Liv Ullman: Pisała miłosne listy do polskiego aktora
Czas spędzony w Polsce wspomina jako niezwykły. To tutaj odkryła sekret śmierci swego dziadka i straciła serce. Słynna aktorka Liv Ullman, muza Ingmara Bergmana, zdradza, który polski aktor skradł jej serce.
Zawsze miała słabość do Polski. Zakochała się w naszym kraju wiele lat temu, gdy po raz pierwszy przyjechała z wizytą. Wycinała wtedy hołubce w gospodzie w Zakopanem, zachwycała się góralską architekturą i... pewnym polskim amantem, który w jeden wieczór skradł jej serce.
Nic dziwnego więc, że kiedy zaproponowano jej udział w prestiżowym koncercie z okazji 50. rocznicy wybuchu II wojny światowej, nie wahała się ani chwili. Wsiadła w samolot i przyleciała do Warszawy.
1 września 1989 r. w Teatrze Wielkim orkiestrą dyrygował słynny Leonard Bernstein. Artyści wykonali m.in. utwór "Ocalały z Warszawy" Arnolda Schönberga, a Liv Ullmann recytowała tekst-modlitwę za ofiary warszawskiego getta. Potem w kuluarach teatru odbył się bankiet, 50-letnia aktorka rozmawiała z polskimi artystami, ucięła sobie też pogawędkę z ówczesną pierwszą damą, Barbarą Jaruzelską.
Budziła duże zainteresowanie, była legendarną muzą Ingmara Bergmana, z którym nakręciła 10 filmów, międzynarodową gwiazdą dwukrotnie nominowaną do Oscara i zdobywczynią Złotego Globu za film "Emigranci".
To nie była pierwsza wizyta Liv w naszym kraju. Z sentymentem wspominała swoje wcześniejsze wojaże. Jako początkująca aktorka zafascynowana była polską sztuką, uwielbiała filmy Andrzeja Wajdy. Wiosną 1965 r. przyjechała do Warszawy na wymianę kulturalną. Kiedy w teatrze Dramatycznym zobaczyła spektakl "Urząd", zauroczyła się Andrzejem Łapickim, grającym główną rolę. Koniecznie chciała osobiście poznać polskiego amanta. Opiekunka grupy postanowiła spełnić marzenie dziewczyny i poprosiła aktora o spotkanie.
"Dajcie mi spokój z Oslo, nie mam czasu. Przeproś i powiedz, że jestem zajęty" - bronił się. Jednak Liv nie dała się łatwo zniechęcić. Przychodziła do teatru codziennie, wreszcie udało się jej dostać do mistrza. "Przyszła do garderoby. Ładna blondynka, nosek zadarty, bardzo miła, oświadcza mi się różnymi komplementami. I poszła" - wspominał Łapicki.
Miał opinię uwodziciela, ale widać piegowata Norweżka nie wywarła na nim wrażenia, bo nie zaprosił jej na kolację. Liv miała wtedy 26 lat, ale wyglądała młodziej. Po latach otrzymał od swojej wielbicielki list. "Był bardzo piękny. Romantyczny. Nie do wiary. A widzieliśmy się w życiu ledwie kilka minut!" - wspominał Łapicki.
List przywiozła jego córka, Zuzanna. Panie poznały się Rzymie w 1986 r. Ówczesny mąż Zuzi, Daniel Olbrychski, kręcił tam z Liv film "Żegnaj, Moskwo".
"Opowiadała mi na planie, że zakochała się w moim ojcu od pierwszego wejrzenia - wspominała córka aktora. - Przez tydzień codziennie chodziła na ten spektakl, na którym ja nie mogłam wysiedzieć nawet na premierze. Była za kulisami, ale on wyraźnie był wtedy zajęty inną blondynką i na rudawą Norweżkę nie zwrócił uwagi. List z jej wyznaniem miłości po latach zawiozłam ojcu, który przeczytawszy go, westchnął: 'Żebym wtedy wiedział, że to jest Liv Ullmann!'".
Tamten pierwszy pobyt był dla Liv ważny z jeszcze innego powodu. To właśnie w Polsce - przypadkiem! - dowiedziała się, jak umarł jej dziadek, oficer norweski, który pomagał w ukrywaniu Żydów i trafił do obozu w Dachau.
"Siedzę z polskimi przyjaciółmi w restauracji. Opowiadam coś o swojej rodzinie, o Norwegii. Nagle podchodzi mężczyzna. Przeprasza, że przeszkadza. Upewnia się, czy dobrze podsłuchał nazwisko Ullmann. I mówi: 'Leżałem na jednej pryczy obozowej z pani dziadkiem. Wspaniały człowiek, umarł na zapalenie płuc, długo chorował'. Zamurowało mnie" - opowiadała w wywiadzie dla "Wysokich Obcasów".
Tak jej się spodobało w Polsce, że jeszcze w tym samym roku, wróciła nad Wisłę. Tym razem namówiła na wakacyjny wypad także swego męża Jappe, lekarza psychiatrę, oraz przyjaciółkę, aktorkę Bibi Andersson.
"Coś mnie ciągnęło do Polski. Byłam młoda i nieznana, a tam wszyscy byli tacy troskliwi i serdeczni" - tłumaczyła. Jednak kiedy wylądowała w Warszawie, przeżyła szok. Zaczęła wydzwaniać do poznanych wcześniej ludzi, a oni... byli przerażeni jej telefonami, odkładali słuchawki, trudno było ich namówić na spotkanie. Dziwili się, że wybrała komunistyczny kraj, zamiast jechać do Paryża czy Londynu.
"Jak to? Tak po prostu przyjechałaś?! Do Polski?!. Podejrzewali, że milicja ich podsłuchuje. A ja miałam wrażenie, że w hotelu jestem śledzona. No i wtedy zrozumiałam, co realny komunizm robi z ludźmi" - opowiadała aktorka.
Tym razem postanowiła trochę pozwiedzać, pojechała do Krakowa, ze ściśniętym gardłem oglądała obóz w Oświęcimiu, kilka dni spędziła w Zakopanem. Wynajęła pokoje w góralskim domu przy Drodze do Daniela. Posesja należała do Stanisława Karpiela, znanego na Podhalu architekta i skoczka narciarskiego. Piętrowy dom z oszkloną werandą i panoramicznym widokiem na Tatry zachwycił ją.
"Powiedziała mi, że tylko tu, w Zakopanem, miała taki bezpośredni kontakt z naturą"- wspominał Stanisław Karpiel. W ciągu dnia zdobywała tatrzańskie szczyty, a wieczory spędzała w regionalnych karczmach, gdzie przygrywała kapela i odbywały się góralskie tańce.
Jedna kolacja szczególnie utkwiła jej w pamięci. "W miarę upływu czasu goście włączali się do zabawy. Mój mąż, czerwony na twarzy, śmiał się, podskakując, wyrzucając nogi, uderzając się dłońmi po piętach. Ja siedziałam spokojnie w kącie, obserwując" - wspominała.
Ale Jappe i Bibi zaczęli ją zachęcać do wyjścia na parkiet. "Wypiłam dwa kieliszki wódki dla kurażu, dłonie zaczęły mi się pocić ze strachu, bo wiedziałam, że wszyscy na mnie patrzą. Pozwoliłam, by jeden z tancerzy objął mnie w pasie i muzyka porwała nas do tańca. Przez krótką chwilę sala wirowała w kółko, a ja zaczęłam chichotać, bo zdawało mi się, że pływam razem z nią" - opowiadała.
W pewnym momencie usłyszała, jak jej mąż się śmieje i mówi do Bibi: "Spójrz na Liv, wygląda, jakby słoń tańczył polkę!". Te słowa zmroziły ją. Miała wrażenie, że wszyscy to słyszą i na nią patrzą. Wyrwała się tancerzowi i wybiegła na dwór. "Biegłam i biegłam, dopóki nie znalazłam łąki, gdzie mogłam położyć się w trawie, dość wysokiej, by ukryła mnie przed resztą świata. Nikt nie przyszedł mnie szukać" - wspominała.
Po jakimś czasie wróciła na kwaterę i bez słowa poszła spać. Miała ogromny żal do męża. Jeszcze w tym samym roku rozwiodła się z Jappe, bo na jej drodze stanął Ingmar Bergman. Zaszła z nim w ciążę, a w sierpniu 1966 r. urodziła córkę, Linn. Spędziła z nim pięć lat.
"Żyliśmy zgodnie z obowiązującymi regułami i rzadko robiliśmy coś, co wykraczało poza przeciętność. Kiedy powiedziałam, że chcę zrobić prawo jazdy, nie odzywał się do mnie przez cały dzień. Kiedyś rozpłakał się, gdy powiedziałam, że nie chcę mieć dziecka" - mówiła o swym pierwszym mężu, Hansie Jacobie "Jappe" Stangu.
Od 1985 roku mężem Liv Ullmann jest hotelarz i zarządca nieruchomości z Bostonu, Donald Saunders.
Ada Borkowska