Marcin Dorociński: Mały element większej całości
Tuż przed rozpoczęciem rozmowy na planie nowego filmu Kingi Dębskiej do Marcina Dorocińskiego podbiega jego ekranowa partnerka - suczka o imieniu Kotlet. Pies wariuje ze szczęścia, skacze i liże aktora po rękach, a ten uśmiecha się i odpowiada mu pieszczotami. - Nie ma w niej nawet cienia agresji - mówi z zachwytem. Podczas zdjęć do "Boskiego planu" gwiazdor "Paktu" opowiadał nie tylko o miłości do zwierząt, ale także o swoim kolejnym projekcie i największym aktorskim marzeniu.
Kinga Dębska powiedziała o "Boskim planie", którego premierę zapowiedziano na Walentynki 2018 roku, że to przede wszystkim film o miłości. - Nie chciałbym rozwijać słów Kingi Dębskiej, ale dla mnie to jest jak najbardziej film o uczuciach i o tym, że nigdy nie wiemy, jakiego rodzaju miłość nas spotka. Ja mam przyjemność grać w filmie Mirka, człowieka, który z charakteru jest bardzo miły, otwarty, ma dobre serce i uczucia raczej pozytywne. Natomiast zostaje w pewien sposób oszukany i przez to spędza dłuższe wakacje w zamknięciu. A gdy wychodzi, to wydaje mu się, że jego życie znów będzie poukładane, tak jak sobie zaplanował. Niestety, staje się zupełnie inaczej - opowiada o swoim bohaterze aktor.
Partnerem Mirka w filmie, a aktora na planie zdjęciowym, jest suczka o niezwykłym imieniu Kotlet... - Kotlet jest piękną dziewczyną. Zostałem obdarzony wielkim zaufaniem przez reżyserkę Kingę Dębską i producentów, że mogłem sam sobie wybrać na castingu psa, z którym będę grał. Z jednej strony takie zaufanie jest świetne, ale później wiąże się z dużą odpowiedzialnością - bo wybieram partnera i odpowiadam za ten wybór - zdradza artysta.
- Na casting razem z właścicielami przyszło wiele wspaniałych psów, a Kotlet była właściwie tylko dla towarzystwa dla swojego psiego kolegi i miała nie brać w nim udziału. To brzmi trochę filmowo, ale naprawdę tak było. Jak ją zobaczyłem po raz pierwszy z tym jej zawadiackim, wręcz zbójnickim wyglądem, to byłem pewien, że jest chłopakiem - to raz, a dwa - myślałem, że jest po prostu wyjątkowo pięknym kundlem. Okazało się, że jest dziewczyną i do tego jak najbardziej rasowym Australian Cattle Dogiem, a jej wujek lub dziadek grał w pierwszym "Mad Maksie" z Melem Gibsonem - przekonuje Dorociński.
Dla aktora praca nad "Boskim planem" oznaczała nie tylko przyjaźń z Kotlet, ale także ponowne spotkanie z reżyserką Kingą Dębską. W jej poprzednim filmie, "Moje córki krowy", grał - nieco na przekór swojemu wizerunkowi - rolę życiowego nieudacznika. - Bardzo cieszyłem się na możliwość ponownej współpracy z Kingą, ponieważ szanuję ją i jako człowieka, i jako reżysera. Jest takim specyficznym miksem, pewnie dlatego, że kończyła szkołę filmową w Pradze, że potrafi opowiadać o prostych, życiowych historiach, które bywają trudne i dramatyczne, w sposób lekki. Nie spłaszcza ich, ale prezentuje je tak, że ciekawie się to obserwuje. Dodaje nieco dystansu do tych naszych ciężkich, polskich spraw i sytuacji, które same w sobie wcale nie są śmieszne. Ale nasze życie składa się właśnie z takich sytuacji: tragicznych poprzeplatanych z komediowymi - tłumaczy gwiazdor.
Dorocińskiego zdecydowanie częściej, niż w filmach takich jak "Moje córki krowy" czy "Boski plan", możemy oglądać w produkcjach sensacyjnych, w ostatnim czasie wystąpił m.in. w "Pakcie" i "Na granicy". - Zawsze mam jedno marzenie - dostać ciekawy scenariusz do przeczytania i być małym elementem większej całości, jaką jest film. Czy jest to rola dramatyczna, czy komediowa, to mnie tak naprawdę wszystko jedno, bo ja jestem jeszcze ciągle zafascynowany tym zawodem i ciągle aktorstwo stawia przede mną różne niespodzianki, więc ja chcę po prostu grać fajne postaci - zapewnia artysta.
- Jestem aktorem, jak mi się wydaje, z bardzo dużym potencjałem komediowym, natomiast nie kręcimy w naszym kraju tylu filmów komediowych, żebym mógł go w całości pokazać. Dlatego staram się korzystać, tak jak w filmie "Moje córki krowy", choćby z takich drobnych okazji, kiedy mogę wykorzystać to, o czym ja jestem przekonany, ale do czego czasem muszę niektórych reżyserów czy producentów przekonywać - że ja naprawdę potrafię być śmieszny - dodaje Dorociński.
Gwiazdor "Róży" przyznaje, że nigdy nie marzył o aktorstwie. Dlaczego wybrał taką drogę zawodową? - Bo poszedłem na egzamin i go zdałem. Myślę, że gdybym go nie zdał, to drugi raz bym nie podchodził. Miałem wielkie szczęście, że spotkałem odpowiednich ludzi w swoim życiu, tych którzy przygotowywali mnie do egzaminów do szkoły teatralnej i tych w komisji, którzy dostrzegli we mnie jakiś potencjał aktorski i mi zaufali. Jestem im za to bardzo wdzięczny. A teraz staram się skupiać na swojej pracy - wspomina.
A są jakieś role, których by się nie podjął? - Zawsze jest do przeczytania scenariusz, który albo się podoba albo nie. A ja mam, tak ja mówiłem, jedno marzenie - zachwycić się postacią, którą mam zagrać - wyznaje.
Inspiracji Dorociński szuka także poza tradycyjnym aktorstwem - ostatnio m.in. w dubbingu. Podłożył swój głos postaciom w animacji "Sing" i filmie familijnym "Był sobie pies"... - Praca w dubbingu jest zupełnie inna, niż ta w filmie czy teatrze i ją też bardzo lubię. Wcześniej nie pracowałem tak dużo w dubbingu, ale może taki był właśnie "boski plan", że na początku tego roku i pod koniec tamtego podłożyłem swój głos w większej ilości filmów - twierdzi aktor.
- W dubbingu fascynujące jest szczególnie to skupienie - wchodzi się samemu do studia i w porozumieniu z reżyserem i realizatorem próbuje być tak blisko oryginału, jak tylko się da. To kolejna gałąź tego zawodu, w którą jak się wejdzie, można zostać w niej na zawsze i rozumiem dlaczego niektórzy aktorzy poświęcają się bez reszty dubbingowi. Bardzo to jest pochłaniające i pasjonujące. A potem jeszcze można obejrzeć samemu lub z rodziną takie filmy, jak "Sing" czy "Był sobie pies" i wzruszyć się lub pośmiać - podsumowuje Dorociński.
Z Marcinem Dorocińskim na planie filmu Boski plan" spotkał się Adrian Luzar. Zdjęcia zakończyły się 26 marca w Warszawie. Premiera filmu planowana jest na 14 lutego 2018 roku.