Kobiety opisują, jak... go gwałcą
Jaką cenę za karierę płaci Robert Pattinson?
Szef 25-osobowej ochrony aktora podjął desperacką decyzję - szuka jego sobowtóra! Wszystko przez fanki, które nawet na chwilę nie dają mu spokoju. I to wcale nie są żarty.
Pierwszą falę uwielbienia Pattinson przeżył dwa lata temu, tuż po premierze "Zmierzchu". Jako młody wampir Edward Cullen rozpalił zmysły nie tylko nastolatek, ale i statecznych pań. Już wtedy narzekał na brak prywatności i nieustanną obecność paparazzich w jego życiu.
Ale jeszcze większe szaleństwo rozpętało się, kiedy zagrał w biografii Salvadora Dalego. A wszystko przez rozbierane sceny, które doprowadziły do ekstazy jego fanki. Do tego stopnia, że zakochane kobiety rzucały się na niego na ulicy.
- Robert jest nieustannie nagabywany, otrzymuje listy, w których kobiety opisują, jak go gwałcą! Gdyby był kobietą, sprawą mogłaby się zainteresować policja. Ostatnio jedna dziewczyna z Japonii pojawia się dosłownie wszędzie tam, gdzie Pattinson - mówi ochroniarz aktora.
Jedynym wyjściem z sytuacji okazało się znalezienie sobowtóra, dzięki któremu artysta będzie miał chwilę dla siebie. Bo naprawdę jest już zmęczony popularnością, na którą chyba nie był przygotowany.
- To mi przeszkadza. Im ciebie więcej, tym więcej ludzi nienawidzi cię bez powodu - mówi.
Ale wbrew swoim słowom, nie zamierza zrezygnować z kariery. Szczególnie, że dostaje coraz ciekawsze propozycje. Wkrótce zagra w adaptacji książki "Cosmopolis". Wcześniej główną rolę u boku Marion Cotillard miał zapewnioną Colin Farrell, ale podobno producenci woleli kogoś młodszego.
Pattinson marzy też, by zagrać w biografii amerykańskiego piosenkarza Jeffa Buckleya - autora hitu "Hallelujah". Robert jest wielkim fanem jego twórczości, a że sam ma ciągoty ku muzyce (gra na pianinie i gitarze), byłaby to doskonała okazja do sprawdzenia się w nowej roli.
- Nie czuję się do końca spełniony w branży filmowej, a tym bardziej w muzycznej... Muzycznie nie zrobiłem jeszcze nic - mówi.
Być może w realizacji marzeń pomoże mu własna firma producencka, do założenia której przymierza się w przyszłości.
Mimo tych planów 24-letni aktor zaskakuje swoim pesymistycznym podejściem do życia. Pattinson jest bowiem przekonany, że umrze przed 30., bo każdy, kogo spotyka w życiu tyle dobrego, szybko kończy żywot.
- To brutalne prawo natury. Jeżeli zaznajesz w życiu zbyt dużo szczęścia, to umierasz przed 30., bo wyczerpałeś już swój życiowy limit. Oczywiście nie chcę umierać tak młodo, ale obawiam się, że nie mam na to wpływu. To sprawiedliwość - twierdzi.
Albo zbytnie zapatrzenie w idoli sprzed lat - Jamesa Deana czy wspomnianego Jeffa Buckleya, z których żaden nie doczekał 31. urodzin.
Ewa Gassen-Piekarska