Lepszy niż "Między słowami"?
Kilka lat temu wszyscy zachwycali się jej filmem "Między słowami". Czy najnowszy obraz Sofii Coppoli - "Somewhere", który wygrał zeszłoroczny festiwal filmowy w Wenecji, także okaże się dziełem wybitnym?
- Miałam wtedy dziesięć lat - wspomina Sofia Coppola - i towarzyszyłam mojemu tacie w podróży do Włoch, gdzie realizował projekt filmowy. Pewnego wieczora, który akurat spędzaliśmy w hotelu, wyciągnął skądś menu posiłków dostarczanych wprost do pokoju...
W przypadku zwyczajnego ojca i zwyczajnej córki mogłaby to być opowieść o zjedzonym wspólnie kawałku czekoladowego ciasta. Ale ojciec Sofii to kilkukrotny laureat Oscara, słynny reżyser Francis Ford Coppola - a człowiek, spod którego ręki wyszły takie filmy, jak "Ojciec chrzestny" i "Czas Apokalipsy", może działać wyłącznie z rozmachem.
- Tamtego wieczora zamówiliśmy chyba milion różnych lodów - kontynuuje Sofia, sprawiając wrażenie, jakby wciąż była pod urokiem tamtej chwili. - Po dwa z każdego rodzaju! To jedno z moich najcudowniejszych wspomnień związanych z tatą.
Dziś 39-letnia Coppola sama jest laureatką Oscara i jest tak zwanym "gorącym nazwiskiem" wśród reżyserów młodego pokolenia - a scenę z lodową ucztą w hotelowym pokoju wplotła do swojego nowego filmu, zatytułowanego "Somewhere". Jego bohater, hollywoodzki gwiazdor Johnny Marco (Stephen Dorff) na co dzień mieszka w luksusowym hotelu, gdzie oddaje się libacjom, narkotykowym eksperymentom i zabawom z prostytutkami - do dnia, w którym w jego drzwiach staje jego jedenastoletnia córka, Cleo (Elle Fanning), nieoczekiwanie opuszczona przez matkę.
Z dnia na dzień dziewczynka staje się częścią szaleńczej egzystencji swojego ojca, towarzysząc mu w zagranicznych podróżach, jakie odbywa w celach promocyjnych, i dzieląc z nim jego "regularne" życie w legendarnym Chateau Marmont. Marco zmuszony jest podjąć kilka trudnych decyzji dotyczących wykluczających się ról, jakie przyszło mu grać - celebryty i "imprezowego zwierzęcia" oraz ojca.
Przeczytaj recenzję filmu "Somewhere. Między słowami" na stronach INTERIA.PL!
"Somewhere" - który już uczynił z Sofii Coppoli pierwszą Amerykankę nagrodzoną Złotym Lwem na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji - wpisuje się w jej upodobanie do filmów poruszających takie tematy, jak wyobcowanie i dezorientacja, czego najwybitniejszymi przykładami są jej dwa wcześniejsze dzieła: "Przekleństwa niewinności" (1999) i "Między słowami" (2003).
Film ten współgra również z jej statusem osoby, która Hollywood zna "od podszewki". Chateau Marmont to prawdziwy hotel, słynący z luksusowych letnich rezydencji i apartamentów przywołujących wspomnienia dawnej świetności Fabryki Snów - ale też z klasycznych hollywoodzkich ekscesów. To tutaj zmarł John Belushi, a Lindsay Lohan bawiła się, zanim trafiła na swój ostatni odwyk.
- Jak przez mgłę pamiętam moje wizyty w Chateau Marmont z czasów, kiedy byłam dzieckiem - mówi Coppola, z którą spotykam się w apartamencie znacznie spokojniejszego hotelu Four Seasons w Los Angeles. W czarnych spodniach i bluzce w zielono-czarną kratę wygląda smukło i stylowo. - Mój tata zwykł spędzać tutaj czas, pracując nad scenariuszami; pamiętam, jak odwiedzałam go jako nastolatka. Potem, mając dwadzieścia kilka lat - kiedy mieszkałam i studiowałam w Los Angeles - wpadałam do Chateau Marmont po prostu po to, żeby pobyć z ludźmi i ich poobserwować. Tak jakoś się stało, że to miejsce zapisało się w mojej pamięci.
- Pamiętam, jak któregoś ranka wpadłam w windzie na Helmuta Newtona - dodaje. - Na tym właśnie polega urok tego hotelu: każdy twój ruch może skutkować spotkaniem, którego nigdy nie zapomnisz.
Scenariusz do "Somewhere" Coppola napisała jednak z dala od ulic Los Angeles, bo w Paryżu, obłożona magazynami filmowymi.
- Ta postać Johnny'ego Marco nagle zmaterializowała się w mojej głowie - wspomina - i za nic nie chciała odejść. Jednocześnie miałam ochotę, żeby zrobić film, który przedstawiałby portret gwiazdy filmowej, dryfującej przez życie we współczesnym Los Angeles. Zaczęłam więc pisać o Johnnym, który mieszka w Chateau Marmont. Było to dla mnie oczywiste, że będzie mieszkał właśnie tam - w swoim czasie pomieszkiwało tam mnóstwo aktorów.
W oczach Coppoli Marco był człowiekiem "zagubionym i pozbawionym korzeni".
- W jego życiu tak bardzo brakuje równowagi! - mówi. - Film rozpoczyna się sceną w apartamencie zajmowanym przez Marco. Zaprosił do siebie dwie tancerki na rurze, bliźniaczki, żeby się rozerwać - ale nawet taki widok już go nie podnieca. Ogląda te dziewczyny co tydzień już od wielu miesięcy, w związku z czym zasypia w trakcie ich tańca... Wszystko go nudzi.
W Hollywood już krążą przekazywane pocztą pantoflową spekulacje na temat tego, na kim Coppola mogła wzorować tę postać. Ona jednak utrzymuje, że Johnny Marco nie posiada żadnego konkretnego pierwowzoru.
- Myślałam raczej ogólnie o młodych aktorach należących do mojego pokolenia - wyjaśnia. - Do tego wzorca pasowałoby kilkudziesięciu mężczyzn, ale nie będę wymieniać żadnych nazwisk. Nie chcę, żeby ktokolwiek myślał, że Johnny to on.
W większości przypadków, dodaje, pomyłki powinny być wykluczone.
- Nie sądzę, żeby każdy młody aktor tak się zachowywał - mówi. - Wielu młodych aktorów i aktorek odnosi sukces, a mimo to podchodzi do życia w zupełnie inny sposób, mają cudowne rodziny i z tego czerpią radość. Ale zdarzało mi się też czytać w prasie historie o aktorach, którym zawodowo wiedzie się świetnie, a którzy prowadzą właśnie taki imprezowy styl życia. Pisząc ten scenariusz, wyobrażałam sobie, jakby to było wieść takie właśnie życie. Co to byłoby za uczucie: bawić się na imprezie dosłownie co noc?
- Życie bywa do tego stopnia ekstremalne - kontynuuje. - Nie trzeba być związanym z branżą filmową, żeby utożsamiać się z przekazem zwartym w "Somwehere". Momenty kryzysowe, w których człowiek musi zdefiniować samego siebie na nowo, zdarzają się ludziom reprezentującym wszystkie grupy społeczne. Z drugiej strony w historii tej jest pewien przepych, który ma związek z obecnym w niej hollywoodzkim aspektem. Nie jestem pewna, czy statystycznemu księgowemu pchają się w ramiona tłumy roznegliżowanych dziewcząt.
Coppola oczywiście miała świadomość tego, że wątek dotyczący taty i córki wzbudzi ciekawość co do jej własnych relacji z ojcem.
- To prawda, czerpałam z moich własnych wspomnień jako dziecka sławnej osoby - przyznaje. - W filmie jest taka scena, w której ojciec uczy córkę gry w kości w Vegas. To echo innej wspólnej chwili z moim tatą. Nawet będąc dzieckiem, zdawałem sobie sprawę, że nie była to tylko nauka gry w kości - to była metafora życia i konieczności podejmowania ryzyka.
Mimo powyższego, Coppola śpieszy z zapewnieniem, że "żyjący szybko" Johnny Marco nie jest jej ojcem.
- W sposób oczywisty bardzo różni się on od mojego taty - mówi. - Ale, rzecz jasna, postać ta została oparta na ludziach, których faktycznie było mi dane znać; część jej cech jest natomiast wytworem mojej wyobraźni.
O Stephenie Dorffie nie można raczej powiedzieć, że jego nazwisko przyciąga do kin największe tłumy. Coppola zapewnia jednak, że od początku chciała, aby Johnny'ego Marco zagrał właśnie on.
- To po prostu świetny aktor. Przez wszystkie te lata zdążyłam trochę go poznać. To uroczy i szczery gość. Wiedziałam, że da tej postaci od siebie wiele uczuć, bez których mogłaby ona wydawać się zbyt zepsuta, a nawet antypatyczna.
Dla odmiany, Elle Fanning - młodsza siostra znanej aktorki, Dakoty - została obsadzona w roli Cleo dopiero po tym, jak Coppola odbyła szereg spotkań z mnóstwem młodych aktorek.
- Jest w niej tyle życia! - mówi. - W jednej chwili zrozumiałam, że chcę ją do tej roli. To jedna z tych dwunastolatek, które potrafią odegrać poważną, dramatyczną scenę, a zaraz potem ekscytować się swoim przebraniem na Halloween, gdy tylko zawołam: 'Cięcie!'".
By pomóc swoim aktorom zacieśnić wzajemne więzi, Coppola zaaranżowała spotkanie Dorffa i Fanning poza planem, zanim jeszcze kamera poszła w ruch.
- Poprosiłam Stephena, żeby odebrał ją ze szkoły - wspomina. - Potem on poszedł na mecz siatkówki, w którym grała. Następnie wszyscy razem wybraliśmy się na kręgle. Kiedy rozpoczęły się zdjęcia, byli już przyjaciółmi.
Także Elle Fanning mówiła w jednym z wywiadów: "Sofii zależało na tym, żeby wytworzyła się między nami więź, więc Stephen odebrał mnie kiedyś ze szkoły. Przyjechał po mnie swoim porsche. Wyglądał w nim strasznie fajnie! Słyszałam, jak dziewczyny szeptały zaaferowane: "Co to za facet przyjechał po Elle? Niezłe z niego ciacho!".
"Somewhere" to czwarty film Coppoli po "Przekleństwach niewinności", "Między słowami" (za który otrzymała Oscara za najlepszy scenariusz oryginalny i nominację dla najlepszego reżysera) i "Marii Antoninie" (2006), która w Ameryce okazała się klapą, ale za to w Europie - jak zapewnia sama reżyserka - była prawdziwym hitem.
Zobacz zwiastun "Między słowami":
- To bardzo ciekawe, jak twoja twórczość przemawia do ludzi z różnych kręgów kulturowych - zastanawia się Coppola. - Wydaje mi się, że w Europie silniejsza jest tradycja filmów z wolniejszym tempem, mniej zorientowanych na akcję jako taką. Ten typ kina jest tam bardziej rozpowszechniony. Ale myślę, że także dla amerykańskiej publiczności jest to "ożywcze" doświadczenie - zobaczyć coś, co nie jest dla niej typowym filmem.
Najważniejszą lekcją, jaką Sofia odebrała, dorastając jako najmłodsze dziecko Francisa Forda Coppoli i jego żony Eleanor, było wyrobienie w sobie przekonania, że nie chce żyć życiem hollywoodzkiej gwiazdy.
- Pojęcie sławy jest tak mocno wpisane w naszą kulturę - wzdycha Sofia Coppola. - Miałam wielkie szczęście, że nie dorastałam w takiej atmosferze. Będąc w pobliżu mojego taty, przyglądałam się reakcjom ludzi na sławną osobę i na gwiazdy jego filmów. Wiedziałam, że nie chcę takiego życia.
Po rozwodzie z reżyserem Spikiem Jonze'em Coppola zamieszkała w Paryżu z Thomasem Marsem, wokalistą francuskiej formacji rockowej Phoenix. Para ma dwie córeczki - Romy i Cosimę.
-Macierzyństwo zmienia twoje priorytety - mówi. - Całkowicie przedefiniowuje sposób, w jaki spędzasz czas. Musisz zwolnić, co nie jest takie łatwe w przypadku zapracowanej dorosłej osoby. Zanim zostałam mamą, nie byłam przyzwyczajona do siedzenia przez kilka godzin w parku. Rodzicielstwo sprawia, że wyhamowujesz i zaczynasz postrzegać świat inaczej.
Jeśli chodzi o jej sławnego ojca, to Sofia wciąż spotyka się z nim od czasu do czasu. Tata i córka chodzą na lody i rozmawiają o sprawach zawodowych - ale już nie tak często, jak kiedyś. Latorośl Francisa Forda Coppoli jest dzisiaj pełnoprawną artystką.
- Dawniej oczywiście radziłam się taty w sprawie filmów - mówi artystka. - Nadal mogę się do niego zwrócić w każdej chwili, ale w większości przypadków tego nie robię.
- Wydeptałam swoje własne reżyserskie ścieżki.
Cindy Pearlman
New York Times
Tłum. Katarzyna Kasińska