Krystyna i Janusz Morgensternowie: 50 lat kłótni

Krystyna i Janusz Morgensternowie w 2005 roku /Piotr Fotek /Reporter

Nigdy o nikim nie mówili złego słowa. Serdeczni i gościnni, dom mieli zawsze pełen ludzi. U Morgensternów po prostu wypadało bywać.

Przyszłą żonę Janusz Morgenstern, zwany przez przyjaciół Kubą, wymarzył sobie na długo przedtem, nim naprawdę ją spotkał. Był przełom lat 40. i 50. a on, porzuciwszy marzenia o leśnictwie, dołączył do grona studentów łódzkiej Filmówki. Towarzystwo miał przednie - rezydował w jednym pokoju ze Staszkiem Bareją i Kaziem Kutzem, za ścianą mieszkał niedoszły malarz Andrzej Wajda, którego obrazami koledzy zatykali dziury w przeciekającym suficie.

Kuba, starszy od nich o kilka lat postawny brunet, wiódł prym w codziennych wyprawach na podryw na ulicę Piotrkowską, gdzie wypuszczał się najchętniej razem z Kutzem. Gusta mieli różne - pan Kazimierz wolał ciemnowłose, Kubę interesowały blondynki. I gdy kiedyś wraz z kolegami dla zabawy zapisywali na kartkach cechy, jakimi ma się charakteryzować ta wymarzona jedyna, w jego notatce można było przeczytać: "Blondynka, plastyczka, o imieniu Krystyna. Z kokiem".

Reklama

Los nie spieszył się z realizacją zamówienia i być może Morgenstern już nawet o nim zapomniał, gdy kilka lat później dostrzegł przez szybę warszawskiego tramwaju stojącą w tłumie na przystanku piękną dziewczynę w czarnej chustce na głowie. Od razu wiedział, że to właśnie ta, ale tramwaj ruszył, zostawiając za sobą nieznajomą i jego marzenie. Przeznaczenie kazało mu czekać jeszcze kilka dni - gdy zjawił się na warszawskiej ASP w poszukiwaniu statystek do filmu, w którym był drugim reżyserem, zobaczył ją, tym razem bez chustki. Była blondynką, miała kok. I, jak się po chwili okazało, na imię Krystyna. Jak sama wspomina: "Byłam w strasznie upapranym farbami fartuchu. I to właśnie wtedy ja jako Julia schodziłam po schodach, a on jako Romeo siedział na dole i nie mówiąc sobie nic, wiedzieliśmy, że to jesteśmy my".

Tego samego dnia, na pierwszej randce, powiedział jej, że nigdy się nie ożeni. Powodem były przeżycia wojenne - pochodzący z Podola Morgenstern stracił podczas Holokaustu całą rodzinę. Ukrywał się w lasach, a potem w ciasnej skrytce pod podłogą w domu znajomego Ukraińca, dyrektora miejscowej szkoły, gdzie nabawił się klaustrofobii.

Musiały minąć cztery lata, by zmienił zdanie. Ślub odbył się 24 kwietnia 1963 r., a świadkiem został Zbyszek Cybulski. I to on, pijany, jednym machnięciem unicestwił rząd zabytkowych kieliszków, które Krystyna dostała od mamy w posagu.

Początki wspólnego życia nie były łatwe: wraz z psem Krystyny gnieździli się w wynajmowanym pokoju, liczącym raptem 2x2,5 m. Ale byli szczęśliwi, a życie towarzyskie kwitło, z konieczności poza domem: w restauracji u Literatów, w SPATiF-ie czy na basenie Legii. Jednak gdy tylko Morgenstern dostał wynagrodzenie za swój pierwszy film "Do widzenia, do jutra", zainwestował je w sto metrów strychu na warszawskiej Starówce.

Tutaj prawdziwy, ciepły dom tworzy dla nich Krystyna. To ona urządza wnętrze, a gdy okaże się, że na ścianach ze skosami tworzonymi przez dach nie da się wieszać obrazów, zacznie tkać gobeliny. Już pierwszy trafi do Muzeum Narodowego, inne - kupowane czasem przez zagranicznych gości - do galerii i kolekcjonerów z zachodniej Europy i zza oceanu. Ale licznie odwiedzający ten dom znajomi, choć podziwiają wystrój, nie zdają sobie sprawy, z jakiej klasy artystką mają do czynienia. Pani Krystyna jawi im się po prostu jako idealna gospodyni. "Krysia, ślicznie ubrana w krynolinkę, biegała pomiędzy gośćmi, podawała jakieś niesamowite potrawy" - wspomina żona Dudusia Matuszkiewicza, Grażyna.

"Wychodziłam z założenia, że reżyseria jest ważna w filmie, ale i w życiu, zupa zawsze musi być. Wystawałam po wszystko w kolejkach, dopiero po 'Stawce większej niż życie' stałam się 'żoną pana Morgensterna' i w każdym sklepie czekało na mnie coś spod lady" - opowiada Morgenstern.

Przez ich pełen serdeczności dom przewija się cały ówczesny artystyczny i literacki światek. Można tu spotkać Konwickiego, Polańskiego, Tyrmanda, Matuszkiewicza i właściwie każdego, kto choć trochę się liczy w tym środowisku. To przy zawsze gościnnym stole Morgensternów omawiane są najtrudniejsze problemy: kłopoty Tyrmanda z cenzurą, ataki na Polańskiego po "Nożu w wodzie" i jego plany emigracyjne. Ani gospodarze, ani goście nie zdają sobie sprawy, że ich rozmów słucha jeszcze ktoś inny: SB. Jej funkcjonariusze uważnie obserwują Kubę - ma liczne kontakty na Zachodzie, wyjeżdża na festiwale, może więc być amerykańskim szpiegiem. Przeszukują jego hotelowe pokoje, próbują też zwerbować panią Krystynę, ale ta lojalnie relacjonuje wszystko mężowi.

Znajomi postrzegają ich jako małżeństwo idealne. Oni siebie też - choć, a może właśnie dlatego, że uwielbiają się kłócić. "Kłóciliśmy się zawsze i na każdy temat, głośno i burzliwie, i tak ponad 50 lat. Kłóciliśmy się, kiedy byliśmy razem i wtedy, kiedy któreś z nas wyjeżdżało, tyle że przez telefon" - opowiada Krystyna Morgenstern.

Powody mogły być poważne - jak wtedy, gdy umarła jej mama, a Kuba miał pretensje, że żona zbyt długo się smuci - lub całkiem wymyślone, gdy francuska prasa donosiła o domniemanych romansach pani Krystyny, która wystąpiła tam w kilku filmach, a mąż wściekał się na nią przez telefon. Czasami to nie wystarczało. Kiedyś pani Krystyna, zaproszona przez pewną paryską mecenas sztuki na wakacje do jej willi w Cortina d’Ampezzo, by mogła poznać tam europejską śmietankę towarzyską (i - według planu francuskiej przyjaciółki - znaleźć nowego, bogatego męża), akurat pokłóciła się z Kubą - oczywiście przez telefon.

Rzuciła więc wszystko - milionerkę, ewentualne znajomości i perspektywę międzynarodowej kariery - by popędzić pociągiem przez Warszawę prosto do Olsztyna, gdzie akurat kręcił film Morgenstern, i "nawrzucać" mu osobiście.

Mimo tych kłótni, dogadują się i uzupełniają doskonale. On nie zdradza jej szczegółów pracy nad filmami ("Przyjdziesz na premierę, to zobaczysz"), ona ogania się, gdy mąż zagląda jej przez ramię podczas pracy nad gobelinem ("Przyjdziesz na wystawę, to zobaczysz"). On zostawia jej większość trudnych spraw - np. prowadzenie samochodu czy zadbanie o to, by w ich otoczeniu panowała idealna cisza. Przeszkadza mu każdy szmer: warkot zamrażarki w sklepie rybnym w ich kamienicy na Starówce czy hałas w hotelu podczas wakacji. ("Kiedyś w Grecji warczał basen. Wiedząc, że muszę coś z tym zrobić, zeszłam do hotelowej piwnicy. Pusto, widzę tylko rząd dźwigni. Pociągnęłam za wszystkie. Spaliśmy bardzo dobrze... Rano przyjechało pogotowie techniczne i straż pożarna, bo cały hotel stanął").

Z czasem, w pogoni za ciszą, przenoszą się do domu na Żoliborzu. Jego remont i urządzenie spada na barki pani Krystyny, efekt jest olśniewający. Na dodatek są wśród przyjaciół - za płotem mieszka Wajda, na sąsiedniej ulicy Dygat z Kaliną Jędrusik. To tu Morgensternowie urządzają słynne czerwcowe przyjęcia z okazji rocznicy ślubu - dla obojga najważniejszego wydarzenia w ich życiu. A że liczba przyjaciół, znajomych, ich dorosłych już dzieci i wnuków rośnie, i zapraszać trzeba niemal 200 osób, przyjęcia trwają czasem nawet trzy dni, a goście dzielą się na "zmiany". Pod koniec imprezy zawsze robione są dwa zdjęcia: na jednym Kuba w otoczeniu wszystkich pań, na drugim - Krystyna wśród panów. Kolejne fotografie pokazują, jak zmienia się ich świat: znikają jedne twarze, a w miejsce tych, którzy wyjechali lub już nie żyją, pojawiają się nowe. Ale jedno się nie zmienia: dom Morgensternów, najważniejszy salon stolicy, wciąż trwa.

Wszystko kończy się, gdy blisko 90-letni Kuba zapada na zdrowiu. Umiera we wrześniu 2011 r. "Mówiłam mu, że nie może umrzeć, bo kto się mną zaopiekuje, jak go zabraknie? 'Ja' - odpowiedział. I rzeczywiście czuję, że on cały czas jest przy mnie" - twierdzi pani Krystyna.

AP

Życie na Gorąco Retro
Dowiedz się więcej na temat: Janusz Morgenstern
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy