Nie bardzo polskie nazwisko. Magnus von Horn, Szwed, który postanowił zostać w Polsce, zamieszkać w Polsce, tutaj założył rodzinę, tutaj pracuje. Połowa życia Magnusa von Horna to Polska. Warszawa, gdzie mieszka, Łódź, gdzie wykłada na Wydziale Reżyserii w Szkole Filmowej. Nie kręci filmów szwedzkich, duńskich, polskich. Interesuje go kino europejskie, język autorskiego kina.
Rozważania nad talentem, stylem reżyserskim, są zazwyczaj jałowe. Brakuje narzędzi, żeby to zmierzyć, wyliczyć, nazwać precyzyjnie. Magnus von Horn nie jest wyjątkiem. Jego wrażliwość - nie tylko artystyczna, ale i ludzka, trafiła na odpowiedni moment, żeby mogła wybrzmieć z pełną siłą; miał też szczęście, że na bardzo wczesnym etapie spotkał ludzi, którzy nie tylko serdecznie mu kibicowali, ale także umożliwili realizację kolejnych pomysłów. Szczęście reżysera od bardzo smutnych filmów.
Przed napisaniem tego tekstu, wróciłem do etiud szkolnych Magnusa von Horna, w większości dostępnych do nieodpłatnego obejrzenia w serwisie Szkoły Filmowej w Łodzi - Filmpolski.pl; etiud już zauważonych i nagradzanych nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Pierwszy głośny film von Horna to "Radek" z 2006 roku, historia młodego przestępcy, który dla młodego reżysera stał się kimś w rodzaju przewodnika po chropowatej, pełnej tajemnic Łodzi. Potem przyszły nagradzane filmy krótkometrażowe "Echo" i "Bez śniegu".
Kilka wniosków: jeszcze przed pełnometrażowym debiutem, Magnus von Horn, był reżyserem ukształtowanym i świadomym języka filmowego, którym się posługiwał. Ciągnęło go w stronę historii, nazwijmy to, kryminalnych, ale zdecydowanie bliżej mu było do Dostojewskiego, "Zbrodni i kary", niż do hollywoodzkich norm gatunkowych. Historia młodocianego kryminalisty, temat przemocy wśród małoletnich, piekło dysfunkcji rodzinnych. To był jego filmowy świat.
Magnus von Horn, na bardzo wczesnym etapie wiedział, być może intuicyjnie to wyczuł, w którą stronę zmierza jako twórca. Na pewno mrok ludzki, na pewno instynkty, ale instynkty i mrok wyjaśniane nie za pomocą słów, dialogów, dedukcji, ale tłumaczone językiem obrazu.
To właśnie obraz tłumaczy kryminalną podszewkę historii. Właśnie dlatego tak ważna dla Horna była zawsze pomoc najlepszych operatorów. Zdjęcia Yoriego Fabiana do "Radka", Małgorzaty Szyłak do "Echa", Nicolása Villegasa Hernándeza do "Lenny'ego Bruce'a", Bartosza Nalazka do "Odlotu", wreszcie stałego wówczas partnera, Johna Magnusa Borge - w znaczącym stopniu współtworzyły energię i świat jego wczesnych filmów.
Wychowywał się w Szwecji, w miejscowości Kuillavik, w rodzinie inżynierów. Dobre, spokojne dzieciństwo. Od ciotki, zajmującej się dystrybucją kina niezależnego, otrzymał pakiet kaset wideo z filmami Kieślowskiego. Rybka połknęła haczyk. Kubrick, "Nędzne psy" Peckinpaha, wczesny Skolimowski. Oglądając filmy, uczył się kina.
I coraz częściej myślał o sobie w kontekście kina właśnie. To niekoniecznie była od razu reżyseria filmowa, studiowanie reżyserii, ale na pewno bliskość filmu. Jeździł po Europie, brał udział w kilku kursach, w Göteborgu rozpoczął studia na filmoznawstwie, zatrudnił się w firmie produkcyjnej, zaczął zarabiać.
Zrozumiał jednak, że to go usypia, powinien zaryzykować. Dowiedział się o Łodzi, o "Filmówce", znał legendę uczelni, zostawił rozpoczęte studia w Szwecji, dobrze płatną pracę, wyjechał do Polski. To miała być przygoda na kilka lat, okazała się przygodą na resztę (z dotychczasowego) życia.
Szwecja i Polska, trudno o większe różnice, zwłaszcza dwadzieścia lat temu. Europa Środkowa miała wówczas kompletnie inną energię niż Skandynawia. Magnusa to zafascynowało. Intrygowały go różnice mentalne, charakterologiczne. Inny, ciekawy, świat. Patrzył na Polskę z perspektywy przybysza, bo chciał opowiadać o Polsce.
Wunderkind. Od razu, od pierwszych lat, tak był postrzegany przez wykładowców, przez kolegów. Już jego krótkie metraże podobały się także na świecie: "Echo" z 2010 roku miało swoją premierę na festiwalu w Sundance, "Bez śniegu" pokazano w Locarno.
Nieodżałowany Zdzisław Pietrasik tak pisał w "Polityce" o jego etiudach: "Nieczęsto spotykana harmonijna zgodność treści i formy".
Pierwsze filmy von Horna, od "Radka" po debiutanckiego "Intruza" pokazującego narastającą agresję wśród dzieciaków z zamożnej klasy średniej, były nazwane przez krytykę "przypowieściami o złu", o źródle namiętności drzemiących w człowieku, namiętności prowadzących do zbrodni. Sam reżyser uchylał się od prostych klasyfikacji, podkreślał, że w kinie ciekawi go przede wszystkim niejednoznaczność, brak odpowiedzi, albo postawienie właściwego pytania. "Wiem, że nic nie wiem".
Potwierdzają do kolejne tytuły w dorobku von Horna: "Sweat" czy "Dziewczyna z igłą". Coraz ważniejsza dla reżysera staje się ambiwalencja postaw. Widać też, jak osadza się styl reżysera. Nie tracąc jakości, nabiera głębi.
Filmy Magnusa von Horna szczególnie upodobał sobie festiwal w Cannes, co jest chyba największym komplementem dla każdego twórcy na świecie.
Cannes to przecież w kinie artystycznym najwyższa poprzeczka. Debiutancki pełen metraż von Horna, "Intruz" w 2015 roku był pokazywany w Cannes w sekcji "Directors' Fortnight" (zdobył też Szwedzkie Nagrody Filmowe, podbił nasz festiwal w Gdyni). Po raz kolejny Magnus von Horn został zaproszony do Cannes z filmem "Sweat" z brawurową Magdaleną Koleśnik w głównej roli, niestety data premiery filmu zbiegła się, jak pamiętamy, z pandemią. Festiwal w Cannes się wówczas nie odbył, ujawniono jedynie listę filmów konkursowych, bez rozgraniczeń na festiwalowe sekcje. W 2024 roku, już w konkursie głównym Cannes, odbyła się światowa premiera "Dziewczyny z igłą". Przyjęcie było dobre, chociaż Magnus wyjeżdżał tym razem z Cannes bez nagrody. Po trzecim filmie w Cannes, po nominacji do Złotego Globu, i prawdopodobnej do Oscara, nikt nie ma już chyba wątpliwości, że mówimy o jednym z najciekawszych nazwisk kina europejskiego.
To również na pewno zasługa artystycznego wkładu jego współpracowników. Polski team Magnusa von Horna stanowią producent - Mariusz Włodarski, montażystka - Agnieszka Glińska, scenografka - Jagna Dobesz, operator - Michał Dymek, autorka kostiumów - Małgorzata Fudala, charakteryzatorka - Agnieszka Sasin, doradca scenariuszowy, profesor von Horna z "Filmówki" - Andrzej Mellin, kierowniczka produkcji - Luiza Skrzek, dekoratorka wnętrz - Ewa Mroczkowska, dźwiękowiec - Michał Robaczewski. Razem zrobili większość filmów, zdobywają nagrody indywidualne, dzięki von Hornowi mogą ujawnić pełne spektrum swojego talentu.
Magnus miał również szczęście do ludzi, współpracowników, opiekunów. Wzruszająca jest dla mnie zwłaszcza jego artystyczna więź z producentem, Mariuszem Włodarskim.
Włodarski, po pracy w "Opus Filmie", założył i świetnie prowadzi producencką firmę "Lava Films", specjalizującą się zwłaszcza w koprodukcjach, ale kiedy zaczął współpracować z Magnusem von Hornem, był jeszcze bodaj studentem. Obaj zaczynali w tym samym czasie, obaj trafili na siebie i współpracują do dzisiaj.
Dla Magnusa, Mariusz jest zdecydowanie kimś więcej niż producentem zapewniającym finansowanie i promocję projektu. Dla Włodarskiego i "Lavy" współpraca z von Hornem, a pamiętajmy że chodzi jednak o wysokoartystyczne, ambitne kino, stanowi wzorcowy punkt odniesienia dla tego typu projektów w Europie.
Opowiadając o złu, o złu będącym immanentną częścią osobowości człowieka, bo to jest dla Magnusa von Horna zdecydowanie najważniejszy temat, reżyser używa paradoksalnych środków wizualnych.
Wyłączając ostatni jak dotąd jego film, "Dziewczynę z igłą", i pierwszą ważną etiudę, "Radek" - filmy Horna są jasne, kolorowe.
Pamięć koloru jest istotna. Bywa i tak, wcale się tego nie wstydzę, że po latach, z seansu kinowego czy domowego, pamiętam głównie kolor. Jasność, czerń, przyżółcenia, ochry, kolorystyczne lato lub srogą zimę.
Także dlatego tak ważnym, przełomowym tytułem w jego dorobku, jest "Dziewczyna z igłą". Czerń i biel to najbardziej fotogeniczny wizual kina i żadne pstrokasy tej dwubarwnej elegancji nie zastąpią. Tyle, że z "Dziewczyny z igłą", również dzięki wirtuozerii operatora, Michała Dymka, pamięta się coś innego. Nie czerń, nie biel, a szarości, kolory pomiędzy. Kolor gołębi, pastelowy, srebrny, popielaty, platynowy - pełna gama. I to jest właśnie clou kina Magnusa von Horna. Nie ma pewników, nie znamy pewników, jedynie domniemania. Kto zabił, a kto nie, kto jest winny, kto ofiarą. Czasami grzmi, czasami pada, czasami. Generalnie jednak mgła.
Kino Magnusa bon Horna, autora "Echa", "Sweat", "Intruza", "Bez śniegu" i "Dziewczyny z igłą", to jest mgła. Niebezpieczna, bo tracimy pewność siebie, niewiele widać, ale także dająca wiele możliwości, migotliwa i tajemnicza. Zmysłowa.
A kino to zmysły, pamięć nie twarzy, na pewno nie treści, o tym zapominamy w pierwszej kolejności, tylko kolorystyki, atmosfery. Roman Polański powiedział kiedyś, że jako reżyser nigdy nie rościł sobie prawa do tego, żeby widzowie wszystko rozumieli, wszystko pamiętali z jego filmów. "Jeżeli po jakimś czasie w głowie zostanie im jedna scena z mojego filmu, będę mógł mówić o wielkim sukcesie".
Taka emblematyczna scena z filmu Horna to dla mnie twarz chłopca, płowe włosy, wieje wiatr. Scena z "Intruza", z "Bez śniegu", z "Echa". I ta twarz, na tle szarego nieba, jakiegoś listowia, staje się z czasem twarzą zdesperowanej i nieszczęśliwej bohaterki filmu "Sweat" tak ofiarnie zagranej przez Magdalenę Koleśnik, staje się twarzą Caroline z "Dziewczyny z igłą". Dzieciństwo utracone, ale wiatr wciąż wieje, ale kolory albo zbyt ostre ("Sweat"), albo zbyt mroczne ("Dziewczyna z igłą").
Magnus bon Horn, prywatnie - pogodny, miły facet, uparcie zagląda tam, gdzie reszta, większość przynajmniej, wstydzi się, być może obawia, albo czuje, że taka wizyta może ich zbyt drogo kosztować.
Podszewka człowieczeństwa - tam, gdzie wieje lat; tam, gdzie lodowisko; tam, gdzie zamknięte na zawsze. Magnus von Horn otwiera drzwi do trudnych tematów cudownie odnalezionym kluczem. Nie wyważa drzwi, nie działa siłowo. Otwiera je precyzyjnie i delikatnie. Potem: przykry zapaszek. Zapaszek musi być przykry.