Reklama

Krzysztof Litwin: Rozkojarzony, nieobecny, z innego świata

Zasłynął jedną rolą, z "Przygód psa Cywila", ale akurat tego artysty nie sposób zaszufladkować. Krzysztof Litwin był artystą o wielu twarzach.

Zasłynął jedną rolą, z "Przygód psa Cywila", ale akurat tego artysty nie sposób zaszufladkować. Krzysztof Litwin był artystą o wielu twarzach.
Krzysztof Litwin i Bej, czyli serialowy pies Cywil /INPLUS /East News

Od dziecka miał artystyczne ciągoty. W powojennej zawierusze jego rodzina znalazła się w Zakopanem, gdzie zaczął naukę w liceum plastycznym, u samego Antoniego Kenara. Po maturze zdał na wydział grafiki krakowskiej ASP, a dodatkowo szlifował warsztat na wydziale malarstwa.

Choć wykładowcy nie mogli się go nachwalić, Krzysztof Litwin nie zamierzał jednak spędzić reszty życia przed sztalugami. Miał sporo innych talentów. Dzięki temu, że dobrze grał na gitarze, trafił do słynnej Piwnicy pod Baranami. Był rok 1956.

A widownia szalała...

Początkowo pełnił w niej rolę gitarzysty i... kompozytora. "Komponowałem piosenki, ale nie znałem nut, więc gdzieś te wszystkie melodie się zawieruszyły" - tłumaczył.

Reklama

To on był autorem muzyki m.in. do pierwszego "piwnicznego" hymnu "Leokadia", zaczynającego się od słów: "Ja ci śrubkę wkręcę w radio, o, Leokadio...". Szybko okazało się, że Litwin nie tylko komponuje, ale i śpiewa. Przebrany za egzotyczną piękność, w skąpym biustonoszu, występował z koleżankami w Tercecie Girls. A po kilku miesiącach wyszło na jaw, że drzemie w nim jeszcze talent komiczny.

Widzowie uwielbiali jego wygłaszane z miną niewiniątka pikantne monologi, a nawet scenki, w których jego rola sprowadzała się do paradowania po estradzie w jakimś fantazyjnym przebraniu.

"Wystarczyło że stanął na scenie nic jeszcze nie mówiąc, a widownia już szalała ze śmiechu" - wspominał jego "piwniczny" druh Andrzej Kobos. A Magdalena Sokołowska, kabaretowa partnerka, dodawała: "Z każdym tekstem, nawet najmarniejszym, potrafił zrobić cuda".

Dla kina Krzysztofa Litwina odkrył Wojciech Jerzy Has, powierzając mu w 1959 r. niewielką rolę w filmie "Wspólny pokój". Potem aktor pojawił się w epizodach w "Jak być kochaną", "Rękopisie znalezionym w Saragossie" i "Popiołach". Do zagrania pierwszoplanowej postaci (w komedii "Pieczone gołąbki" z 1966 r.) przekonał go dopiero Tadeusz Chmielewski. Od tego momentu kariera filmowa p. Krzysztofa nabrała tempa.

Zagrał w ponad 70 filmach, choć były to głównie postacie drugo-, a nawet trzecioplanowe, jak choćby te w "Niesamowitych przygodach Marka Piegusa" (złodziej Cherlawy) czy "Czterech pancernych i psie" (chorąży Zenek).

Prawdziwą sławę przyniósł mu  serial "Przygody psa Cywila" z 1971 r. Widzowie pokochali sierżanta MO Walczaka, choć, jak ujawnił reżyser Krzysztof Szmagier, aktor zupełnie nie dogadywał się ze swoim psim partnerem. Po latach Krzysztof Litwin przyznał, że nie lubił tej roli, w ogóle nie lubił grać w filmie, bo praca na planie odciągała go od ukochanej Piwnicy.

Pejsachówka z Wojtyłą

Przyszłą żonę, Małgorzatę, poznał w 1961 r. w klubie Jaszczury. Akurat prowadził bal Szalonego Arlekina. Ona znała go już wcześniej z Piwnicy. W pewnym momencie podeszła i spytała, czy może jej pożyczyć melonik i laseczkę. Pożyczył. I dalej już do rana tańczył tylko z nią. Pobrali się w Boże Narodzenie 1963 r. Urodził im się syn Bartek.

Pan Krzysztof jednak niezbyt sprawdzał się w roli ojca. Zdarzyło mu się nawet... zgubić synka. "Zostawił wózek z dzieckiem na Plantach. Zwyczajnie o nim zapomniał. Siedział na ławce, czytał gazetę, a mały był spokojny, więc mu o sobie nie przypomniał. Wybiegliśmy z domu jak szaleni, żeby szukać dziecka. Na szczęście wózek stał przy tej ławce. Taki był Krzysiek - rozkojarzony, nieobecny, z innego świata" - opowiada p. Małgorzata.

Choć był mocno zapracowanym człowiekiem, nie zapominał o malarstwie. Uznaniem krytyków cieszyły się jego akwarele i grafiki. A dla przyjaciół robił ażurowe wisiory oraz biżuterię z miedzi, srebra i złota. Niestety, jak większość "piwnicznej" ekipy, także i on hołdował idei jej duchowego szefa, Piotra Skrzyneckiego, że "alkohol otwiera wyobraźnię". Czasami zbyt szeroko, czego efektem były różne przygody.

Na początku lat 70., kiedy śpiewał w prześmiewczej "Silnej Grupie pod Wezwaniem", zdarzyło mu się nawet pić wódkę z przyszłym papieżem. Jak do tego doszło?

Otóż, gdy pewnego dnia nad ranem rozbawionych muzyków wyrzucono z Piwnicy pod Baranami, jeden z nich, Kazimierz Grześkowiak, który miał za sobą roczny pobyt w seminarium duchownym, przypomniał sobie o mieszkającym niedaleko profesorze, Franciszku Macharskim (przyszłym kardynale). Ten, mimo nietypowej pory, przyjął rozbawionych gości, a że nie miał ich czym poczęstować, wezwał na pomoc księdza, który dysponował butelką pejsachówki. Księdzem tym okazał się... Karol Wojtyła.

"Wznieśliśmy toast ekumeniczny, wypiliśmy na drugą nóżkę i w naprawdę błogich nastrojach opuściliśmy Franciszkańską 3" - opisywał tę historię w swej książce "Big Beat" znany fotografik Marek Karewicz.

Z czasem nałóg doprowadził do rozpadu małżeństwa Krzysztofa Litwina. Mimo to pani Małgorzata nadal troszczyła się o niego: woziła na odwyk, pilnowała, by wytrwał do końca kuracji i pielęgnowała, gdy zachorował na raka.

Aktor zmarł w 2000 roku. Miał 65 lat.

WK


Życie na Gorąco Retro
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy