Mariana Opani perypetie z popularnością
"Niby męczy ta popularność, ale gdyby jej nie było, to też by czegoś brakowało" - mówi Marian Opania. Znany aktor opowiada, kiedy czerpie przyjemność z bycia popularnym, a kiedy jest ono uciążliwe.
Marian Opania ma już 50-letnie doświadczenie w pracy artystycznej, co za tym idzie - jest bardzo rozpoznawalny. Czy aktorowi doskwiera popularność?
"Jeżeli jest ona skwitowana nieśmiałą prośbą o autograf czy zdjęcie, to absolutnie nie. Jeżeli widzę, że ten człowiek się krępuje, to wtedy jestem absolutnie otwarty. Natomiast, jeżeli to jest chamskie, to taka popularność bardzo mi doskwiera. Potrafię być wówczas nieprzyjemny, bo nie lubię chamstwa i prostactwa" - mówi PAP Life Opania.
I dodaje: "Czasami ludzie uważają, że mają mnie na własność. Autograf? Proszę bardzo, ale jeżeli np. siedzę w przychodni, to proszę sobie wyobrazić mnie bez kolejki - ile ja bym się musiał wtedy nasłuchać? Zaraz by było, że znalazł się 'aktorzyna' i 'gwiazdor'. Wtedy to już jest nienawiść, teraz to się nazywa 'hejterstwo'".
"Moja żona nie przepada za filmem 'Piłkarski poker' ze względu na dość ostrą scenę erotyczną - nie raz słyszałem jakieś docinki" - opowiada aktor.
I podaje kolejny przykład: "Kiedyś miałem stłuczkę z tramwajem. Tak się zdarzyło. Chciałem przejechać, a że miałem zasłoniętą całą tylną szybę, to go nie zauważyłem i się zderzyliśmy. Pasażerowie tego tramwaju musieli wysiąść. W związku z tym sporo nasłuchałem się tego, co ludzie o mnie myślą. Proszę sobie wyobrazić, że nikt mi nie pomógł oprócz jednego mężczyzny. Pewna starsza pani życzyła mi nawet, żebym następnym razem trafił w drzewo. To jest właśnie nasze społeczeństwo. Za taką popularnością nie przepadam" - tłumaczy Opania.
To niejedyna przykra sytuacja, z którą aktor miał do czynienia... "Żona zażyczyła sobie kiedyś piękny trawnik. Szlag go trafił, bo całą działkę opanowały nornice. Chciałem je wytępić, więc polowałem na nie takim żelaznym stalowym drągiem. Któregoś razu jak nie 'przypierniczę' w ten kopczyk - z całej siły uderzyłem się w głowę. Trafiłem w miejsce tuż nad okiem - Bóg mnie skarał, że chciałem zabić zwierzątko. W związku z tym wyglądałem strasznie - jakby mnie Tyson pobił" - mówi artysta.
I kontynuuje: "Wieczorem miałem mieć jakieś czytanie na mszy, bo mnie ktoś poprosił. Podjechałem na stację benzynową kupić ciemne okulary, żeby się trochę zasłonić. Stanęła przede mną pani w odległości metra. Wytrzymałem dwie minuty i spytałem: 'Co się pani gapi?'. Chyba wtedy mnie poznała. Spytałem jeszcze, czy nie widzi, że jestem kontuzjowany i oznajmiłem, że jest mi głupio, jak się we mnie wlepia 'jak sroka w kość'. Kobieta odeszła. Potrafię być nieprzyjemny".
Przed popularnością nie zawsze da się uciec, o czym również przekonał się Marian Opania. "Kiedyś wyjechałem do RPA. Myślałem, że tam dadzą mi spokój i zaprzyjaźnię się z Murzynami. Idę sobie na Przylądek Dobrej Nadziei, żeby zobaczyć dwa stykające się oceany. Akurat miałem problemy z kręgosłupem, a tam było mnóstwo schodów do pokonania, więc ledwo co wszedłem. Ale wchodzę coraz wyżej i wyżej. W połowie drogi zatrzymałem się i zdębiałem. Co zobaczyłem? Pięćdziesięcioosobową wycieczkę z Polski" (śmiech).
"To jest taki rodzaj sprężenia zwrotnego, bo niby męczy ta popularność, a gdyby jej nie było, to też by czegoś brakowało. Więc czasem nie wiadomo, jak się zachowywać. Dlatego jak to jest taktowne i miłe - jestem zaszczycony i mnie wtedy też jest miło. Jak chamskie - to ja dziękuje za taką popularność" - kwituje Opania.
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!