Maja Ostaszewska na Strajku Kobiet
"Stop przemocy wobec kobiet", "No women, no kraj", "W kwestii praw kobiet nie ma i nie będzie żadnego kompromisu" - to niektóre hasła, z jakimi przeszli w środę ulicami Warszawy uczestnicy manifestacji związanej z Międzynarodowym Strajkiem Kobiet. Na pl. Konstytucji głos zabrała m.in. aktorka Maja Ostaszewska.
W Dzień Kobiet oddolna inicjatywa koalicji kobiet zorganizowała Międzynarodowy Strajk Kobiet; w Polsce miało wziąć w nim udział ponad 80 miast. Kulminacją protestów była "Godzina K.", o godz. 18.00, gdy uczestnicy i uczestniczki demonstracji pokazali rządowi czerwone kartki jako sprzeciw wobec pogardy władzy, a także "robili hałas", m.in. tłukąc o pokrywki garnków, krzycząc i bijąc w bębny.
W Warszawie, podczas finałowej manifestacji na Pl. Konstytucji, przedstawicielki Centrum Praw Kobiet odczytały apel pamięci ku czci podanych z imienia zgwałconych, pobitych i zamordowanych kobiet.
Obecna na zgromadzeniu Krystyna Janda podkreśliła, zwracając się do zebranych: "to my jesteśmy Polską". Na scenie pojawiła się także Kayah, która zaśpiewała swój przebój "Testosteron". Aktorka Maja Ostaszewska mówiła, że w kobiecej solidarności jest niezwykła siła, której nie da się zatrzymać. Martyna Wojciechowska mówiła do zebranych: "domagam się, by kobiety miały prawo do decydowania o sobie". Na manifestacji zjawili się także m.in. Paulina Młynarska, Sylwia Chutnik, Martyna Wojciechowska, Anja Rubik, Michał Piróg, Michał Ogórek.
Wśród manifestujących widać było transparenty m.in. z napisami: "Populizm niszczy", "Klauzula bez sumienia", "Równe płace", "Moje prawa nie są na receptę", "Radziwiłłek na zasiłek". Skandowano okrzyki: "Myślę, czuję, decyduję", "Solidarność naszą bronią", "Solidarność jest kobietą", "Chcemy wyboru, nie Salwadoru", "Chodźcie dziewczyny, pora na czyny", "Żarty się skończyły, kobiety się wkurzyły".
Wcześniej manifestujący przeszli z Ronda Dmowskiego na pl. Konstytucji, skandując: "stop przemocy wobec kobiet", "solidarność naszą bronią". Podczas przemarszu trzymali półkilometrową niebieską wstęgę symbolizującą protest przeciw przemocy wobec kobiet. Było to nawiązanie do nazwy pogotowia dla ofiar przemocy "Niebieska Linia".
Zanim zebrani przed Rotundą ruszyli na Pl. Konstytucji odbyła się manifestacja pod hasłem "Blondynki wywołują polityków", podczas której apelowano do rządzących, aby stworzyli system, w którym znajdzie się miejsce dla każdego, niezależnie od poglądów. Według szefowej zgromadzenia Ewy Borguńskiej "obecna władza jedynie potęguje przemoc wobec kobiet, bo tego od niej wymagają hierarchowie kościoła katolickiego i ich wyznawcy - poddani polskich hierarchów katolickich.
Do dziennikarzy zwróciła się jedna z działaczek Protestu Kobiet - grupy organizującej demonstrację, Sandra Wilk. Jak mówiła, niezależnie od tego, z której pochodzą redakcji, powinni zaznaczać granicę między informacją, a własną opinią. "Tutaj, na głównej ulicy Warszawy, zwracam się do dziennikarzy o stosowanie kodeksu etyki dziennikarskiej i Prawa prasowego, które mówią o tym, że obowiązkiem dziennikarza jest rzetelne opisywanie rzeczywistości. (...) Media mają być pośrednikiem między władzą, a społeczeństwem" - mówiła.
Na Marszałkowskiej, w okolicach pl. Konstytucji na Strajk Kobiet czekała kontrmanifestacja. Jej przedstawiciele trzymali w ręku transparenty, na których przeczytać można było m.in.: "Aborcji stop, chcesz zabijać, zabij się sam, pomożemy. Narodowe Odrodzenie Polski" oraz "Aborcja legalna - nielegalna, efekt ten sam". Skandowano hasło: "nie czerwona, nie tęczowa, tyko Polska narodowa". Przy placu Konstytucji zebrali się także, ściśle otoczeni przez policję, członkowie grupy ruchów pro-life z transparentami ze zdjęciami i podpisami - m.in. "Aborcja zabija".
Według służb porządkowych, w kulminacyjnym momencie manifestacji na pl. Konstytucji było ok. 3 tys. osób; z kolei stołeczny ratusz poinformował o 17 tys. uczestników. Po zakończeniu demonstracji część jej uczestników udała się przed Pałac Prezydencki wraz z symboliczną niebieską linią.
Różnego rodzaju akcje w ramach Strajku Kobiet odbywały się w stolicy od samego rana. Manifestowano m.in. przed siedzibą PiS, przed kancelarią premiera oraz Sejmem. Kilkaset osób wzięło udział w happeningu "Pomachajmy biskupom na pożegnanie!", który odbył się przy warszawskiej Bazylice Św. Krzyża.
"Drodzy biskupi, wasze nauki już dawno rozminęły się z moralnością. (...) W swojej chciwości sięgacie już nie tylko po nasz majątek, ale nawet po nasze wolności i prawa, w szczególności prawa i wolności kobiet. Próbujecie odebrać nam prawo do decydowania o sobie i swoim życiu, odebrać ochronę prawną kobietom - ofiarom przemocy, zmusić do rodzenia dzieci. (...) W obronie własnej musimy uciec się do radykalnego rozwiązania i czym prędzej was z naszego państwa odprawić" - mówiła jedna z organizatorek wydarzenia Bożena Przyłuska, przedstawiająca się jako przewodnicząca Konferencji Episkopatu Polek.
Żegnanych biskupów symbolizowały czarne balony, które podczas happeningu wypuszczono w powietrze. Uczestnicy pikiety wznosili hasła: "Moje sumienie, mój wybór", "Mamy dość pogardy i przemocy wobec kobiet", "Jestem matką dzięki in vitro". Odczytano także postulaty, wśród których znalazły się m.in.: swobodny dostęp do antykoncepcji, prawo do aborcji, rozdział Kościoła od państwa, wyprowadzenie religii ze szkół, wprowadzenie do niej edukacji seksualnej. Wydarzeniu przypatrywało się kilku mężczyzn, którzy odmawiali różaniec na schodach kościoła Św. Krzyża, uniemożliwiając wejście do wnętrza świątyni.