Reklama

"Leaving Neverland": Kontrowersyjny film o Michaelu Jacksonie w HBO GO

Zwierzenia dwóch mężczyzn, którzy w dzieciństwie poznali króla muzyki pop Michaela Jacksona i utrzymują, że byli przez niego wykorzystywani seksualnie, przedstawia dwuczęściowy dokument "Leaving Neverland" w reż. Dana Reeda. Film można oglądać od piątku, 8 marca, w HBO GO.

Zwierzenia dwóch mężczyzn, którzy w dzieciństwie poznali króla muzyki pop Michaela Jacksona i utrzymują, że byli przez niego wykorzystywani seksualnie, przedstawia dwuczęściowy dokument "Leaving Neverland" w reż. Dana Reeda. Film można oglądać od piątku, 8 marca, w HBO GO.
Michael Jackson oraz Robsonowie, luty 1990 / HBO /materiały prasowe

Bohaterami "Leaving Neverland" są James Safechuck i Wade Robson. Pierwszy z nich poznał Jacksona jako ośmiolatek na planie reklamy Pepsi, a drugi w wieku pięciu lat zwyciężył w konkursie tanecznym, w którym główną nagrodą było spotkanie z gwiazdorem na jego koncercie w Brisbane w Australii.

W filmie Reeda mężczyźni opowiadają o tym, jak słynny piosenkarz stopniowo zaprzyjaźniał się z nimi i zbliżał do ich rodzin, zyskując zaufanie rodziców. Zaproszenie do posiadłości muzyka Neverland Ranch - pełnej zabawek, słodyczy i kolorów - było dla chłopców spełnieniem dziecięcych marzeń. Według Safechucka i Robsona, to tam padali ofiarą molestowania seksualnego ze strony Jacksona. Jak utrzymują, piosenkarz powtarzał, że ich kontakty seksualne nie mogą wyjść na jaw - w przeciwnym razie spędziliby życie w więzieniu.

Reklama

Światowa premiera dokumentu odbyła się w styczniu podczas Festiwalu Filmowego w Sundance. Film wzbudził duże zainteresowanie publiczności i zyskał pozytywne recenzje krytyków. Owen Gleiberman ("Variety") napisał, że dokument Reeda to "opisująca czynności seksualne z niepokojącą szczerością opowieść o horrorze, jakim stało się życie chłopców". Z kolei Daniel Fienberg ("The Hollywood Reporter") uznał "Leaving Neverland" za "wstrząsający" i "rozdzierający serce dokument", który - jego zdaniem - pokazuje, dlaczego "czasami potrzeba czterech godzin, wielu lat i kilku pomyłek, aby w końcu powiedzieć swoją prawdę".

Wiarygodność bohaterów "Leaving Neverland" podważają spadkobiercy zmarłego piosenkarza i część jego fanów. Ich zdaniem Safechuck i Robson są "kłamcami", film Reeda to "publiczny lincz", a przedstawione w nim oskarżenia nie padłyby, gdyby gwiazdor żył. W oświadczeniu, wydanym przez rodzinę Jacksona, przypomniano ponadto, że w 2005 r. piosenkarz został uniewinniony w procesie karnym w sprawie dotyczącej oskarżenia o molestowanie seksualne innego chłopca. Zarówno Safechuck, jak i Robson, zeznali wówczas, że nie byli wykorzystywani seksualnie przez króla muzyki pop. W ocenie Howarda Weitzmana, prawnika rodziny piosenkarza, dokument jest "próbą wyłudzenia setek milionów dolarów od spadkobierców artysty".

Jak podkreślił w rozmowie z PAP dziennikarz muzyczny Jarek Szubrycht, trudno rzetelnie ocenić, jakie intencje kierowały twórcami "Leaving Neverland". "Niestety, w tej chwili jest tak, że mamy słowo przeciwko słowu. To oczywiście nie znaczy, że nie trzeba tej sprawy zbadać i że nie należy o tym rozmawiać. Ale na wyciągnięcie ostatecznych, jednoznacznych wniosków może być jeszcze za wcześnie. Oczywiście, zarzuty stawiane Michaelowi Jacksonowi w tym filmie są bardzo poważne i podejrzewam, że twórcy dokumentu i wszyscy, którzy za tym stoją, nie formułowaliby ich i nie wypuszczali w przestrzeń publiczną, gdyby nie liczyli się z tym, że ktoś powie 'sprawdzam'. Trzeba się liczyć z tym, że są poszlaki na tyle wiarygodne, że jednak sprawa miała miejsce" - powiedział.

Dodał, że dla osób, które choć pobieżnie interesują się postacią króla muzyki pop "nie jest tajemnicą, że był on człowiekiem o osobowości dalekiej od standardowej". "Miał swoje demony i problemy. Być może część z nich była kwestią jego osobowości, a może było tak - jak często sugerowano - że zabranie mu dzieciństwa i zaciągnięcie do pracy przez ojca, który czerpał z tego korzyści majątkowe, miało wymierne konsekwencje psychologiczne i wywarło na Jacksona wpływ. Jak przypomnimy sobie ostatnie lata jego życia, to nie wyglądał na człowieka prywatnie szczęśliwego czy spełnionego. Budził raczej współczucie niż zazdrość" - powiedział Szubrycht.

Dziennikarz zaznaczył, że "to wszystko nie usprawiedliwia czynów, których - jeżeli wierzyć dokumentowi i zawartym w nim oskarżeniom - dokonywał piosenkarz". "Nawet jeżeli był człowiekiem chorym, który nad swoimi popędami i czynami nie jest w stanie do końca lub w ogóle panować, to byli w jego otoczeniu ludzie, którzy powinni w takiej sytuacji zatrzymać maszynkę do robienia pieniędzy i pomóc mu, leczyć go, wziąć pod kontrolę. Ale wiadomo, że zatrzymanie Jacksona jako przedsiębiorstwa wiązało się z poważnym ograniczeniem wpływów, więc przymykano oczy" - zwrócił uwagę.

Szubrycht wyraził nadzieję, że - jeżeli oskarżenia okażą się prawdziwe - zostaną wyciągnięte konsekwencje wobec "ludzi, którzy tworzyli wokół Jacksona zasłony dymne - prawne i PR-owe - tak, że był w stanie przez lata wymykać się wymiarowi sprawiedliwości czy nawet osądowi opinii publicznej". "Jeśli faktycznie Jackson był sprawcą czynów pedofilskich, to on sam nie może już odbyć kary, ale wciąż żyją ludzie, którzy w takiej sytuacji byli współwinni, ponieważ kryli przestępcę. Powinni odpowiedzieć za swoje czyny" - powiedział.

Dziennikarz odniósł się także do informacji o wycofywaniu z playlist BBC muzyki Michaela Jacksona, która obiegła media. Według niego, to decyzja, którą "dyrektor programowy radiostacji powinien rozpatrzyć w sercu". "Gdyby wszyscy oceniali muzykę przez pryzmat moralności czy świadectw niekaralności twórców to zostalibyśmy bez znacznej części dorobku kulturalnego ludzkości, bo autorami wielu znaczących dzieł są osoby nieszczególnie sympatyczne w życiu prywatnym, przestępcy albo wręcz potwory dla swoich najbliższych. Ale czymś innym jest zakazywanie dystrybucji takich utworów i usuwanie ich twórców ze zbiorowej pamięci - czemu jestem przeciwny, a czymś innym zaprzestanie stawiania im pomników i promowania ich dzieł" - wyjaśnił.

Pytany, czy premiera dokumentu jest okazją do dyskusji o tym, na jak wiele pozwala się gwiazdom ze względu na ich pozycję zawodową Szubrycht odparł, że "w tej kwestii warto bardzo wyraźnie postawić granicę". "Stoję na stanowisku, że w ramach wypowiedzi artystycznej artyście powinno być wolno wszystko lub prawie wszystko, nawet jeżeli ta sztuka przekracza tabu. Oczywiście, nie wszystkie dzieła powinny być pokazywane wszędzie i każdemu - choćby nieletnim, ale twórca powinien być wolny. Natomiast artysta jako osoba jest zwykłym obywatelem, podlegającym prawu i regułom życia społecznego i nie powinno być wobec niego żadnych przywilejów. Kwestie uregulowane kodeksem karnym powinny być rozstrzygane jednakowo dla wszystkich. O tym warto przy takich okazjach przypominać" - zwrócił uwagę.

Szubrycht podsumował, że sprawa oskarżenia króla muzyki pop o pedofilię jest "wciąż aktualna i wymaga wyjaśnienia, choćby było to trudne". "Sam jestem fanem muzyki Jacksona i chciałbym jeszcze kiedyś ściągnąć z półki jego płytę i posłuchać jej z przyjemnością. A teraz, prawdę mówiąc, nie mam na to ochoty. Ona tam jest, wiem, że są na niej dźwięki, które bardzo lubię, ale jednak zawahałbym się, gdybym miał po nią sięgnąć" - powiedział.

Dwuczęściowy film dokumentalny "Leaving Neverland", który jest koprodukcją HBO i Channel 4, można oglądać od 8 marca w HBO GO. Emisja w HBO planowana jest na kwiecień.



  

PAP
Dowiedz się więcej na temat: Leaving Neverland | HBO Max
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy