W tym związku spotkały się dwie bardzo silne osobowości. On został mistrzem, ona uczennicą.
Nic nie zapowiadało tego, że mogą stać się parą. Studentka, która właśnie porzuciła marzenie o byciu malarką i wykładowca warszawskiej PWST, asystent samego Tadeusza Łomnickiego. Wpadali na siebie na korytarzach uczelni, w bufecie, mieli wspólnych znajomych. Ale brakowało chemii - przynajmniej z jej strony. "Bardzo mi się nie podobał" - wspomina Krystyna Janda. Przyznaje jednak, że go podziwiała. "Niezwykle mi imponował. Był ode mnie starszy, dojrzalszy, mądrzejszy". Nie interesowała się nim jako mężczyzną także dlatego, że był już żonaty z Bogusławą Blajfer.
Połączyła go z nią działalność opozycyjna, ślub brali pod okiem milicji. Oboje wylądowali zresztą w więzieniu za udział w protestach w marcu 1968 r. Andrzejowi Sewerynowi obrączka na palcu jednak nie przeszkadzała: Krystyna Janda wpadła mu w oko i wcale się z tym nie krył. Wyszukiwał książki, które mogły jej się spodobać, dzwonił, szukał pretekstów do spotkań. Jego cierpliwość w końcu przyniosła efekty. Gdy kiedyś pojawił się na progu mieszkania jej rodziców w Ursusie, wybranka wreszcie spojrzała na niego łaskawszym okiem.
Była zachwycona Sewerynem i jego odnoszącymi sukcesy znajomymi. "Relacja mistrz-uczennica bardzo mi odpowiadała" - przyznaje. Za to wszyscy wokół przestrzegali ją przed angażowaniem się w związek z Sewerynem. "Musiałam go bronić, bo ani moi rodzice, ani przyjaciele nie przepadali za nim. Budził raczej niechęć. Rodzicom nie podobało się w nim wszystko, poczynając od tego, że nie myje włosów i ubiera się z odrobinę przesadną oszczędnością. Mama jeszcze raz błysnęła intuicją: ta cecha Andrzeja miała mi później zatruć życie" - wspomina Janda. Zakochani jednak nigdy nie słuchają dobrych rad. Ani głosu rozsądku.
Gdy Janda była na trzecim roku PWST, odkryła, że jest w ciąży. Zawiesiła więc swą dobrze zapowiadającą się karierę, by zająć się dzieckiem. Pobrali się z Sewerynem i mieli żyć długo i szczęśliwie. I przez chwilę nawet wydawało się, że tak będzie. "Gdy urodziła się Marysia, Andrzej przytargał do teatru torbę wódki. O świcie wyleciał na ulicę, zatrzymywał samochody, kierował ruchem. Był szczęśliwy" - wspominał przyjaciel Seweryna, Henryk Łapiński. Ale po udziale w "Ziemi obiecanej" aktor został prawdziwą gwiazdą. I nie rezygnował z tego statusu także po godzinach. Szybko odkrył też, że niemowlak bywa męczący. Gdy córka miała zaledwie cztery miesiące, zostawił żonę z dzieckiem i wyjechał odpocząć do Bułgarii.
Gdyby doszukiwać się początku końca związku Seweryna i Jandy, to pewnie byłby ten moment. Nie pomagała im też zapewne sytuacja mieszkaniowa. Gnieździli się w jednym pokoju w okolicach Placu Zbawiciela. We czworo, bo w ich życiu pojawiła się pani Honorata. "Nie potrzebowałam gosposi, ale ktoś przyszedł z wiadomością, że jakaś stara kobieta siedzi w kościele i płacze, bo nie ma dokąd pójść, wzięliśmy ją więc z Andrzejem do siebie" - wspominała Janda. Gosposia początkowo nocowała u rodziców aktorki, zamieszkała ze swymi chlebodawcami na stale, gdy ci przeprowadzili się do większego mieszkania na Stegnach. Do aktorki zaczęło docierać, że ona także ma marzenia i plany.
"Dziś myślę, że ożenił się ze mną, bo potrzebował energicznej żony, która umiałaby wszystkie sprawy załatwiać sama, zostawiając mu wolną głowę. Zorganizowałam więc dom, urodziłam dziecko. Siedziałam z Marysią na kolanach w bujanym fotelu i czekałam, kiedy Andrzej wróci z wieczornego spektaklu - mówiła. - Zupełnie zapomniałam, że ja też miałam zostać aktorką".
Seweryn z pozoru nie miał nic przeciwko temu, by wróciła do zawodu. Wręcz przeciwnie, służył jej radą. "Kazał mi ćwiczyć w domu dykcję. Oskarżał mnie, że za mało pracuję. Zapisywał błędy i przedstawiał mi je, kiedy siadaliśmy do kolacji. Denerwował mnie" - zdradziła aktorka. Radził jej, by się nie pchała na scenę. "Generalnie uważał, że jestem beznadziejna" - wspomina Janda. Przesadza? Chyba nie. Jak może się czuć młoda aktorka, która po spektaklu dostaje od ukochanego bukiet kwiatów z bilecikiem podpisanym "Antywielbiciel"? Napięcie między nimi rosło, w końcu atmosfera w ich domu stała się tak gęsta, że można było ją kroić nożem. Pani Krystyna zaczęła ukrywać przed Sewerynem propozycje ról. I coraz mocniej uświadamiała sobie, jak bardzo się różnią.
"Kiedy mieliśmy grać, Andrzej przynosił sterty książek, spotykał się z różnymi mądrymi ludźmi, żeby wypytać ich o wszystko, co może wiązać się z jego rolą. Ja wolałam oglądać serial z porucznikiem Columbo, mój ulubiony" - mówi gwiazda. A gdy kiedyś mąż obudził ją w środku nocy, by udzielić jej kolejnych światłych wskazówek, jak ma grać, oświadczyła mu,
że sama to wie i odwróciła się do niego plecami.
W końcu na planie "Człowieka z marmuru" poznała swojego przyszłego męża, operatora Edwarda Kłosińskiego. I poczuła, że znalazła pokrewną duszę. Seweryn także szukał pocieszenia poza domem. Ich ostatnim wspólnym filmem był "Dyrygent". Zagrali małżonków: skrzypaczkę i dyrygenta, a filmowy dysfunkcyjny związek do złudzenia przypominał ich własny.
Z tego filmu Janda zapamiętała szczególnie jedną scenę. Seweryn, by przekonująco zagrać pijanego, wypił pół litra wódki. A że prywatnie rzadko sięgał po alkohol, skończyło się zapaścią. Wszystko to działo się na oczach żony i małej córeczki, która także wystąpiła w filmie... Janda musiała pojechać z mężem do szpitala - zrobiła wszystko, by mógł zagrać w wieczornym przedstawieniu w teatrze. Sprawa miała jednak ciąg dalszy w postaci wieczornej awantury. I wtedy... interweniowała gosposia. Pani Honorata ubrała Marysię, kazała ubrać się Jandzie i w środku nocy pojechały do rodziców aktorki. "11-metrowy pokoik wydał mi się pełnym szczęścia rajem" - wspominała aktorka.
W 1979 r. rozwiodła się z Sewerynem. Oboje jednak byli profesjonalistami i życie prywatne nie mogło przeszkadzać w tym zawodowym. Andrzej Seweryn w jednym z wywiadów wspominał, jak w 1979 r. grali tytułowych kochanków w "Heloizie i Abelardzie". Na scenie żarliwie wyznawali sobie miłość, a naprawdę byli świeżo po rozwodzie...
Po latach, gdy emocje opadły, Janda z większym dystansem spojrzała na swój związek z Sewerynem. "To nie było nieudane małżeństwo. Po prostu dość wcześnie zorientowałam się, że nam razem nie będzie dobrze. Nikt mnie nie rzucił, nie przestał kochać, nie zdominował, nie upokorzył. Dojrzałam jednak do dnia, w którym powiedziałam sobie: trudno. Nie będę aktorką, nie będę szczęśliwą kobietą, jeśli zostanę w tym związku. Ale nie było we mnie złych uczuć".
Seweryn z perspektywy czasu także docenił to, co było dobre między nimi. "Moje życie osobiste dostało wtedy pięścią w twarz - mówił. - Gdy stykają się ze sobą dwie silne osobowości, chwilami może to być twórcze, a chwilami destrukcyjne. Granie najtrudniejszej roli w teatrze jest łatwiejsze niż bycie z kobietą".
JL