Reklama

Kobieta na ciężkie czasy

Kate Winslet ma już na swym koncie Oscara za "Lektora". Teraz do kolekcji dołączyła nagrodę Emmy, telewizyjny odpowiednik złotej statuetki, którą odebrała 18 września. A wszystko to dzięki ekranizacji powieści "Mildred Pierce" i temu, że Todd Haynes nie wyobrażał sobie nikogo innego w tytułowej roli.

Miniserial "Mildred Pierce", z Kate Winslet w roli głównej, możemy oglądać od 19 września w HBO i HBO HD.

Historia wciąż aktualna

James M. Cain, pisząc w 1941 roku swoją klasyczną powieść "Mildred Pierce", chciał nakreślić sylwetkę reprezentującej klasę średnią kobiety, która nieoczekiwanie doświadcza biedy i musi sobie radzić z tym faktem.

Tytułowa bohaterka, Mildred, to samotna matka, która walczy o to, by dać swoim dzieciom szansę na lepsze życie w czasach Wielkiego Kryzysu.

Wielki Kryzys to stare dzieje, ale reżyser Todd Haynes utrzymuje, że historia opowiedziana w "Mildred Pierce" jest wciąż aktualna. Między innymi dlatego podjął się wyreżyserowania (stając się jednocześnie współautorem scenariusza) pięcioodcinkowej adaptacji powieści Caina, powierzając rolę Mildred Kate Winslet, a Evan Rachel Wood obsadzając w roli jej córki Vedy. W miniserialu, wyprodukowanym przez telewizję HBO, grają również Guy Pearce i Melissa Leo.

Reklama

- Czytałem tę książkę w 2008 roku, dokładnie wtedy, kiedy rynki finansowe zaczęły się załamywać, i kiedy upadały pierwsze banki - mówi Haynes. - Wolałbym, aby tak nie było, ale powieść Caina odnosi się do doświadczeń, które stają się udziałem współczesnych ludzi. Porusza ona temat kryzysu przywilejów klasy średniej, kryzysu jej dumy i pozycji, a także walki o odzyskanie dawnego statusu i wytrwałości realizującej się poprzez ciężką pracę i pomysłowość.

- To historia, która dostarcza pozytywnych wzorców pokonywania przeszkód oraz odkrywania własnych talentów, zdolności i przedsiębiorczości, o których wcześniej nie miało się pojęcia - ciągnie reżyser. - Ukazuje też jednak niebezpieczeństwa płynące z nadmiernie wybujałych ambicji klasy średniej. Ostatnie dwa odcinki bardzo dobitnie o tym świadczą. Tak więc mamy tutaj również wiele historii stanowiących przestrogę.

Wersja Haynesa jest o wiele bliższa książkowemu oryginałowi, niż klasyczny film z 1945 roku, który przyniósł Joan Crawford Oscara dla najlepszej aktorki.

- Tamten film był wspaniałą próbką hollywoodzkiego kina noir lat 40. - mówi Haynes. - Pamiętam te kostiumy z poduszkami wszytymi w ramiona i piękne oświetlenie. Nie pamiętam za to, żeby Depresja była tematem konsekwentnie przewijającym się przez cały film.

Film z Joan Crawford prześlizgnął się również nad wątkiem seksualnego "przebudzenia" Mildred, co w książce - jak mówi Haynes - zostało przedstawione w sposób "szokująco szczery".

- W tamtych czasach reguły dotyczące seksualnego zachowania samotnej matki były ściśle skodyfikowane i zaskakująco współczesne zarazem - mówi. - Co do filmu z 1945 roku, to kompletnie pominięty został w nim również wątek muzycznej kariery Vedy.

Dlaczego Kate Winslet?

W roli Mildred Haynes od początku widział Kate Winslet - ważne było również i to, że aktorka jest jeszcze przed czterdziestką (Joan Crawford, wcielając się w Mildred Pierce, miała dokładnie 40 lat).

- Książka wyraźnie mówi, że Mildred była młodą matką, o wiele młodszą, niż zostało to ukazane w filmie z Crawford - wyjaśnia. - Kiedy urodziła się Veda, Mildred miała zaledwie 17 lat. Powieść ukazuje jej losy od 28. do 37. roku jej życia, a Kate jest właśnie w tym przedziale wiekowym.

- Mildred jest atrakcyjną kobietą o mentalności konia roboczego - dodaje reżyser. - Jest determinacja, by dążyć do celu za wszelką cenę, jest wręcz fizyczna. Ta fizyczność, połączona z zaskakującą zmysłowością, którą w sobie odkrywa, ten dualizm - to właśnie sprawiło, że pomyślałem o Kate.

Haynes skontaktował się z Winslet tuż po tym, jak Brytyjka otrzymała Oscara dla najlepszej aktorki za rolę w "Lektorze" (2008). Ani ona, ani Haynes, który ma na swoim koncie pięć filmów pełnometrażowych, nie mieli wielkiego doświadczenia w produkcjach telewizyjnych. Oboje czuli jednak, że ta historia wymaga "luksusowego" potraktowania w postaci pięciogodzinnego, podzielonego na odcinki formatu.

Zobacz zwiastun "Mildred Pierce":


- Dzięki temu widz naprawdę poznaje bohaterów - mówi Haynes. - W tym celu musieliśmy jednak stworzyć ekwiwalent trzech filmów pełnometrażowych w ramach czasowych, które normalnie nie obejmują nawet jednego.

W centrum opowiadanej historii znajduje się skomplikowana relacja Mildred i Vedy.

- Mając siostrę, wiem z doświadczenia, że pomiędzy matkami i córkami dochodzi do konfliktów - mówi reżyser, który jest bratem Wendy Haynes, wokalistki zespołu Sophe Lux. - Jego istotą są dwa diametralnie przeciwstawne pragnienia: matka chce zatrzymać przy sobie córkę na zawsze, a z kolei naturalną potrzebą córki jest wyzwolić się z tej zależności i stać się niezależną, wyrażać swój sprzeciw, odmowę i bunt.

- Mildred chce dla Vedy jak najlepiej, ale nie nazwałbym jej wczesną feministką. Brakuje jej samoświadomości. Jej postać fascynuje częściowo dlatego, że nie zawsze rozumie swoje własne poczynania. Mamy więc pewien element wyczekiwania: kiedy ona wreszcie zrozumie, o co w tym wszystkim chodzi?

Wybiera nieodpowiednich mężczyzn

Kluczem do zrozumienia historii Mildred jest również fakt, że wybiera ona nieodpowiednich mężczyzn. Po zerwaniu z niewiernym mężem (w tej roli Brian F. O'Byrne), zaczyna spotykać się z przyjacielem rodziny (James LeGros), a następnie z nieodpowiedzialnym playboyem (Guy Pearce). Im większe jej ambicja i sukces, tym słabsi wydają się być kolejni jej mężczyźni.

- Wydaje mi się, że Cain chciał napisać książkę o kobiecie, która wykorzystuje mężczyzn - mówi Haynes. - Mężczyźni przedstawieni w "Mildred Pierce" są wyjątkowo bierni i nieudolni, zwłaszcza, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że powieść ta wyszła spod pióra człowieka reprezentującego zupełnie inne pokolenie i kulturę. Fakt, że autor ma dla nich mniej współczucia, niż można się tego spodziewać, dla mnie osobiście jest czymś bardzo interesującym.

Wychowany w Los Angeles Haynes pochodzi z rodziny o artystycznych tradycjach, chociaż akurat jego rodzice artystami nie byli - ojciec reżysera był przedstawicielem handlowym firmy kosmetycznej, a matka zajmowała się domem.

- Mój dziadek, z którym byłem bardzo blisko, w latach 30. pracował dla Warner Bros. Zajmował się budowaniem dekoracji - wspomina mój rozmówca. - Był również organizatorem związków zawodowych, a poza tym wszystko zawdzięczał sobie. Odszedł z Warnera, kiedy zaczął zmieniać się klimat polityczny. Babcia była artystką - malarką, graficzką; tworzyła również kolaże. Spędzałem z nią całe godziny w jej pracowni. Druga babcia, matka mojego ojca, też była artystką-malarką.

Pierwszą miłością Haynesa okazało się jednak kino. - Pierwszym filmem, który wywarł na mnie ogromne wrażenie, była "Mary Poppins" z 1964. Miałem wtedy trzy latka. Zamęczałem matkę prośbami o to, żeby przebierała się za Mary i śpiewała piosenki z filmu. A do tego rysowałem niezliczone rysunki mojej bohaterki. Ten film naprawdę wyzwolił we mnie twórczą pasję.

- Kiedy miałem siedem lat, obejrzałem "Romeo i Julię" Franco Zeffirellego. To dopiero było przeżycie! Szekspir bardzo mnie wciągnął, w efekcie czego jako dziewięciolatek nakręciłem... własną wersję "Romea i Julii". Sam zagrałem wszystkie role, za wyjątkiem głównej bohaterki.

Chociaż Haynes grywał amatorsko w szkole średniej i sprawiało mu to przyjemność, aktorstwo nigdy w pełni go nie urzekło. - Zawsze ciągnęło mnie w innym kierunku. Lubię mieć globalny ogląd rzeczy.

Po ukończeniu studiów na elitarnym Uniwersytecie Browna w Providence w stanie Rhode Island, Haynes znalazł się w centrum uwagi dzięki niezwykłemu krótkometrażowemu filmowi "Superstar: The Karen Carpenter Story" (1987), w którym zamiast aktorów zagrały lalki Barbie. 43-minutowa opowieść przedstawiała przegraną walkę piosenkarki Karen Anne Carpenter z anoreksją. Za wyjątkiem pirackich kopii, filmu nie można już dziś nigdzie zobaczyć - reżyser zaniedbał bowiem kwestię praw do wykorzystania piosenek zespołu The Carpenters, które znalazły się na ścieżce dźwiękowej.

Niezniechęcony tym faktem, Haynes dalej przenosił na ekran historie, które go pasjonowały, zawsze pisząc lub uczestnicząc w pisaniu scenariuszy do swoich filmów. W jego dorobku znajdują się "Poison" (1991), "Schronienie" (1995), "Idol" (1998), "Daleko od nieba" (2002) i "I'm Not There. Gdzie indziej jestem" (2007).

Zobacz zwiastun filmu "I'm Not There":


Mimo iż każdy z powyższych filmów miał ograniczony budżet, Haynesowi zawsze udawało się pozyskać do współpracy czołowych aktorów Hollywood: Julianne Moore w "Schronieniu" i "Daleko od nieba"; Christiana Bale, Toni Collette i Ewana McGregora w "Idolu"; wreszcie Dennisa Haysberta i Dennisa Quaida w "Daleko od nieba", który był nominowany do Oscara w czterech kategoriach i do dziś pozostaje najbardziej znanym filmem reżysera. W "I'm Not There. Gdzie indziej jestem" Haynes przedstawił historię życia Boba Dylana z sześciu różnych punktów widzenia. W rolę słynnego barda wcielili się m.in. Cate Blanchett, Richard Gere i Heath Ledger.

Poświęcić się totalnie

Pięć filmów i jeden miniserial na przestrzeni dwóch dekad - to niewiele, jak na filmowca. 50-letni Haynes jest jednak zadowolony z tego, co osiągnął.

- Wiem, jak wiele wymaga każdy jeden projekt - muszę się mu poświęcić totalnie - mówi. - Zazwyczaj są to produkcje niezależne, w związku z czym pozyskanie funduszy na ich realizację zabiera dużo czasu. Często też są one osadzone w konkretnych okresach historycznych, które uwielbiam szczegółowo zgłębiać. Uwielbiam też końcowy etap, kiedy podróżuję z moimi filmami o świecie i rozmawiam o nich z ludźmi. Dowiaduję się wtedy nowych rzeczy o swojej pracy i o tym, jak jest postrzegana. Cały ten cykl twórczy jest więc zawsze bardzo wydłużony.

- Czasami chciałbym mieć tę umiejętność realizowania pięciu projektów jednocześnie - przyznaje reżyser. - Może byłoby to trochę zdrowsze, niż ta moja filozofia "wszystko albo nic".

Tradycyjnie więc podczas realizacji "Mildred Pierce Haynes", całkowicie pochłonięty pracą, nie był w stanie powiedzieć, czym zajmie się po skończeniu pracy nad serialem. "Myślę o paru rzeczach" - mówił wiosną tego roku. "Moja mama zmarła nagle, kiedy kręciliśmy "Mildred", więc niejako unikałem konfrontacji z własnym życiem. Wybieram się jednak na Hawaje, gdzie zamierzam zająć się pisaniem wspomnień.

Nancy Mills

"New York Times"

Tłum. Katarzyna Kasińska

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: Mildred Pierce | ciężka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy