Reklama

Luke Evans: Pogromca smoka

Można śmiało stwierdzić, że Luke Evans specjalizuje się w "uczłowieczaniu" nadludzkich postaci. Tak było z greckimi bogami, których grał w "Starciu Tytanów" i "Immortals: Bogach i herosach", wcielając się odpowiednio w Apollona i Zeusa. Tak też zapewne będzie z Bardem, kluczowym bohaterem dwóch kolejnych części trylogii "Hobbit" w reżyserii Petera Jacksona - "Pustkowie Smauga" oraz "Tam i z powrotem".

Nie tylko bohater

W tym miejscu zdradzamy, że Bard odegra doniosłą rolę w wydarzeniach, które doprowadzą do upadku smoka. Ten dzielny człowiek z Esgaroth, Miasta na Jeziorze, zaprzyjaźni się z Bilbem i stanie u boku krasnoludów w walce o odzyskanie Ereboru, a wreszcie - uwaga, spoiler! - śmiertelnie rani Smauga strzałą wystrzeloną ze swego łuku.

- Jako aktorowi zależy mi na tym, aby w każdej postaci, którą gram, był obecny pierwiastek człowieczeństwa - mówi 34-letni Walijczyk. - Chcę, żeby widz mógł w jakiś sposób odnieść się do mojego bohatera, nawet jeśli jest nim grecki bóg, postać mityczna.

Reklama

- Z Bardem Łucznikiem jest dokładnie tak samo. Chociaż los przeznaczył dla niego rolę pogromcy smoka, jest on przede wszystkim człowiekiem, ojcem dla swoich dzieci. Ma również liczne wady. Staram się dotykać swoją grą tych surowych, ludzkich emocji, ponieważ w ten sposób dana postać zyskuje wielowymiarowość, co daje efekt znacznie bardziej interesujący od doskonałości boga czy innego nadludzkiego bohatera. Uważam, że dobrze jest obrać sobie właśnie taki punkt wyjścia, nawet jeśli mowa o kimś, kto nie jest człowiekiem, albo jest człowiekiem wyróżniającym się na tle swoich pobratymców - jak to ma miejsce w przypadku większości ról w moim dorobku.

J.R.R. Tolkien nie zmarnował zbyt wiele atramentu, kreśląc postać Barda w swojej książce. Czytelnik "Hobbita" nie znajdzie na jej kartach szczegółowych informacji na jego temat. "Braki" te postanowili nadrobić twórcy filmu - sam Peter Jackson, a także Philippa Boyens, Frances Walsh i Guillermo del Toro, współautorzy scenariusza drugiej i trzeciej części trylogii.

- W obu filmach bardzo wiele się dzieje, jeśli chodzi o samą postać Barda - mówi Evans. - Nie odeszliśmy od tego, co stanowi oryginalny kręgosłup tej historii. Książkowy pierwowzór jest tam wciąż obecny - pozwoliliśmy jedynie Bardowi rozwinąć skrzydła, wygospodarowując w tym celu określony czas i miejsce w fabule.

- I tak, poznajemy jego dzieci; widzimy, jak kształtują się jego relacje z nimi, zaglądamy do jego domu. Obserwujemy, jak sam dochodzi do pewnych wniosków i jak przygotowuje się do tego, co ma nastąpić. Zostało to ukazane w sposób bardziej dogłębny niż w książce. Ciekawie ogląda się podróż, którą Bard musi odbyć także w głąb siebie. Dobrze, że znalazło się na to miejsce. Widz dowiaduje się całkiem nowych rzeczy o życiu tej postaci, jak również o losach Miasta na Jeziorze. Wykraczamy tym samym poza główne wydarzenia przedstawione w "Hobbicie" - zabicie smoka i objęcie przez Barda tronu Dale. Z postaci Barda można wyczytać o wiele więcej niż to, co widać na pierwszy rzut oka. Jest on kimś więcej niż "tylko" bohaterem.

Cudowny rok

Evans podkreśla, że sposób, w jaki Jackson potraktował jego postać, bardzo mu się podoba. Jak mówi, ogromne wrażenie wywarł na nim stosunek reżysera do szczegółu i drobiazgowe szlifowanie kameralnych scen - styl pracy, który zdumiewa, jeśli wziąć pod uwagę monumentalną skalę tego filmowego przedsięwzięcia, skomplikowane sekwencje ujęć, zdjęcia w plenerze, dziesiątki aktorów, tysiące statystów, efekty specjalne...

- Ogromną radością były dla mnie wszystkie te rozmowy, które przeprowadziliśmy na temat Barda. Z przyjemnością słuchałem opinii Petera i jego wskazówek dotyczących mojej gry - opowiada aktor. - W całym tym zgiełku zawsze potrafił skupić się, kiedy zachodziła taka potrzeba, i skoncentrować na absolutnych szczegółach danej sceny z moim udziałem. Za każdym razem zdumiewała mnie ta posiadana przez niego umiejętność. To było wprost niewiarygodne. Nie dość, że miał pod kontrolą cały proces powstawania superprodukcji, to jeszcze potrafił dostrzegać najdrobniejsze detale i nigdy nie zapominał o aktorach. To było wspaniałe.

Wspaniała okazała się też ojczyzna reżysera, Nowa Zelandia. Evans spędził tam cały rok, zachwycając się - by zacytować samego aktora - "najbardziej nieskażonym i dziewiczym miejscem, jakie widział w swoim życiu".

- Nauczyłem się tam łowić ryby! - mówi z nieukrywanym entuzjazmem. - Mieszkałem w domu położonym na plaży i wędkowałem praktycznie co drugi weekend. Łowiłem między innymi kahawai - to taka egzotyczna ryba, nazywana morskim pstrągiem albo okoniopstrągiem - sam już nie wiem. Potrafiłem jednorazowo złapać ich tyle, że dałoby się nimi wykarmić całą ulicę.

- Bardzo polubiłem ten kraj i tamtejszy styl życia - dodaje. - Nowozelandczycy są fantastyczni. Zostaliśmy wszyscy zakwaterowani blisko siebie - mam na myśli ekipę techniczną i aktorów - dzięki czemu funkcjonowaliśmy jak mała społeczność. Kiedy jesteś daleko od domu, od rodziny i przyjaciół, w dodatku przy tak ogromnej różnicy czasu, ludzie, z którymi pracujesz na planie, siłą rzeczy stają się twoją rodziną. Są dla ciebie wszystkim. Ten rok był dla mnie czymś cudownym.


Co kryje przyszłość?

Już niebawem widzowie zobaczą Luke'a Evansa w horrorze "Dracula Untold" i w nowej wersji "Kruka". Ten pierwszy film ma być opowieścią o wczesnych latach życia Vlada Tepesa, znanego lepiej jako Wład Palownik, którego życiorys stanowił inspirację dla postaci książkowego i filmowego Draculi. - To nie będzie przewidywalna historia - zapewnia aktor.

Evans obiecuje też, że nowy "Kruk" będzie "obłędnie wierny" materiałowi źródłowemu, co może być prawdą, zważywszy na fakt, że w pracy nad filmem aktywny udział bierze James O'Barr, twórca oryginalnego komiksu. Evans wciela się w głównego bohatera - zamordowanego rockmana, który powraca zza grobu, by wymierzyć sprawiedliwość swoim prześladowcom.

Nie trzeba dodawać, że w filmie z 1994 r. rolę tę grał Brandon Lee, który na skutek nieszczęśliwego wypadku zginął na planie. Dodajmy, że Erica Dravena grało jeszcze czterech innych aktorów: Edward Furlong, Eric Mabius i Vincent Perez w kolejnych filmowych adaptacjach, a także Mark Dacascos w serialu telewizyjnym.

Jak widać, w najbliższym czasie Evans nie zamierza odchodzić od kina akcji, efektów specjalnych i fantastycznych wątków. Czy nie marzy czasami o udziale w jakimś kameralnym filmie - powiedzmy, takim, w którym występowałoby tylko dwóch bohaterów, a akcja zawierałaby się w całości w dialogu prowadzonym w przytulnej kawiarni?

- Oczywiście! - odpowiada aktor. - Ale, chociaż starasz się zachować jakąś kontrolę nad swoimi zawodowymi poczynaniami, pewne rzeczy są od ciebie niezależne. Gdybyś zapytał mnie pięć lat temu, czy sądzę, że jako 34-latek zagram Draculę, roześmiałbym ci się w twarz... A tu - proszę. Nie tylko gram Draculę, ale też po raz pierwszy występuję w roli głównej, tytułowej.

- Trzeba być zawsze otwartym na nowe propozycje. Kto wie, co kryje przyszłość? Wydarzenia nie zwalniają tempa, a ja staram się czerpać przyjemność z tej podróży.

© 2013 Ian Spelling

Tłum. Katarzyna Kasińska

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Hobbit: Pustkowie Smauga | Luke Evans | smoki | łuk | Pogromcy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy