Maciej Stuhr: Zabójczy i zabawny
Rosjanie go pokochali, a część Polaków znienawidziła. On robi swoje, by zachować równowagę po niełatwym ubiegłym roku.
Choć w ostatnich miesiącach mówiło się o nim głównie w kontekście jego prywatnych problemów, to był bardzo ważny czas w jego życiu zawodowym. I to na wielu płaszczyznach. W komedii romantycznej "Facet (nie)potrzebny od zaraz" zagrał tylko epizod - młodego kompozytora Michała, byłego chłopaka głównej bohaterki. I dla wielu moment, w którym pojawia się na ekranie, to najlepsza część filmu.
- Traktuję swoją rolę, dość sympatyczną i zarazem ironiczną, jak żart. Dobrze jest czasem pojawić się na ekranie i zniknąć z niego po dosłownie kilku minutach. Poza tym chciałem wesprzeć młodą reżyserkę Weronikę Migoń, z którą znam się od wielu lat. Fajnie to wszystko wyszło - tłumaczy. Sporo czasu spędził też na planie najnowszego filmu swego ojca, Jerzego Stuhra. W "Obywatelu" gra młodszą wersję głównego bohatera, swego taty. - To komedia rozgrywająca się na przestrzeni 60 lat. Losy Jana Bratka oparte są zarówno na przeżyciach mojego ojca, jak i filmowego "Obywatela Piszczyka. - Mam wrażenie, że nakręciliśmy trochę zabawnych scen, z których widzowie będą mogli się wreszcie pośmiać - zapowiada.
Film ma być gotowy w kwietniu, jednak od dystrybutora zależy, kiedy pojawi się w kinach.
Miał też ciekawą przygodę z kinem rosyjskim. Dostał bardzo atrakcyjną rolę w 16-odcinkowym serialu kryminalnym "Bezsenność". Zagrał zabójcę, "największego twardziela w historii rosyjskiego kina" i bawił się doskonale. Nie tylko mówił po rosyjsku, ale też rozwalał zastępy wrogów czym się dało - ciosami karate, mieczem, granatami, karabinami, a nawet... samym wzrokiem. I z wszystkiego wychodził cało. Jak sam twierdzi - był "Arnoldem Schwarzeneggerem w połączeniu z Brucem Lee".
- To zabawne, bo w Polsce nigdy bym takiej roli nie dostał, nie jest zgodna z moim wizerunkiem. A Rosjanom na castingu ponoć spodobało się moje zimne, zabijające spojrzenie - mówi.
Według jednego z krytyków filmowych Stuhr łudząco przypominał Rosjanom młodego Władimira Putina! Ale to jednak nie spojrzenie i nie podobieństwo do rosyjskiego prezydenta było przyczyną nienawiści, jaka wybuchła wobec niego w Polsce.
Stuhr wystąpił w filmie "Pokłosie" Władysława Pasikowskiego. Zagrał mieszkańca małej wioski, który odkrywa przerażającą prawdę o tym, że w czasie wojny jego sąsiedzi wymordowali współmieszkańców Żydów. Próbując ocalić pamięć o ofiarach, naraża się na brutalne ataki antysemitów, co w końcu prowadzi do tragedii.
Sam aktor nie przypuszczał, że prywatnie, tuż po premierze, też będzie musiał się z nimi zmierzyć. - Po tym filmie przestałem być uważany za Polaka w niektórych kręgach. Do tej pory raczej czułem się lubiany przez moich widzów, nawet przez internautów. Większość zbierała cięgi, a ja jakoś wychodziłem obronną ręką. Najwyraźniej ten czas się skończył - przyznał w jednym z wywiadów. Wiedział, że film wywoła burzliwą dyskusję i pewnie twórcy narażą się na ciosy. Ale nie spodziewał się takiej skali wrogości.
Na szczęście wtedy miał już pewną odskocznię - dostał propozycję udziału w triathlonie. To była idealna sposobność, by przez 10 miesięcy codziennie wyładowywać frustrację w sporcie, a nie przenosić jej na ludzi i inne sfery życia. Tak to polubił, że dziś nie wyobraża sobie życia bez treningów.
- Mam trenerów i dietetyków, rozpisany plan treningowy, a gdziekolwiek jeżdżę, biorę ze sobą slipy do pływania czy buty do biegania, rower to też nie problem. Dla mnie triathlon to nie fanaberia, a styl życia. W tym roku chcę znów wystartować na dystansie Half Ironman (1,9 km pływania, 90 km jazdy na rowerze i 21,1 km biegu - przyp. red.). Tym razem chcę spróbować sił za granicą w norweskim Haugesund - zapowiada.
Dlatego treningi stały się dla niego codziennością.
- Nie wyglądam na swój wiek. Role trzydziestokilkulatków sprząta mi często sprzed nosa Marcin Dorociński. Widać muszę jeszcze trochę poczekać, żeby grać dojrzałych mężczyzn - skarżył się niedawno żartem.
Teraz już nie ma tego problemu. Dojrzał, zmienił się fizycznie, co tylko daje mu nadzieję na coraz ciekawsze propozycje. Choć przyznaje, że stara się trzymać fason. Nie tylko dzięki wspomnianemu triathlonowi. Zdarzyła mu się nawet wizyta w spa.
- Na początek poszedłem na okłady gorącymi kamieniami. Myślałem, że to będzie niezbyt fajne, a okazało się bardzo przyjemne. Później masaż, a po nim przez półtorej godziny lanie na czoło jakiegoś oleju. I tu już nie bardzo rozumiałem, dlaczego to się dzieje. Efekt był chyba taki, że mam teraz dużo więcej oleju w głowie. Na koniec zaserwowano mi jeszcze zabieg na twarz, regeneracyjno-odmładzający. Nazajutrz tak mnie obsypały pryszcze, że nie mogłem ich zliczyć. Tydzień to trwało! Moja twarz była w szoku - wspomina.
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!