Reklama

Ludwik Benoit: Mistrz drugiego planu

Był wprost niezrównany w dramatycznych i komediowych rolach twardzieli o złotym sercu. Ludwik Benoit stworzył niezapomniane kreacje w takich filmach, jak "Ewa chce spać", "O dwóch takich, co ukradli księżyc", "Inspekcja Pana Anatola", "Krzyżacy", "Jak rozpętałem drugą wojnę światową", "Przygody pana Michała" czy "Niewiarygodne przygody Marka Piegusa".

Był wprost niezrównany w dramatycznych i komediowych rolach twardzieli o złotym sercu. Ludwik Benoit stworzył niezapomniane kreacje w takich filmach, jak "Ewa chce spać", "O dwóch takich, co ukradli księżyc", "Inspekcja Pana Anatola", "Krzyżacy", "Jak rozpętałem drugą wojnę światową", "Przygody pana Michała" czy "Niewiarygodne przygody Marka Piegusa".
Ludwik Benoit i Marian Kociniak w filmie "Jak rozpętałem drugą wojnę światową" (1969) /archiwum /Agencja FORUM

"Nie lubię wywiadów - mówił Ludwik Benoit. - Co jakiś czas dziennikarze przypominają sobie o mnie przy okazji numeru świątecznego, chcąc, żebym sypnął jak z rękawa uciesznymi facecjami i opowiedział wesołe kawałki zza kulis. Z tego bierze się niepoważny ton rozmów o teatrze".

Zapewne to ta niechęć do wywiadów sprawiła, że choć zagrał w blisko 120 filmach, z których wiele zapisało się w historii polskiego kina, pozostawał dla widzów tajemniczy i niemal nieobecny w mediach.

Głos jak spod ziemi

Za to gdy pojawiał się przed kamerą nawet na chwilę, od razu skupiał na sobie uwagę. Trudno było przeoczyć długonogiego i długorękiego bruneta z ciemnymi, dużymi oczami i wydatną szczęką. Niezwykły był też jego głęboki bas. Wydawałoby się, że takie charakterystyczne warunki fizyczne przypiszą go do ról jednego typu, ale sprawdzał się znakomicie i w dramatach, i komediach.

Reklama

Był niezapomnianym Leonem Pistynkiem, kasiarzem o złotym sercu, w "Ewa chce spać", doprowadzanym do obłędu ojcem nieznośnych bliźniaków w "O dwóch takich, co ukradli księżyc" (jak wspominał aktor, na planie 13-letni bracia Jarosław i Lech Kaczyńscy byli bardzo aktywni i wszystkim się interesowali), magikiem Barnabą w "Inspekcji Pana Anatola" czy Mikołajem z Długolasu, doradcą księcia mazowieckiego w "Krzyżakach". Wielu widzów pamięta go z komedii "Jak rozpętałem drugą wojnę światową" (karczmarz) i "Niewiarygodnych przygód Marka Piegusa" (sakso-wiolonczelista Surma). W "Przygodach pana Michała" grał srogiego wachmistrza Luśnię, tego, który obiecał (i słowa dotrzymał!) zemstę Azji Tuhajbejowiczowi za porwanie Basi Wołodyjowskiej.

Sam uważał się jednak za człowieka teatru, filmy traktował jako dodatek. Do związanej z nimi popularności miał stosunek sceptyczny.

"W serialu 'Wojna domowa' Jarema Stępowski z wdziękiem prosił w każdym odcinku o suchy chleb dla konia - wspominał. - Jeden z miłośników tego aktora podszedł kiedyś do mnie i powiedział: 'Panie Kobuszewski, bardzo zabawnie prosi pan o suchy chleb dla konia'. I taki wymiar ma w praktyce wielka filmowa popularność".

Teatr telewizji lubił dopóty, dopóki spektakle emitowano na żywo. Odpowiadało mu napięcie towarzyszące pracy, pełna mobilizacja całej ekipy.

"Jaki teatr może istnieć bez tremy, bez zagrożenia? - pytał. - Wtedy wychodziło się z jednej dekoracji, wprost w ręce garderobianych, a po minucie wchodziło w nowe wnętrze, w nowym kostiumie i grało. Pierwsze przedstawienia przekazywaliśmy z 13. piętra, z jednego, jedynego pokoju, ówczesnej siedziby łódzkiego teatru telewizji. Aby wyjść przed kamerę, trzeba było się pod nią przecisnąć, gdyż stała w jedynych drzwiach, prowadzących na korytarz".

Dodanie drugiej kamery nie poprawiło komfortu pracy, za to zwiększyło prawdopodobieństwo pomyłek. W spektaklu "Mur" słychać było strzały egzekucji. Bohater, którego grał Benoit, ginął. Jego przyjaciel przeżywał szok. A zaraz potem druga kamera objęła szerszy kadr i widzowie zobaczyli Ludwika Benoit, siedzącego sobie spokojnie w kącie na jakichś skrzynkach...

Trudno się dziwić, że tak zaprawiony w teatralnych bojach aktor radził sobie z najtrudniejszymi wyzwaniami. Jak wtedy, gdy na dwóch scenach teatru wystawiano jednego wieczoru dwie różne sztuki - "Don Juana" i "Lekkomyślną siostrę". Zwyczajna rzecz, tyle że w obu grał nasz bohater. Dwoił się więc i troił, biegając między scenami. W końcu nie wytrzymał i zamiast wygłosić zaplanowaną kwestię "Idę, czekają na mnie klienci", oświadczył: "Idę, czeka na mnie lekkomyślna siostra". Pozostali aktorzy nie zdołali utrzymać powagi. W teatrze cenił bezpośredni kontakt z widzami. Mówił, że najważniejszą recenzję roli usłyszał od jednego z nich. Człowiek ten po obejrzeniu spektaklu, w którym Benoit grał starego, osamotnionego bohatera, postanowił odwiedzić ojca, z którym osiem lat wcześniej zerwał wszelkie kontakty.

Nie poznał ojca

Zapewne nie bez przyczyny ta właśnie historia zrobiła na panu Ludwiku tak wielkie wrażenie. Jemu samemu nie było dane poznać swego ojca. Biografia aktora kryje kilka zagadek.

Powszechnie przyjmuje się, że urodził się w lipcu 1920 r. w Wołkowysku na dzisiejszej Białorusi. Co jego mama, pochodząca z Łowicza, robiła na terenach zajętych przez Armię Czerwoną? Nie wiadomo. Sam Benoit w ankietach personalnych w latach 40. i 50. XX wieku podawał jako miejsce urodzenia Warszawę. To jednak niczego nie przesądza. Może nie chciał budzić ciekawości urzędników. Musiałby wyjaśniać, że jego ojciec, też Ludwik, poległ na froncie wojny bolszewickiej dwa miesiące przed urodzeniem się syna.

Matka, pani Jadwiga, nauczycielka szkoły średniej, pracowała w okresie międzywojennym w Łowiczu. To ona zaszczepiła synowi artystyczne pasje. Nie wiadomo, czy utrzymywała kontakt z mieszkającymi we Francji (skąd przybył do Polski dziadek Ludwika) krewnymi poległego męża. Co prawda, aktor, gdy po wojnie starał się o paszport, deklarował, że kuzyni zapewnią mu mieszkanie w podparyskim miasteczku, ale nigdy więcej o nich nie wspominał. Mógł to być więc tylko wybieg wspierający starania o zagraniczne stypendium.

Po maturze w 1938 r. Ludwik zdał egzamin do Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej w Warszawie. I poszedł do wojska, by odsłużyć rok podchorążówki. A we wrześniu 1939 r., zamiast na uczelnię, ruszył na front. W czasie okupacji podejmował się różnych prac, od fizycznych po urzędnicze. Ważne były papiery, chroniące przed wywózką na roboty. Działał w Radzie Głównej Opiekuńczej. Zajmował się m.in. osobami wysiedlonymi z Poznańskiego i Pomorza do Generalnej Guberni. Włączył się też w struktury podziemne.

Po latach nie wstąpił do ZBOWiD-u, bo byli tam komuniści, którzy po wojnie prześladowali akowców. Sam za AK w 1950 r. trafił (co prawda na krótko) do więzienia, z którego, jak wspominał, wyszedł na dwa dni przed urodzeniem się syna Mariusza, znanego dziś aktora.

Po wojnie chciał grać, a przygotowany był do tego - przynajmniej teoretycznie - nieźle, bo przez lata okupacji pochłaniał książki poświęcone teatrowi i aktorstwu. Wyjechał do Trójmiasta, gdzie reżyser Iwo Gall z grupą młodych zapaleńców organizował Teatr Wybrzeże. Warunki były pionierskie.

"Ustaliłem, że zespół teatru Wybrzeże głoduje - alarmował urzędnik odpowiedzialny za kulturę. - Proszę o 200 kg mąki pszennej, 100 kg kaszy, 56 kg cukru. Przydziały węgla starczają zaledwie na opalenie gmachu, Wydział prosi Obywatela Wojewodę o wyjednanie dla Teatru przydziału węgla na opalenie 30 pokoi". Towarzyszyła temu prośba o kożuszki dla marznących artystów.

Wtedy właśnie Ludwik Benoit zapragnął odwiedzić kraj przodków ze strony ojca. Z Marią Magdaleną Zbyszewską złożyli podanie o paszporty i stypendium umożliwiające poznanie teatru francuskiego. Niestety, nic z tego nie wyszło. "Rozumiemy i podzielamy Wasze marzenie o poznaniu teatru francuskiego, ale od marzeń do realizacji jest droga długa. Związek nie jest na tyle mocny, żeby wyrobić Wam paszporty" - brzmiała odpowiedź stowarzyszenia aktorów.

Niedoszli stypendyści pobrali się w 1947 r. Maria Zbyszewska zdobyła potem popularność rolą w komediowym cyklu o Kargulach i Pawlakach.

Stolik w SPATiF-ie

Ludwik Benoit w teatralnej karierze objechał sceny niemal całej Polski, ale najważniejsza dla niego była Łódź. Tu grał niemal bez przerwy i reżyserował. Znajdował czas i na hobby: wędkowanie, gotowanie i życie towarzyskie.

W SPATiF-ie, gdzie bywali też Leon Niemczyk i Elżbieta Czyżewska, miał własny stolik. Ponoć po jednym z wesołych wieczorów aktor, zatrzymany przez patrol milicyjny, dowiedział się... jak się naprawdę nazywa. Poproszony o podanie nazwiska, powiedział, zgodnie z zasadami francuskiej wymowy: Benua.

"To okropne, co ci ludzie ze sobą robią. Już nawet nie wiedzą, jak się nazywają. Tu przecież wyraźnie napisano w dowodzie osobistym Be-no-it!" - stwierdził zdegustowany funkcjonariusz.

W 1970 roku aktor powtórnie się ożenił. Córka z tego związku, Anna Benoit-Kołosko, wspominała go jako troskliwego ojca, który specjalnie dla niej wymyślał bajki. Ludwik Benoit odszedł przedwcześnie w listopadzie 1992 roku.

BP

Życie na Gorąco Retro
Dowiedz się więcej na temat: Ludwik Benoit
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy