Reklama

Katarzyna Kwiatkowska: Walczy o siebie

Rozśmieszała nas do łez, parodiując Dodę i Krystynę Jandę. Teraz w debiucie Marii Sadowskiej "Dzień kobiet" gra kasjerkę, która odważyła się sprzeciwić korporacji. - Jeżeli lubicie fajne, społecznie zaangażowane kino, zapraszam! - mówi Katarzyna Kwiatkowska.

Główną bohaterką "Dnia kobiet" jest grana przez Kwiatkowską Halina, pracująca w sieci handlowej "Motylek", samotnie wychowująca córkę. Jej życie zmienia się wraz z awansem na kierowniczkę sklepu. Wyższe stanowisko oznacza przywileje i większe wynagrodzenie, ale kobieta szybko przekona się, że cena, jaką przyjdzie jej zapłacić, jest bardzo wysoka.

Kiedy korporacja przekroczy wszystkie granice, Halina rzuci jej wyzwanie, narażając się na brutalne konsekwencje. Właściciele sieci handlowej nie cofną się przed niczym, aby ukryć swoje brzydkie sekrety.

Reklama

W obsadzie, obok Kwiatkowskiej, doborowa ekipa aktorska, między innymi: Agata Kulesza ("Sala samobójców", "Róża"), Eryk Lubos ("Drogówka", "Zabić bobra") i Ireneusz Czop ("Pokłosie").

Scenariusz do filmu, który dosadnie, bez taryfy ulgowej, ale też z dużą dozą humoru, portretuje dzisiejszą Polskę, napisały Maria Sadowska i Katarzyna Terechowicz. Autorem zdjęć jest jeden z najzdolniejszych operatorów młodego pokolenia - Radosław Ładczuk ("Sala samobójców", "Jesteś Bogiem").

Przeczytaj recenzję "Dnia kobiet" na stronach INTERIA.PL!

Oglądając "Dzień kobiet" Marii Sadowskiej, nie sposób oprzeć się skojarzeniom ze słynną "Erin Brockovich" z Julią Roberts...

Katarzyna Kwiatkowska: - Tak, ale tylko do pewnego stopnia. Nasz film również opowiada historię zwykłej kobiety, nic nie wiedzącej o świecie prawa i korporacji. Jest cały nurt filmów opartych na faktach, które można by tu wspomnieć - choćby wspaniały 'Silkwood' z Meryl Streep. Nie starałyśmy się jednak z Marysią odwzorowywać amerykańskich matryc. Podobieństwo kończy się na tym, że i tu ktoś, kto pozornie niewiele może, znajduje w sobie siłę, by wytoczyć proces wielkiej korporacji.

Tą korporacją jest sklep Motylek, czyli?

- Kasia Terechowicz i Marysia, pisząc scenariusz, spotykały się ze stowarzyszeniem osób poszkodowanych przez duże sieci handlowe. Zebrały ogromny materiał. Scenariusz jest zatem oparty na faktach, tyle że... nie jest to historia, która przytrafiła się jednej osobie, lecz kompilacja doświadczeń wielu różnych ludzi. Wiadomo - film rządzi się swoimi prawami. Musi być mocniej i więcej, żeby było ciekawie. Wszystkie incydenty i szantaże są prawdziwe, natomiast moja postać - Halina, która je łączy, jest postacią całkowicie fikcyjną.

Obrazi się ktoś po projekcji?

- Na szczęście warunki pracy w Polsce trochę się już zmieniły. Poza tym, to jest uniwersalna opowieść. Ludzie, wykonujący bardzo różne zawody, opowiadali nam, że mieli podobnie. Wszystko to równie dobrze mogło przydarzyć się mężczyźnie, pracownikowi korporacji, marynarzowi na statku czy górnikowi. Nie, nikt nie powinien się obrazić.

Halina pracuje w sklepie Motylek, lecz oto pewnego dnia dostaje awans i...

- Do tej pory była jedną z kasjerek.Teraz stała się ich przełożoną. Jest 'nad' nimi, relacja robi się trudna. Dziewczyny zdają sobie sprawę, że Halina lepiej zarabia. Zaczynają się napięcia. Dochodzi do tego parcie z góry, bo przecież ona ma przełożonego, który zmusza ją do nieetycznych zachowań. Nalega, by fałszowała ewidencję czasu pracy czy daty przydatności towaru.

- Pracownice Motylka nie mają wózków widłowych, same sprzątają sklep, pracują dużo dłużej niż to jest przewidziane, nie dostają za nadgodziny, muszą siedzieć w pampersach przy kasie, bo nie mają zmian. Dochodzi do szantaży, a moja bohaterka ulega wszystkim tym presjom, daje sobie łamać kręgosłup moralny, robi rzeczy, o których wie, że są złe.

Dlaczego?

- Bo została postawiona pod ścianą - albo ona, jej dziecko, jej kredyt i jej życie, albo koleżanki. Wybiera siebie. Nie widzi innej możliwości.

Jest też romans z szefem.

- Otóż to. Klasyka gatunku! Jak jest szef, musi być romans. Nieszczęścia chodzą parami. To znana zasada. Dopiero, gdy Halina będzie na dnie i wszystko jej się zawali, dotrze do niej, że jeżeli w ogóle chce żyć, musi znaleźć w sobie siłę, by się podnieść i zacząć działać. To trochę opowieść o poznawaniu siebie. Bohaterka zaczyna wierzyć, że jest przebojową, silną dziewczyną, która może wejść w obce środowisko i... zrobić rewolucję.

Skąd pomysł na tytuł filmu?

- To bardzo pojemna nazwa. Gdy ją słyszymy, mamy skojarzenia komunistyczne: kobiety dostają rajstopy i goździki. Od lat staramy się to zmienić: 8. marca urządzana jest Manifa. Wiadomo już, że mamy swój głos i chcemy o siebie walczyć. Feminizm przestał być kojarzony z upiorem, nienawidzącym mężczyzn. Feministki kochają mężczyzn i chcą równości. Dzień kobiet to jest ich święto, święto ich triumfu.

- Tak, jak w historii Haliny, która z jednej strony jest historią kobiecą, z drugiej zaś - właśnie historią pewnego zwycięstwa. Jeżeli ktoś lubi fajne, psychologiczne, społecznie zaangażowane kino, które na dodatek nie jest dołujące, tylko pozytywne, a momentami wręcz śmieszne, zapraszam do kina. 'Dzień kobiet' to dobrze sportretowany kawałek polskiej - i nie tylko! - rzeczywistości. Bo za granicą wiele osób mówiło, że miało podobne doświadczenia.

Rozmawiał Maciej Misiorny.


Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Dzień kobiet | Katarzyna Kwiatkowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama