Magdalena Zawadzka: Nie narzekam
"Lilka - cud miłości" - to będzie poetycki i śpiewany portret niezwykłej kobiety, rozpisany na cztery doskonałe aktorki. Powstaje przedstawienie oparte na wierszach, dzienniku, wspomnieniach, notatkach i listach poetki Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, przez przyjaciół i rodzinę pieszczotliwie nazywanej Lilką. Jedną z ról gra w nim Magdalena Zawadzka.
"Ja jestem Lilką chyba w najstraszliwszym czasie jej życia. Ciężko chorą na raka, więc w tamtych czasach praktycznie skazaną na śmierć" - mówi w RMF FM aktorka.
Katarzyna Sobiechowska-Szuchta: To będzie opowieść na cztery aktorki. W tym spektaklu występują, oprócz pani, Paulina Holtz, Krystyna Tkacz i Joanna Żółkowska.
Magdalena Zawadzka: - I wszystkie jesteśmy jedną Marią. To jest najlepszy dowód na to, jak różnorodna była to osoba. I właściwie nie do zdefiniowania. Paulina Holtz jest młodą Marią, malarką. Osobą, w której buzował wielki talent plastyczny po dziadku Juliuszu i po ojcu Wojciechu Kossakach. To był dom artystyczny, dom malarzy, bohemy i było tam wszystko, co było w tamtych czasach niesłychanie atrakcyjne. I w tym domu ta młoda, zdolna kobieta nie może zrealizować się, bo nie może iść na studia. Więc ucieka w poezję, do której również ma niebywały talent. Krystyna Tkacz będzie śpiewać te przepiękne wiersze, do których powstała muzyka. Ja jestem Lilką chyba w najstraszliwszym czasie jej życia. Ciężko chorą na raka, więc w tamtych czasach praktycznie skazaną na śmierć. Ona umiera w bólach i męce z daleka od rodziny, z daleka od wszystkiego, co kochała. Z daleka od Krakowa. Najważniejsze, że ma przy sobie męża.
To był jej ostatni mąż - Stefan Jasnorzewski, oficer lotnictwa.
- On bardzo ją kochał i bardzo się nią opiekował. Wcześniej Maria nie miała szczęścia do mężów. Pierwszy był prymitywny, a drugi skończył jako fordanser na dancingu w Wiedniu. Ostatnia postać w spektaklu, to ta grana przez Joannę Żółkowską. Lilka - konkretna. Lilka - rzeczowa, znająca realia życia i świata. Niesłychanie złośliwa i przy tym niebywale dowcipna. Co widać w jej poezji i w komediach, które pisała dla teatru. To była bogata osobowość, wyrastająca poza przeciętność, poza zwyczajność i również ponad epokę. W naszych czasach, gdy mamy wolność artystycznej wypowiedzi, ona by się bardzo spełniła. Za wcześnie się urodziła.
Być może stąd renesans tej postaci, wciąż wychodzą jej wiersze i znikają z księgarń, a niedawno wyszły aż trzy poświęcone jej książki.
- Ona nam pasuje, bo jej poezja jest sumą niebywałej delikatności, dowcipu, romantyzmu i mądrości. Cudowna postać na nasze czasy. O jej życiu możemy dziś dowiadywać się już tylko z książek. Wiodła życie kobiety nieprzeciętnej. Ale też kobiety, która nie do końca radziła sobie sama ze sobą. Było w niej mnóstwo sprzeczności. Była lekko ułomna. I pełna wybujałego erotyzmu. Miała ogromne pragnienie miłości i akceptacji. Gotowało się w niej wszystko - i talent, i namiętności, i mądrość, i wiedza.
"Lilka - cud miłości" to będzie spektakl objazdowy, pierwszy pokaz 2 grudnia gościnnie w Teatrze Polskim w Warszawie. Ale, jak rozumiem, można go zagrać na każdej scenie.
- Tak jest przygotowany. Możemy go zagrać wszędzie, w minimalnych dekoracjach. Bo tu wszystko opiera się na słowie. Nie ma fajerwerków, ani scenograficznych szaleństw. To jest spektakl dla ludzi, którzy myślą i czują. I to nie jest lekkie, łatwe i przyjemne.
Właśnie ukazała się pani nowa książka - "Magdalena Zawadzka. Taka jestem i już!". Zwróciłam uwagę na piękne zdjęcie na okładce. Patrzy pani na nas spośród kolorowych kwiatów.
- Ta książka jest moim trzecim literackim dzieckiem. Napisałam ja od serca. I też jestem zachwycona sposobem w jaki została ona wydana. Te kwiaty, kolory i zdjęcie to jest projekt wybitnej graficzki, pani Anny Pol. A wydało ją Wydawnictwo Marginesy. I naprawdę wypieścili tę książkę. Poprzednia, "Gustaw i ja", też była z resztą doskonale wydana.
Mówią o pani: "ma jeden z najpiękniejszych uśmiechów polskiego kina". I trzeba przyznać, że jest pani bardzo pogodną osobą.
- Skąd biorę uśmiech? Gdybym się nieszczerze uśmiechała, to byłoby to widać. Ludzie wszystko wyczują. Nie wiem, jak jestem postrzegana. Ale docierają do mnie głosy, że tak jak pani mówi. I bardzo mnie to cieszy. Bo wizerunek jest przecież ważny. I to jak ludzie nas widzą. Nie jestem oczywiście stale uśmiechnięta, zachwycona i zadowolona, bo to świadczyłoby o ułomności umysłowej. Staram się nie obarczać ludzi swoimi smutkami, swoimi kłopotami i wątpliwościami, które przecież mam, jak każdy człowiek. I nawet tragediami, bo odeszło tyle bliskich mi osób. Ostatnio, w czerwcu, odeszła moja mama. Staram się znaleźć każdego dnia powód do tego, żeby być szczęśliwą. Nie narzekam, nikomu nie mam za złe. I to jest chyba jedyna moja recepta na to, żeby każdy dzień, nawet taki deszczowy jak dziś, miał w sobie urok. Ten ma sobie urok nostalgii, przemijania i jesieni. Ale też radość i nadzieję, że nadejdzie może piękna i pełna śniegu, mroźna zima.
To tym optymistycznym akcentem skończymy. Dziękuję za spotkanie.
- Ja też dziękują za miłą rozmowę.
Rozmawiała Katarzyna Sobiechowska-Szuchta, RMF FM
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!