowa, doprowadzająca do tragicznego końca zakochanego w niej nauczyciela, odniosła ogromny sukces. Uznano ją za idealne wcielenie wampa, który manipuluje mężczyznami i łamie im serca bez wyrzutów sumienia.

Kiedy "Błękitny anioł" wchodził do berlińskich kin, Dietrich płynęła już do Ameryki, bo Sternberg postanowił zrobić z niej gwiazdę Hollywood. Zostawiła w Niemczech córkę i męża Rudolfa Siebera, na wypadek gdyby amerykański projekt nie wypalił. Sama nie była do końca przekonana do Fabryki Snów. Mówiła, że zbyt łatwo w Los Angeles zrobić gwiazdę z przypadkowego przechodnia.

Sternberg jednak nie rzucał słów na wiatr. Ich pierwszy hollywoodzki film "Maroko" natychmiast zapewnił Dietrich pozycję gwiazdy oraz nominację do Oscara za rolę pierwszoplanową. W purytańskiej wówczas Ameryce scena pocałunku dwóch kobiet dała aktorce reputację "zepsutej Europejki". A to przekładało się na zainteresowanie widzów. Kiedy po entuzjastycznie przyjętym "Destry znowu w siodle", prowadzono casting do "Siedmiu grzeszników" (1940), do niej należało decydujące słowo co do obsady.

Mieli mnóstwo czasu

Miała jedno życzenie. Kiedy zobaczyła Johna Wayne’a, natychmiast powiedziała swojemu agentowi: "Chcę go". I szybko dowiodła, że miała na myśli nie tylko plan filmowy... Wayne dostał zaproszenie do jej garderoby. Potem wspominał, że powitała go z uśmiechem i gdy wszedł, zamknęła drzwi na klucz. Trudno było o bardziej wyraźny sygnał, że chce być tylko z nim. Usiadła tak, by mógł podziwiać jej długie i smukłe nogi. To o nich rozpuszczała po Hollywood plotki, że są ubezpieczone na milion dolarów.

"Jest bardzo wcześnie. Mamy teraz mnóstwo czasu" - stwierdziła. Wayne nie był przyzwyczajony do kobiet składających tak jednoznaczne erotyczne propozycje, ale ta nowość mu się spodobała. Miał powyżej uszu zahamowań i religijnych obsesji swej żony Josephine Saenz, która uparła się, by zrobić z niego przykładnego katolika. Od nudnych spotkań z jej pobożnymi znajomymi uciekał w alkohol i romanse. Najpierw z aktorką norweską, potem duńską, w końcu - z Dietrich.

Jak człowiek legenda

Wayne podobał się kobietom. Miał wtedy 32 lata, był wysportowany, bardzo wysoki (1,93 m) i muskularny. Miał swój styl twardziela. Podpatrzył go, kiedy na planie filmowym spotkał sędziwego już Wyatta Earpa, prawdziwą legendę Dzikiego Zachodu. Ten szeryf, rewolwerowiec, łowca bizonów i pogromca bandytów pracował pod koniec życia jako konsultant na planie westernów i zaprzyjaźnił się z początkującym aktorem. Wayne (wtedy jeszcze Marion Morrison) zrozumiał, że los dał mu niepowtarzalną szansę. Najpierw w filmach, a potem także prywatnie zaczął naśladować sposób bycia, mówienia, a nawet chodzenia Earpa. "Był człowiekiem, który w życiu robił to, co ja próbowałem pokazywać w filmach" - mówił o starym szeryfie.

Wayne okazał się cierpliwy i ambitny. Z każdym filmem poprawiał swoją pozycję, od statysty do głównego bohatera. Przełomem okazała się "Droga olbrzymów" z 1930 r., a "Dyliżans" z 1939 r. wprowadził go do historii kina. Dietrich zbyt uważnie obserwowała kino, by przeoczyć te sukcesy. Czuła, że ktoś, kto tak doskonale uosabia amerykański mit silnego obrońcy prawa, odważnego i szlachetnego, ma przed sobą wielką przyszłość. Przy tym Wayne bardzo różnił się od znerwicowanych, zniewieściałych aktorów, reżyserów i producentów. Jeśli więc chciała wpisać romans z prawdziwym macho do kolekcji swoich przeżyć erotycznych, obok związków z intelektualistami, politykami, pisarzami i kobietami - to Wayne był idealny.

Kobiety nie dostrzegały w Waynie tego, co raziło wielu mężczyzn. Montgomery Clift, który pracował z nim na planie "Czerwonej rzeki", stwierdził dobitnie: "Nienawidziłem sposobu bycia macho, który preferowała ta banda faszystów". "Trzymam się prostych schematów - mówił John. - Miłość, nienawiść, bez niuansów. Trzymam się z dala od kanapy psychoanalityka. Kanapy są dobre tylko do jednej rzeczy". I radził aktorom, by, jeśli chcą budzić zainteresowanie kobiet, mówili powoli i mało.

W chacie trapera

Dietrich wiedziała, że największym wrogiem związku jest nuda, a perfekcyjna we wszystkim, chciała być także kochanką idealną. Budziła i podtrzymywała erotyczną fascynację Wayne’a, chociaż córka zapewniała, że w związkach z mężczyznami seks był dla niej mniej ważny od całej otoczki - flirtu, spotkań, rozmów, wymiany listów czy wspólnego życia towarzyskiego. John nieoczekiwanie znalazł w tej wyrafinowanej damie... kumpla. Jeździła z nim na polowania, żeglowała, łowiła ryby w górskich potokach. Niewygody w dziczy znosiła jakby była żoną trapera.

Zaakceptowała jego znajomych. Nie gardziła szklaneczką whisky. Gotowała dla ukochanego i przyjaciół sycące domowe dania i robiła to znakomicie. Chodziła nawet, co dla Europejki musiało być już prawdziwym poświęceniem, na mecze amerykańskiego futbolu i poznała jego zasady, żeby kompetentnie kibicować. Umiejętnie unikała rozmów o polityce. Dla kogoś, kto tak jak Dietrich nienawidził nazistów i ich rojeń o nordyckich nadludziach, trudne byłyby do przełknięcia rasistowskie teksty Wayne’a. Mówił on, że Indianie zasłużyli na swój los, bo egoistycznie chcieli zatrzymać dla siebie Dziki Zachód. Protestował przeciw przyznaniu pełni praw obywatelskich czarnym Amerykanom.

Dopóki jednak kochankowie byli razem, unikali wchodzenia na pole minowe polityki. Łączyła ich fascynacja sztuką filmową i wspólna praca na planie trzech filmów: "Siedmiu grzeszników", "Zdobywcy" i "Pittsburgh". Romans Dietrich i Wayne’a trwał trzy lata. Skończył się jeszcze przed rozwodem aktora z żoną Josephine i jego drugim małżeństwem z Esperanzą Baur. Oboje kochankowie uznali, że ogień wygasł i pora się rozstać. Zrobili to dyskretnie, bez dramatycznych scen, a potem zawsze mówili, że łączyło ich coś głębokiego i ważnego.

Życie na Gorąco Retro
Dowiedz się więcej na temat: Marlena Dietrich | John Wayne
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy