Reklama

Małgorzata Zajączkowska: Czekając na rolę życia

Aktorka Małgorzata Zajączkowska świętuje w ostatni dzień stycznia 60. urodziny. Prze wiele lat mieszkała w Stanach Zjednoczonych, współpracując m.in z Anjelicą Houston, Woodym Allenem i Sarą Michelle Gellar. Po powrocie do Polski była, jak sama twierdzi - "tłem dla głównych bohaterów" w produkcjach telewizyjnych. Rok temu zagrała rolę życia w filmie "Noc Walpurgi".

Zadebiutowała na wielkim ekranie jeszcze jako studentka w filmie Agnieszki Holland "Zdjęcia próbne". Po dyplomie (1979) została aktorką Teatru Narodowego w Warszawie. Zagrała w kolejnych obrazach:  "Bez miłości" Barbary Sass, "Constans" Krzysztofa Zanussiego, "Dziecinnych pytaniach" Janusza Zaorskiego.

Cztery dni przed ogłoszeniem stanu wojennego (1981) pojechała do Paryża, by odwiedzić przyjaciółkę Joannę Pacułę. Powrót do kraju okazał się trudniejszy, niż mogła przypuszczać. Gdy w końcu miała wracać, niespodziewanie zadzwoniła z propozycją roli Agnieszka Holland. Zagrała w "Dantonie" (1982) Andrzeja Wajdy. Otrzymała stypendium Forda. Niedługo potem poznała przyszłego męża Karola Steina. Wyjechali do USA. Zamieszkali na Manhattanie. Gdy uzyskała stypendium na New York University, zaczęła funkcjonować jako Margaret Sophie Stein.

Reklama

W 1988 roku kiedy, była już w 7. miesiącu ciąży, dowiedziała się, że Paul Mazursky planuje zekranizowanie książki "Enemies". Wysłała do reżysera zdjęcie i list, że marzy o roli Jadwigi. Odpowiedź nadeszła po kilku miesiącach. Spotkali się, po rozmowie dostała rolę. Tak zadebiutowała w USA. W filmie "Wrogowie" partnerowała Anjelice Houston. Potem zagrała w "Rodzinie Sary. Anons", wyprodukowanym przez Glenn Close. W "Strzałach na Broadwayu" Woody'ego Allena epizodyczną rolę Lilly. Ostatnią - u boku Sary Michelle Gellar w "Nieodpartym uroku".

Po 7 latach rozpadło się jej małżeństwo. Od tego momentu sama wychowywała syna. Po rozwodzie w 1999 roku wróciła z synem do Polski. Innym z powodów, dla którego zdecydowała się powrót, były ograniczone możliwości zawodowe. "Wiedziałam, że nikt dużych pieniędzy na mnie nie wyłoży. Poza tym słowiański akcent. Grałam Węgierkę, Holenderkę, Rosjankę, Polkę, Czeszkę, jakoś nie Amerykankę. Więc zebrałam się i przyjechałam" - Zajączkowska mówiła w rozmowie z "Tele Tygodniem".

Choć nigdy nie żałowała powrotu do kraju, to na początku wcale nie było słodko. Na nowo musiała udowadniać, że jest dobrą aktorką. Żartowała, że otrzymuje role z drugiej ręki. Przełomem była chyba rola w "Złotopolskich". Powróciła na duży ekran. Świetna była w "Żółtym szaliku" Janusza Morgensterna. Satysfakcję sprawił jej udział w "Pogodzie na jutro" Jerzego Stuhra. By uczucie rozczarowania nie miało do niej przystępu, sama organizowała sobie pracę. Tak powstała sztuka "Kocham O'Keeffe", gdzie występowała z Krzysztofem Kolbergerem. I spektakl "Matematyka miłości" Esther Vilar z muzyką Astora Piazzolli w reż. Alicji Albrecht.

"Jestem jednym z tych szczęśliwców, którzy w ogóle pracują. Gram matki, sąsiadki, mogę być prawnikiem, ale... bywam tylko tłem dla głównych bohaterów. I pracuję na ogół w serialach, czyli w sztuce użytkowej. Kłopot w tym, że ja muszę robić coś kreacyjnego - tylko wtedy mam powód, żeby wstawać rano" - aktorka deklarowała na łamach "Tele Tygodnia".

W 2015 roku Zajączkowska zagrała - jak twierdzi - najważniejszą rolę w swojej karierze. Za występ w debiucie fabularnym Marcina Bortkiewicza "Noc Walpurgi", gdzie wcieliła się w postać operowej diwy Nory Sedler, Zajączkowska otrzymała Jantara na festiwalu Młodzi i Film. Statuetka trafiła w ręce aktorki za "brawurowe i bezgraniczne oddanie się roli w ramach ryzykownej konwencji“.

Rola w "Nocy Walpurgi“ była wyzwaniem dla Zajączkowskiej nie tylko ze względu na fakt, że film w sposób niepoprawny politycznie poruszał tematy, wokół których inni polscy twórcy chodzą na paluszkach. - Pierwszy dzień na planie był dosyć trudny, bo musiałam rozebrać się przed całą ekipą i biegać przed kamerą w tę i z powrotem w majtkach i gorsecie - śmieje się aktorka. Nie miała z tym jednak większego problemu, ponieważ w pełni ufała reżyserowi i operatorowi (Andrzejowi Wojciechowskiemu). Czuła też, że wszyscy darzyli się wielkim szacunkiem.

- Nagość w tym filmie jest niezwykle potrzebna - dodaje Zajączkowska. - Gdyby Nora chodziła cały czas w pięknych sukniach, nie osiągnęlibyśmy tego jej wymiaru, który udało się nam pokazać. Jej nagość jest nie tylko nagością fizyczną, jest dowodem tego, jak bardzo Nora odsłania się psychicznie. Nie zasłania tego, co inne osoby chciałyby ukryć, bo jest pogodzona z tym, że pewne traumy są częścią niej.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Małgorzata Zajączkowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy