Kazejak: Nie boję się wyzwań
Anna Kazejak znana jest szerokiej widowni przede wszystkim jako realizatorka jednej z nowelek nagradzanej w Polsce i za granicą "Ody do radości". W piątek, 5 listopada, do kin weszły "Skrzydlate świnie", pełnometrażowy debiut tej uzdolnionej reżyserki, w którym główne role grają: Paweł Małaszyński, Olga Bołądź i lider zespołu Coma - Piotr Rogucki.
Krystian Zając: Chociaż uważam, że jako typowe kino rozrywkowe "Skrzydlate świnie" nie zawodzą i spełniają pokładane w nich nadzieje, to mam wrażenie, że od jakiegoś czasu polscy reżyserzy zatracili umiejętność realizowania filmów, których jedynym zadaniem jest sprawienie, aby widz dobrze bawił się w kinie. Z czego to wynika?
Anna Kazejak: - Gdy robię film, to staram się za wszelką cenę, żeby był jak najlepszy i nie porównuję go do innych. Opowiadam pewną historię przez swoją wrażliwość i posługując się wszystkimi umiejętnościami, które zdobyłam do tej pory, ucząc się na wcześniejszych swoich filmach, ucząc się w szkole filmowej i ciężko mi odpowiedzieć na pytanie, dlaczego innym się to może mniej udaje.
- Nie mam poczucia, że jest to dzieło skończone, pozbawione wad, bo sama je widzę, ale no cóż robiłam wszystko, co w mojej mocy, żeby w warunkach, jakie zostały mi dane, stworzyć coś, co będzie atrakcyjne i dla ludzi, którzy przyjdą kupić bilet w kinie i dla tych, którzy będą je oglądać chociażby na festiwalach.
Skąd czerpie pani wzorce robiąc filmy?
- Chodzi panu o innych filmowców?
Między innymi.
- Od lat bardzo lubię kino brytyjskie i na pewno filmy z tamtego rejonu mnie interesują, natomiast czasami zupełnie nieoczekiwanie widzę filmy, które gdzieś mnie zaskakują. I trudno mi to zamknąć w trzech tytułach, które zmieniły moje życie. Oczywiście są takie filmy, ale powiem szczerze, że za dużym banałem, byłoby tylko rzucać tytułami.
- Myślę, że staram się, żeby moje filmy były zgodne ze mną i pokazywały charakter mojego 'pisma', a nie były wzorowane na czymś konkretnym. Natomiast pewne inspiracje zawsze gdzieś tam są, ale staram się je głęboko ukrywać, żeby pokazać, że ja też mam swoją własną stylistykę.
A czy realizując film o kibicach korzystała pani z pewnych rozwiązań z wspomnianego wcześniej kina brytyjskiego i obrazów takich, jak: "Hooligans" czy "Footbal Factory".
- Absolutnie nie. Te filmy oczywiście widziałam, bo musiałam je zobaczyć, żeby wiedzieć, co zostało wcześniej zrobione na ten temat. Natomiast ja wiedziałam, że tematem tego filmu nie są przede wszystkim kibice, toteż nie starałam się tamtych filmów kopiować, ani też iść im pod prąd. To są po prostu inne filmy.
- Poza tym wydaje mi się, że za każdym razem trzeba szukać jakiejś innej drogi, innego spojrzenia na tę samą sprawę czy podobny temat, bo po co robić coś, kto już ktoś odkrył, po co odkrywać te same lądy.
Przygotowując się do realizacji "Skrzydlatych świń" musiała pani poznać środowisko kibiców. Jak to się odbywało?
- Poza taką moją dokumentacją, która była związana z czytaniem artykułów, taką zwyczajną prasówką, którą się zazwyczaj robi przed napisaniem czegokolwiek, to takim przewodnikiem po tym środowisku był dla mnie Doman Nowakowski, współscenarzysta. Ja musiałam wspomóc się kimś, kto zna to środowisko od wewnątrz. Ja oczywiście byłam na kilku meczach w swoich życiu, ale nigdy nie byłam 'u źródeł', że tak powiem. Stąd niezwykle przydatny był dla mnie właśnie Doman.
Dlaczego zdecydowała się pani na taki dobór głównych ról, czyli Paweł Małaszyński i Piotr Rogucki, lider zespołu Coma.
- Najpierw szukałam głównej postaci i po długich miesiącach poszukiwań wybrałam Pawła, który był dla mnie pewnego rodzaju wyzwaniem.
Ze względu na wcześniejsze role?
- Z różnych względów - może tak to ujmę. Z Michałem Kwiecińskim, czyli producentem tego filmu, przyjęliśmy pewne założenia, dotyczące tej głównej roli i Paweł spełniał większą ich część. Oczywiście nie spełniał ich wszystkich, jednak takiej osoby, która by je spełniała, po prostu nie znaleźliśmy - chociaż robiliśmy dosyć szeroko zakrojone zdjęcia próbne i castingi. A gdy już został zatrudniony Paweł Małaszyński, który wydaje mi się, że dał radę...
Dał.
- ... to próbowaliśmy dopasować postać jego brata trochę pod innym kątem. Szukaliśmy aktora, który byłby po prostu dobry w tej roli, a jednocześnie stanowiłby dobre uzupełnienie dla Pawła. Powiem też szczerze, że lubię wyzwania, granie jakimiś wizerunkami, więc pomyślałam: czemu nie, spróbuję.
Dotąd robiła pani filmy, których głównymi bohaterami były kobiety. Taka sytuacja miała miejsce m.in. w pani noweli z "Ody do radości" czy w "Kilku prostych słowach". W "Skrzydlatych świniach" na ekranie dominują mężczyźni. Co jest dla pani przyjemniejsze?
- Ja lubię kobiety i lubię mężczyzn i nie chodzi mi tu o moje preferencje seksualne (śmiech). Po prostu człowiek jest człowiekiem i można o nim opowiadać z perspektywy i kobiety i mężczyzny i zawsze to jest jakaś nowa podróż, w którą ja bardzo lubię wyruszać, bo tak jak już powiedziałam, ja lubię wyzwania i to jest to, czego szukam w tym zawodzie.
W pani filmografii jest też serial - "Apetyt na miłość". Czy młody reżyser uczy się czegoś na planie tasiemca.
- Każde zawodowe doświadczenie jest cenne, nawet jeśli jest ono negatywne - czego nie chcę powiedzieć o 'Apetycie na miłość' - i na pewno czegoś się nauczyłam, chociażby rzemiosła. Każda produkcja to tez spotkanie z nowymi aktorami. Jest mnóstwo ważnych kwestii, których można się na planie serialu nauczyć. Na pewno nie żałuję, że zrobiłam ten serial, jeśli o to pan pyta.
Dziękuję za rozmowę.
Przeczytaj recenzję filmu "Skrzydlate świnie" na stronach INTERIA.PL!