Reklama

KFF: Urocza utopia YouTube'a

Pokazem wyprodukowanego przez braci Ridleya i Tony'ego Scottów, przy współpracy z YouTubem, mozaikowego filmu "Dzień z życia" rozpoczął się w poniedziałek, 23 maja, 51. Krakowski Festiwal Filmowy. Cieszy gotowość imprezy do corocznego poszerzania i wzbogacania swojej formuły.

Krakowska impreza od kilku lat szamocze się między wrodzonym konserwatyzmem a podążaniem za najnowszymi trendami w światowym dokumencie. Częścią odświeżonego wizerunku bieżącej edycji festiwalu jest z pewnością oryginalna koncepcja plakatu festiwalowego. Zamiast jednego postera - pięć plakatów. Zamiast wyświechtanej grafiki, która zawsze bazuje na elemencie taśmy filmowej, bądź kamery - wybrane z festiwalowych filmów czarno-białe kadry z wybitym żółtym hasłem, np. "Ja mam to coś w sobie", czy "Ja teraz chcę żyć jako facet". Jest wyraziście (choć przypomina trochę jakąś kampanię społeczną, np. zdjęcie chłopczyka i hasło: "Nie podnoś na mnie głosu").

Reklama

Festiwal poszerza też swą konkursową formułę. Od bieżącej edycji do polskiego konkursu kwalifikują się też dokumenty, których metraż przekracza dotychczasowy 60-minutowy pułap. Stały festiwalowy widz może być więc lekko zagubiony, warunkiem przetrwania każdej filmowej imprezy jest jednak ciągła reinterpretacja jego założeń. Krakowski Festiwal Filmowy chce być "cool", dlatego po raz pierwszy w historii imprezy wybrane filmy będzie można zobaczyć w internecie, codziennie widzowie będą mogli przed seansami zobaczyć zaś kronikę festiwalową, która przybliży najważniejsze wydarzenia poprzedniej doby.

Pierwszą repertuarową wizytówką jest jednak film otwarcia. Z tym w przeszłości bywało różnie, niemal zawsze brakowało jednak "mocnego uderzenia", czyli głośnego tytułu, którego polskiej premiery oczekiwałoby się z wyjątkową niecierpliwością. W tym roku organizatorom udało się pozyskać mający kinową premierę na tegorocznym festiwalu Berlinale, ale oficjalnie zaprezentowany po raz pierwszy w internecie, eksperymentalny dokument "Dzień z życia". Na widowni kina Kijów.Centrum zabrakło co prawda producentów - Ridleya i Tony'ego Scottów, nie przyjechał do Krakowa również reżyser Kevin MacDonald ("Ostatni król Szkocji"); wśród gości znalazł się jednak jeden współtwórca filmu - Tomasz Skowroński, którego krótki materiał filmowy zobaczyć mogliśmy w gotowym filmie.

Idea stojąca za realizacją "Dnia z życia" jest prosta jak internet. Twórcy poprosili ludzi na całym świecie, aby przy użyciu serwisu YouTube przesłali nakręcone przez siebie materiały. Warunek był jeden: filmiki musiały powstać w trakcie jednego dnia - 24 lipca 2010 roku. Uczestnicy zabawy dostali też pewne instrukcje, np. poproszeni zostali o odpowiedź na elementarne pytania: czego się boję?, kogo kocham?, co mam w kieszeni? Z tysięcy filmików i milionów godzin materiału twórcy stworzyli świat w kropli wody, dzień z życia planety, dokument chwili do schowania w kapsule czasu.

Ten film ma w sobie ogromny ładunek kosmicznego kiczu, przypomina słynną "Barakę" Rona Fricke - tworzy iluzję jednej wielkiej multikulturowej rodziny. Jak w tych wszystkich fabularnych filmach Alejandro Gonzaleza Inarritu ("Babel") - "Dzień z życia" udowadnia, że co prawda żyjemy w całkowicie odmiennych kulturach, wszędzie jednak towarzyszą nam te same narracje. Ludzie na całym świecie przeżywają bowiem w podobny sposób: miłość, strach, radość.

Przystępując do seansu "Dnia z życia" ciekawiło mnie jedno: nie - co zobaczę, tylko - jak to zostanie pokazane. Fim MacDonalda jest niezwykle efektowny, mimo że zmontowany z tysięcy niezależnych scenek, tworzy nieco manieryczną, ale przejrzystą całość. Obok tematycznych, egzystencjalnych segmentów, które można na własny użytek zatytułować: "miłość", "samotność", "radość", mamy też partie dotyczące codziennych czynności, jak poranne mycie zębów, czy spożywanie posiłków. Z tysięcy bohaterów twórcy wybrali kilku, którzy odgrywają większą rolę - ich historie powracają, próbując zcalić ten mozaikowy chaos.

Nie oszukujmy się, "Dzień z życia" to bowiem film naskórkowy, ledwie ślizgający się po chropowatej powierzchni rzeczywistości, wygładzający ją, zamiast zajrzeć pod podszewkę. Jest jednak wspaniałą reprezentacją czasów, w których żyjemy.

Kto jest tak naprawdę twórcą tego filmu? Reżyser i producenci ograniczyli się wyłącznie do selekcji przysłanych materiałów. "Dzień z życia" jest przede wszystkim manifestacją współczesnej teorii autorskiej, która karmi się ideą egalitaryzmu. Nieważne skąd pochodzisz, nieważne czym się zajmujesz, wystarczy, że posiadasz telefon komórkowy z wbudowaną kamerą. Przyglądając się wspaniałej jakości obrazów, zrealizowanych przy użyciu zwyczajnych urządzeń rejestracyjnych, można przez chwilę uwierzyć w historię "Dnia z życia". Ta urocza utopia jest najważniejszą lekcją, jaką wyniosłem z seansu tego filmu.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: impreza | życia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy