Reklama

Lew mógł pożreć Pszoniaka. Premiera "Arii dla atlety"

Szarżujący na ekipę lew, malowanie byków na czarno i zgoda na przekroczenie budżetu - tak powstawała "Aria dla atlety". Premiera zrekonstruowanego cyfrowo debiutu Filipa Bajona odbyła się 12 czerwca 2014 w warszawskim kinie Kultura.

""Aria dla atlety" stanowić będzie, jak przypuszczam, jedną z ważniejszych dat w kronice polskiego kina lat 70." - pisał recenzent "Kina". I miał rację, bo licznie nagradzany (m.in. nagrody na FPFF dla reżysera i dla operatora Jerzego Zielińskiego, Nagroda im. Zbyszka Cybulskiego dla Krzysztofa Majchrzaka), inspirowany wspomnieniami Zbyszka Cyganiewicza kinowy debiut Filipa Bajona - wyrafinowany wizualnie hołd złożony mistrzom kina, Viscontiemu, Felliniemu i Wellesowi - należy do najciekawszych nie tylko tamtej dekady.

Filip Bajon z nostalgią wspominał komfortowe warunki w jakich powstawała "Aria dla atlety". - Robiliśmy ten film przez cztery miesiące, a nie przez 30 dni, tak jak to się odbywa teraz. Mieliśmy wspaniałego kierownika produkcji, Lechosława Szuttenbacha. Wprawdzie powtarzał przez cały czas, że każdy z moich pomysłów mocno odchorowuje, ale zgadzał się na wszystkie. "Aria dla atlety" była produkowana przez bardzo przyjazny i fantastyczny Zespół Filmowy Tor, który nie dość, że zgodził się na to żeby ten film robiło czterech debiutantów, to na dodatek zaakceptował planowane przekroczenie budżetu. Po prostu raj na ziemi - wspominał Filip Bajon, scenarzysta i reżyser "Arii dla atlety".

Reklama

Wszyscy twórcy obecni podczas cyfrowej premiery podkreślali, że realizacji "Arii dla atlety" towarzyszyła fantastyczna atmosfera. - Z realizacją tego filmu jest związanych wiele anegdot, ale większość z nich nie może być opowiedziane publicznie - dodał Andrzej Zieliński, znacząco się uśmiechając. Andrzej Kowalczyk mówił, że wiele rzeczy podczas produkcji tego filmu udało się przeforsować, bo była to swoista kontestacja artystyczna, na którą z racji młodego wieku mogli sobie pozwolić nie zważając na jej skutki; Ewa Krauze opowiadała, że do dzisiaj nie wie jak im udało się w czasach komunistycznej siermięgi i wyczarować niemal barokową rzeczywistość; Wiesław Komasa wspominał jak przy pomocy dwóch herbat przełamał lody w relacji z Polą Raksą na tyle by móc odegrać z nią scenę pocałunku, a Wojciech Pszoniak, gładząc się czule po glacy, z sentymentem wspominał, że w tamtych czasach miał jeszcze na bujną czuprynę.

Najwięcej kłopotów twórcom "Arii dla atlety" przysporzyły zwierzęta. - W filmie miały się pojawić czarne portugalskie byki. Oczywiście w Polsce trudno było je znaleźć. W związku z tym wzięliśmy "zwykłe" polskie byczki, którym Andrzej Przedworski dokleił wspaniałe majestatyczne rogi. Żeby charakteryzacja była pełna Andrzej Kowalczyk zlecił rekwizytorom pomalować byki specjalną czarną farbą. Podczas zdjęć nie udało się jednak uniknąć wpadek. Dlatego za każdym razem kiedy oglądam "Arię dla atlety" zawsze szukam sceny, w której jeden z byków ma zupełnie przekrzywiony jeden z rogów - wspominał Zbigniew Żmudzki.

Byczy róg blednie jednak przy mrożącej krew w żyłach opowieści o... szarżującym na ekipę lwie. W otwierającej retrospekcyjną część scenie cyrk idzie w kierunku kamery. W pochodzie tym, wraz z innymi zwierzętami i cyrkowcami miał dumnie kroczyć lew. Filmowcy musieli jednak odstąpić od tego pomysłu.

- Ustawiliśmy kamerę. Na czele grupy cyrkowców Wojtek Pszoniak z pejczem. Czekamy na lwa, którego na smyczy dyrektor płockiego zoo. Z niepokojem obserwuję, że lew mocno się szarpie i pewnej chwili zupełnie zrywa się z uwięzi. Zanim zdążyliśmy w jakikolwiek sposób zareagować, król zwierząt dopadł już Pszoniaka. Na szczęście poprzestał na obwąchaniu aktora, by zaraz po tym wskoczyć na konia polskiego, który kompletnie nie przejął się tym, że na grzbiecie ma dzikiego kota. Zimnej krwi nie zachował natomiast karzeł pan Marcinkowski, który na swoich krótkich nóżkach pobiegł w pole. Jak lew zobaczył, że coś się rusza, natychmiast rzucił się w pogoń za panem Marcinkowskim. Wiedziałem, że to w miarę spokojny lew i ucieczka przed nim nie jest dobrym rozwiązaniem. Dlatego chcąc ratować sytuację krzyknąłem: "Karzeł stój!". Pan Marcinkowski zatrzymał się posłusznie. Lew do niego dobiegł i się zatrzymał. Nigdy nie dowiedziałem się, co pan Marcinkowski myślał, kiedy tuż przed sobą miał wielką ziejącą lwią paszczę. Chwilę później dobiegł do nich dyrektor płockiego zoo i wziął lwa na smycz. Wszystko skończyło się dobrze, ale pan Marcinkowski obraził się na mnie śmiertelnie za tego "karła" i przestał ze mną rozmawiać - wspominał Filip Bajon.

Gośćmi specjalnymi cyfrowej premiery "Arii dla atlety" byli: Filip Bajon - reżyseria, scenariusz; Jerzy Zieliński - zdjęcia; Andrzej Kowalczyk - scenografia; Małgorzata Braszka - kostiumy; Ewa Krauze - kostiumy; Zdzisław Szostak - kompozytor; Zbigniew Żmudzki - drugi kierownik produkcji; Wojciech Pszoniak - odtwórca roli dyrektora cyrku Siedelmayer i Wiesław Komasa - grający towarzysza Cecylii.

Organizatorami premiery zrekonstruowanej cyfrowo "Arii dla atlety", dzięki dofinansowaniu z Programu Wieloletniego Kultura+, którego operatorem jest Narodowy Instytut Audiowizualny, są: Stowarzyszenie Filmowców Polskich, Polski Instytut Sztuki Filmowej, Studio Filmowe TOR i Kino Kultura oraz twórcy projektu KinoRP.

Premiera zrekonstruowanego cyfrowo filmu "Aria dla atlety" odbyła się 12 czerwca 2014 w warszawskim kinie Kultura, którego operatorem jest Stowarzyszenie Filmowców Polskich.

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Filip Bajon | lewy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy