Marek Koterski: Mistrz kina skończył 81 lat
Jeden z największych artystów w branży filmowej. Jego obrazy, m.in "Dzień świra", "Nic śmiesznego", "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" zyskały status kultowych. Podobnie jak Adaś Miauczyński, alter ego reżysera. Sfrustrowany, zagubiony inteligent, uwięziony w codziennych rytuałach i obsesjach. I takie też - skomplikowane, samotne, pełne napięć, lęków i niespełnionych ambicji i nałogów było życie osobiste Marka Koterskiego. Było, 81-latek, jest już innym człowiekiem.
Koniec maja. Kameralna salka w Śródmiejskim Domu Kultury na ulicy Smolnej w Warszawie. Rozpoczyna się występ małżeńskiego duetu Małgorzata Bogdańska/Marek Koterski "Zakochani grafomani" w piosenkach "Kocham i nienawidzę". Na scenę wchodzi Marek Koterski i zaczyna śpiewać a capella monolog "Kiedy byłem malutki" znany z jego filmu "7 uczuć". Potem Koterski jeszcze dwukrotnie zaśpiewa solo, pozostałe utwory razem ze swoją żoną. Ale ten recital to nie tylko śpiewanie piosenek. Bardziej przypomina spotkanie w gronie znajomych.
Publiczność reaguje żywiołowo. Bo wobec tych tekstów (Koterski jest autorem wszystkich, muzykę napisali Andrzej Korzyński, Arek Grochowski, Małgorzata Bogdańska i Marek Koterski) nie można pozostać obojętnym. Opowiadają o uczuciach. I choć większość z nich powstała dawno temu, to nic nie straciły ze swojej aktualności, a niektóre, jak "Ruskich nie ma", w obliczu wojny na Ukrainie nabrały nowego znaczenia. Koterski i Bogdańska razem zapowiadają każdą piosenkę, po występie długo rozmawiają z publicznością, chętnie odpowiadają na pytania. Koterski jest swobodny, uśmiechnięty, na luzie.
- Mąż kocha to śpiewanie - mówi Małgorzata Bogdańska, żona Marka Koterskiego. - Nigdy wcześniej tego nie robił i dopiero po siedemdziesiątce odkrył, jak wielką przyjemność sprawia mu tworzenie muzyki. Kiedyś powiedział mi, że kiedy kręcił filmy, zawsze czuł niepokój, pojawiało się napięcie związane z odpowiedzialnością za całość projektu. Film to olbrzymie przedsięwzięcie, mnóstwo ludzi jest zaangażowanych. A teraz zamiast stresu jest przede wszystkim radość. Chyba dużo bardziej ja się denerwowałam, czy wszystko pójdzie dobrze. A Marek, to kompletnie do niego niepodobne, bo przecież słynie z perfekcjonizmu, uspokajał mnie, że przede wszystkich chodzi o to, żeby to było nasze, żeby ludzie, którzy przyszli nas posłuchać, poczuli bliskość, szczerość i uwierzyli, że każdy może śpiewać w domu, rodzinnie i że to jest fajne.
Bogdańska i Koterski są parą od dziewiętnastu lat, małżeństwem od dwunastu. Ich historia to najlepszy przykład, że miłość może przyjść w każdym wieku i odmienić całe życie. Poznali się na setnym przedstawieniu "Nas troje" w Teatrze Ochoty w 2004 roku. Koterski był autorem tekstu, wcześniej widzieli się przez chwilę na próbie, ale dopiero po spektaklu zaczęli ze sobą rozmawiać. - Rozmowa była długa i fascynująca, umówiliśmy się na kolejne spotkanie, potem następne i tak rozmawiamy ze sobą do dziś - wspomina Bogdańska. "Wszedłem na scenę i mówię: bardzo mi się pani podobała. A ona mówi: bardzo mnie to cieszy, że się podobałam panu jako aktorka. Odpowiedziałem: jako aktorka też, ale przede wszystkim jako kobieta. No i tak się zaczęło" - opowiadał w jednym z wywiadów Koterski.
Podobno już po pierwszej randce chciał ją zaprosić do swojego mieszkania, ale ona odmówiła, co bardzo mu zaimponowało. Szybko zostali parą. On miał wtedy 62 lata, ona dwadzieścia lat mniej. - Moja bohaterka z "Nas troje" nosi imię Małgorzata, tak jak ja. To imię, podążając za Bułhakowem, było dla Marka zawsze ważne. Kiedy się poznaliśmy, powiedział mi, że wreszcie znalazł swoją Małgorzatę.
W życiu Marka Koterskiego poznanie Małgorzaty Bogdańskiej było jednym z przełomowych momentów. Przez lata uchodził za oderwanego od rzeczywistości, aspołecznego, zamkniętego w sobie, trudnego. Przy Małgorzacie stał się czuły, cierpliwy, wyrozumiały, rodzinny. "Ona nauczyła mnie miłości. Dowiedziałem się, że dawanie daje o wiele więcej przyjemności niż branie" - przyznał w wywiadzie Koterski.
- To jest piękne, tak popatrzeć na nich, jak są szczęśliwi - mówi Michał Koterski, syn reżysera. Marek jest perfekcjonistą, wszystko musi mieć poukładane, Małgosia to wulkan energii, chaos, ogromna ekspresja i on na to patrzy z czułością. - Ale myślę, że ich związek nie byłby taki jaki jest, a może w ogóle by go nie było, gdyby Marek nie wykonał wcześniej ogromnej pracy w swoim życiu osobistym. Bo to nie jest tak, że ktoś zmienia nasze życie, tylko my sami musimy to zrobić. Ojciec, jak jego bohater filmowy Adaś Miauczyński, "szukał miłości na całe życie", ale myślę, że przez lata nie był do tej miłości zdolny. Dopiero, kiedy dojrzał i był gotowy, żeby zaopiekować się tą miłością, poświęcić jej, pojawiła się Małgosia. Mój ojciec powtarza taką sentencję: Nieważne, czy ty czujesz, że ją kochasz. Ważne jest to, czy ona czuje się kochana w twojej obecności. Myślę, że to jest sedno.
Bogdańska wystąpiła w trzech ostatnich filmach Koterskiego: "Wszyscy jesteśmy Chrystusami", "Baby są jakieś inne" oraz "7 uczuć". Razem założyli Teatr w walizce, stworzyli w duecie monodramy: "Moja droga B." i "Nie lubię pana, Panie Fellini" opowiadający o trwającym ponad 50 lat związku legendarnego reżysera Federico Felliniego i jego muzy Giulietty Masiny. Bogdańska porównała kiedyś siebie i męża do Felliniego i Massiny. Fellini też miał traktować aktorkę surowiej niż innych członków obsady. - Może tak było kiedyś, nie jest łatwo być partnerką reżysera, czułam, że jestem obserwowana i oceniana przez resztę ekipy, ale odkąd zaczęliśmy pracować przy monodramach, zeszło całe ciśnienie.
Razem tworzą, pracują, żyją, odpoczywają. - Rzadko się rozstajemy, czasem Marek jedzie do swojej pracowni na Powiśle, ale wtedy i tak dzwonimy do siebie 7 razy dziennie - mówi Bogdańska. - Życie z Markiem jest dla mnie najcudowniejszym prezentem od losu.
Ale choć dziś Koterski jest kompletnie innym człowiekiem, jego przemiana rozpoczęła się tak naprawdę kilka lat wcześniej przed poznaniem Bogdańskiej. Kluczowym momentem było wyzwolenie się z uzależnienia od alkoholu. Z nałogiem zmagał się od wczesnej młodości.
Źródeł wielu problemów i traum, które potem znalazły odbicie w jego filmach, był dom rodzinny reżysera. Koterski nigdy nie chciał w wywiadach, których zresztą udzielał sporadycznie, wracać do wspomnień z dzieciństwa. Kiedyś powiedział tylko, że bohater jego filmów, Adaś Miauczyński zawdzięcza swoje nazwisko jego matce, która często strofowała go słowami: "Nie miaucz".
Tworzenie filmów dla Marka Koterskiego miało często znaczenie autoterapeutyczne. Tam próbował przeganiać demony, które go prześladowały: nieszczęśliwe dzieciństwo, przegrane małżeństwo, chorobliwe ambicje, frustracje.
Wiele można się też dowiedzieć z wydanej niedawno biografii Michała Koterskiego "To już moje ostatnie życie":
"Dużo później zrozumiałem, że ojciec był emocjonalnym inwalidą. Zrobił z naszego życia piekło, bo sam to piekło przeżył w rodzinnym domu. Zanim jego ojciec zapił się na śmierć, fundował mu koszmar, katując na jego oczach starszego brata kablem. Mój tato nie miał więc wzorców. Był totalnie pozamykany i totalnie pogubiony".
Marek Koterski urodził się w Krakowie, po wojnie przeniósł się razem z rodzicami i bratem do Wrocławia, ukończył polonistykę na Uniwersytecie Wrocławskim, równolegle studiował (choć nie ukończył) historię sztuki. Jeszcze na studiach publikował recenzje naukowe i eseje, pracował jako asystent literacki u reżyserskiej pary Krystyny Skuszanki i Jerzego Krasowskiego. W pewnym momencie, pod wpływem swojej pierwszej wielkiej miłości, zrezygnował z kariery naukowej i wyjechał do Warszawy, żeby razem z ukochaną Elą zdawać na wydział malarski na ASP. Na ASP się nie dostał, przez rok był wolnym słuchaczem w pracowni malarskiej, z ukochaną nie wyszło. Ale mityczna Ela pojawiała się potem w wielu filmach jako największa i niespełniona miłość. Koterski próbował też dostać się na reżyserię teatralną na PWST, ale go nie przyjęto. Po latach wspominał, nie bez ironii, że udało mu się podejrzeć swoje akta na uczelni, w których napisano: "Inteligencja poniżej średniej. Kompletny brak umiejętności formułowania myśli". "Widocznie tak miało być" wspominał Koterski. "Wtedy czułem się pokrzywdzony. Dziś jestem wdzięczny".
Za namową kolegi, operatora Edwarda Kłosińskiego w 1967 zdał do szkoły filmowej w Łodzi, którą skończył z wyróżnieniem. W nagrodę dostał od Ministra Kultury mieszkanie - sześćdziesiąt metrów, trzy pokoje z kuchnią, na piętnastym piętrze na słynnym Manhattanie w centrum Łodzi. Ożenił się bez miłości, na świecie pojawił się jego jedyny syn Michał.
Pierwszą żoną Koterskiego był Iwona Ciesielska, która wtedy pracowała jako nauczycielka klas I-III. On zatrudnił się w łódzkiej Wytwórni Filmów Oświatowych. Był sfrustrowany, nie tak wyobrażał sobie swoje życie. Przytłaczała go codzienność, brak pieniędzy. Ukojenie przynosił alkohol.
Swój pierwszy film fabularny "Dom wariatów" Marek Koterski nakręcił w 1984 roku, miał wtedy już 42 lata. Debiutował po roku całkowitej zapaści, kiedy zamierzał rozstać się z życiem artystycznym. To w "Domu wariatów" powołał do życia postać Adasia Miauczyńskiego, który był bohaterem wszystkich kolejnych filmów (nakręcił ich w sumie 9). Miauczyński to alter ego Koterskiego. Neurotyczny inteligent, samotnik, choleryk, uwięziony w codziennych rytuałach i obsesjach, przeżywający frustrację z powodu braku zawodowych i życiowych sukcesów. Bierny, ale pełen pretensji do życia.
Kiedy w scenariuszu swojego najbardziej znanego filmu "Dzień świra" Koterski napisał: "Boję się rano wstać, boję się dnia, codziennie boję się otworzyć oczy ze strachu przed świtem, zupełnie nie wiem, co zrobić z nadchodzącym dniem. No nie mogę (O kur... W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego). Mam niby jakieś obowiązki, a przecież - pustka, jakby zupełnie nie miało znaczenia, czy wstanę i nie wstanę, czy zrobię coś, czy nie zrobię", to były jego przeżycia. Ale podobieństwo do własnych losów i emocji odnajdywało w filmach Koterskiego wielu Polaków, dlatego wywoływały ogromne poruszenie i mimo upływu lat niewiele straciły na swojej aktualności.
Wszystkie scenariusze do swoich filmów Koterski napisał sam, większość z nich powstało wcześniej jako przedstawienia teatralne. "Dzień świra" został napisany trzynastozgłoskowcem jak "Pan Tadeusz". Koterski zawsze przywiązywał ogromną wagę do słowa, aktorom nie pozwał nic zmieniać, ważny był każdy przecinek. Bliskie mu są słowa Jacquesa Lassalle’a, francuskiego mistrza teatru, żeby nie traktować autorów "jak idiotów, którzy nie wiedzieli, co piszą".
O pracy Koterskiego z aktorami można by mówić bardzo długo. Zanim zaczynały się zdjęcia, wcześniej przez pół roku odbywały się próby, Koterski nie odpuszczał, wszystko musiało być dokładnie tak, jak zaplanował. Każdy film kosztował go mnóstwo energii, scenariusz powstawał zwykle latami, praca całkowicie go eksploatowała, za każdym razem chudł kilka kilogramów. Ogromnego zaangażowania, wręcz poświęcenia wymagał też od wszystkich aktorów.
Mimo to nikt lub prawie mu nie odmawiał (przez filmy Koterskiego przewinęła się plejada gwiazd, m.in. Marek Konrad, Cezary Pazura, Adam Woronowicz, Robert Więckiewicz, Katarzyna Figura, Maja Ostaszewska). Nikt nie pracuje tak dobrze jak on - mówi Michał Koterski. - Nie znam nikogo, kto jest tak przygotowany do filmu; to zresztą jest nie tylko moje zdanie, pamiętam, jak Marcin Dorociński, z którym zagrałem w filmie "7 uczuć", powiedział mi: "Cieszę się na ten film, cieszę się na tę przygodę, bo wiem, że już nigdy więcej tego nie doświadczę". Każdy kto pracował z moim ojcem, wie, że to jest magia, coś niesamowitego. I pewnie dlatego także wielu znakomitych aktorów zgadzało się zagrać u ojca epizody, nawet bez słowa tekstu, jak na przykład Magda Cielecka, która w "7 uczuciach" w całym filmie nic nie mówi, ale właśnie jakie te sceny przez to są wymowne.
Jednak krytycy długo nie doceniali filmów Koterskiego, uważali je za dziwne, niezrozumiałe, hermetyczne. Przeważnie były puszczane tylko w kinach studyjnych, nie miały więc szans na szerszą publiczność. Koterski źle to znosił, ale nie próbował się nagiąć, nie wchodził w żadne układy, nigdy nie był w żadnych studiach filmowych. Nigdy też nie zrobił żadnej reklamy, żadnego serialu, choć dostawał takie propozycje.
Dopiero "Dzień świra" przyniósł mu uznanie krytyki. We wrześniu 2002 na Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni odebrał Złote Lwy i dostał dziesięciominutową owację na stojąco. Widzowie ten film pokochali od razu. Cytaty - "Moja racja jest najmojsza", "Jestem skrajnie wyczerpany, a przecież jest rano", "Żeby nie jeść samotnie, jem z telewizorem", "Co za absurd - żeby o życiu decydować za młodu, kiedy jest się kretynem" weszły do języka popkultury.
Niezapomniana jest scena, w której Adaś Miauczyński (Marek Konrad) uczy swojego syna angielskiego. W tej roli wystąpił syn Marka Koterskiego, Michał, co także nadało filmowi mocny rys autobiograficzny. Michał zagrał także w kolejnych filmach swojego ojca: "Wszyscy jesteśmy Chrystusami", "Baby są jakieś inne", "7 uczuć" (w którym wcielił się w postać Adasia Miauczyńskiego). - Dla mojego ojca równie ważna jak ja była sztuka - mówi Michał Koterski. - Jego takim drugim dzieckiem, a moim bratem jest Adaś Miauczyński, jego ukochany twór.
Wzajemne relacje ojca i syna Koterskich to materiał na osobny scenariusz filmowy. Kiedy Michał miał 15 lat, Marek Koterski, wyprowadził się do Warszawy (był kilka lat już po rozwodzie z jego matką, ale przez jakiś czas jeszcze mieszkali razem). Ale mimo to, kiedy syn wpadał w kłopoty (pojawiły się już w liceum - alkohol, narkotyki), przyjeżdżał do Łodzi, siedział miesiąc, uczył się z Michałem, dzięki temu on przechodził do następnej klasy. Mimo choroby alkoholowej potrafił stanąć na wysokości zadania i pomóc. - Paradoksalnie mój ojciec, który wychował się w rodzinie, gdzie nie mówiono o uczuciach, zawsze potrafił mi powiedzieć, że mnie kocha - mówi Michał Koterski. - To u mężczyzn jest rzadkie, szczególnie w tamtych czasach, ale to jest ogromna wartość, którą niosę przez całe swoje życie i też potrafię to mówić swojemu Fryderykowi (syn Michała Koterskiego ma teraz 6 lat). To jest fantastyczne, bo każde dziecko najbardziej potrzebuje akceptacji i miłości.
Z choroby alkoholowej udało mu się Markowi Koterskiemu wyjść dzięki terapiom, mityngom, ale przede wszystkim zawdzięcza to sobie. Ogromną rolę odegrał też Michał, który tuż przed swoją maturą, pilnował ojca, żeby ten nie zapił się na śmierć. W swojej książce Michał Koterski opisuje tamte chwile: "Po latach zapytałem ojca, co się stało: "Kiedy się ocknąłem w środku nocy i ty mi powiedziałeś, że jesteś ze mną od trzech dni, to mnie poraziło. Chwilę wcześniej śniło mi się, że się powiesiłem, a ty znalazłeś mnie martwego. W tym śnie uświadomiłem sobie, że swoim samobójstwem zrujnowałbym do reszty twoje życie. Jak nie zatrzymam się tym razem, zapiję się na śmierć. A jeśli się zapiję, wyrządzę ci straszną krzywdę, bo już nigdy w życiu w nic nie uwierzysz".
Przykład ojca, który poradził sobie z chorobą alkoholową stał się także później motywacją dla Michała Koterskiego, który przez wiele lat był uzależniony od narkotyków. Jemu także udało się wyjść z nałogów. - Kiedy powstawał film "7 uczuć" powiedziałem ojcu, że zostanie dziadkiem - mówi Michał Koterski. - I że to pierwszy Koterski, który urodzi się w trzeźwej rodzinie. Widziałem, że zrobiło to na nim ogromne wrażenie, był poruszony i wzruszony.
- Dzisiaj obaj jesteśmy doświadczonymi mężczyznami, każdy po swoich przeżyciach i gruntownych terapiach, więc nasze relacje są bardzo dobre. Umiemy się porozumieć, rozmawiać o uczuciach, łatwych, trudnych. Ale myślę, że potrzeba było w to włożyć dużo pracy, my mieliśmy to szczęście, że mogliśmy tę pracę wykonać. Spotykamy się rodzinnie, często w moim domu, bo to ja przejąłem stery całej rodziny. Niedawno powiedziałem ojcu, że mam takie marzenie, żeby na podstawie mojej książki powstał scenariusz i żebyśmy go razem zrobili. Nie wiem, czy to będzie możliwe, ale gdybym mógł, to już zawsze, do końca życia pracowałabym tylko ze swoim ojcem.