Kim jest Bodo Kox?
Cztery klasyczne tytuły polskiego kina offowego, które wprowadziła na rynek debiutująca na rynku wydawniczym firma Kontrabanda, świadczą niezbicie o tym, że najważniejszą postacią naszego offu jest Bodo Kox.
Związany z Wrocławiem, nie od parady nazywanym mekką polskiego kina niezależnego, jest Kox spiritus movens tamtejszej sceny alternatywnej. Nie tylko reżyseruje, pisze scenariusze i występuje z powodzeniem jako aktor w produkcjach kolegów, ale też aktywnie działa jako performer.
Dwa filmy Koxa, które otrzymujemy na DVD w zgrabnym, "offowym" opakowaniu (tektura zamiast klasycznego plastikowego etui) stanowią wspaniałe wprowadzenie w tematykę jego twórczości,; dają także wgląd w problematykę polskiego kina offowego.
"Marco P. i złodzieje rowerów" - najsłynniejszy film Koxa, laureat niezliczonych niezależnych festiwali filmowych, to nieco ponad półgodzinna opowieść o miłośniku kolarstwa, któremu ukradziony zostaje ukochany rower. Kox zgrabnie i zabawnie buduje fabułę swego filmu na charakterystycznych kinu gangsterskiemu kliszach - główny bohater przeistacza się w rządnego zemsty mafiosa, po kolei eliminującego osiedlowych gangsterów.
Siłą filmu Koxa jest jednak parodia. Reżyser kpi sobie zarówno z hollywoodzkich schematów fabularnych (rower jest tu ironicznym ekwiwalentem utraconej ukochanej), jak i telewizyjnych programów policyjnych (śmieszna parodia rekonstrukcji zdarzeń w stylu "997"), wreszcie składa pastiszowy hołd filmom o włoskiej mafii (wkładając w usta szefa osiedlowego gangu sycylijskie przekleństwa). No i jeszcze końcowy napis, przytaczający liczbę kradzionych w każdym roku w Polsce rowerów, przywołujący na myśl interwencyjne reklamy społeczne.
Reżyser przyznaje w umieszczonym na DVD krótkim dokumencie (trochę na wyrost nazwanym "Making of"), że nakręcił ten film, gdyż właśnie stracił... rower. I z rozbrajającą szczerością przyznaje, że opłaca się robić kino, bo film zarobił tyle, ze teraz może pozwolić sobie na kupno kilkunastu rowerów.
Nieco poważniejszy, lecz w dalszym ciągu eksplorujący terytoria parodii i pastiszu, jest kolejny film Koxa "Sobowtór". Autotematyczna historia zblazowanego reżysera filmowego Oskara Boszko i jego aktorki Anny (Magda Woźniak) splata się z opowieścią o Everymanie - szarym urzędniku biurowym Arturze. I tutaj także Kox parodiuje - a to konwencję łzawego serialu telewizyjnego (Anna występuje w serialu, który ogląda po pracy Artur), a to swój reżyserski status (wcielając się w postać Oskara Boszko), wreszcie dając w swym filmie rolę Krzysztofowi Ibiszowi (którego występ polega na... odmowie udziału w filmie "Sobowtór").
Wszytko to jest, po pierwsze, bezpretensjonalne, po drugie - szczerze zabawne. Osobowość Koxa jest na tyle silna, że nawet występując w filmach Dominika Matwiejczyka (wydanych do tej pory przez Kontrabandę "Krwi z nosa" i "Ugorze"), po prostu "kradnie" cały spektakl. Zarówno jego Pablo w "Krwi z nosa", jak i Tomasz w "Ugorze" nie tylko "grają", ale wręcz współtworzą cały film.
Wypada tylko kibicować kolejnym produkcjom Bodo Koxa. Jego najświeższą produkcję kinową 'Nie panikuj!", której także patronuje Kontrabanda, będzie można zobaczyć już za tydzień na festiwalu filmowym w Gdyni. Oczywiście w konkursie kina niezależnego. Pomimo deklaracji reżysera, że kino głównego nurtu czuje już na plecach oddech offu - oglądając jego filmy nie mamy wątpliwości, że ich twórca jest filmowcem - w każdym tego słowa znaczeniu - niezależnym.