Karol Strasburger kończy 60 lat
Gospodarz teleturnieju "Familiada" w TVP 2 ma na swoim koncie liczne role filmowe i teatralne. Dzisiaj Karol Starsburger kończy 60 lat.
Wystąpił m. in. w filmach: "Jeszcze słychać śpiew i rżenie koni" M. Waśkowskiego (1971), "Życie rodzinne" K. Zanussiego (1971), "Agent Nr 1" (Z. Kuźmińskiego) (1972), "Noce i dnie" J. Antczaka (1974). Grał także w serialach telewizyjnych, m.in.: "Kolumbowie" (1967), "Polskie drogi" (1976), "Życie Kamila Kuranta" (1983), "Ekstradycja 2" (1997). Zwłaszcza film "Noce i dnie" i niezapomniana rola Józefa Toliboskiego, w którym kochała się Barbara (centralna postać filmu i powieści Marii Dąbrowskiej), wywarł tak ogromne wrażenie na miłośniczkach talentu Karola Starsburgera, że jedna z nich wyraziła taką opinię:
"Taki ładny był z niego Toliboski, a tak błaźni się prowadząc "Familiadę".
Ktoś inny dorzucił: "Mieliśmy mieć szansę aktora, który mógłby być i amantem, i aktorem mocnych filmów, a jakoś ta szansa została zmarnowana. Szkoda, że taki dobry aktor musi prowadzić jakieś zakichane teleturnieje".
Karol Strasburger kończy dziś 60 lat. Urodził się 2 lipca 1947 rok w Warszawie i początkowo nic nie wskazywało, że zostanie aktorem. Zrazu, po maturze, został studentem Państwowej Wyższej Szkoły Morskiej w Szczecinie, a dopiero później zdecydował się zdawać do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie, którą ukończył w 1971 roku.
"Tym, którzy wybierają się na studia aktorskie, nie powinni liczyć na szybką karierę i duże pieniądze" - powiedział aktor w wywiadzie.
"Jeśli nie lubią aktorstwa, gry, nauki tekstów, tylko chcą być popularni, niech nie wybierają profesji aktorskiej. Teraz można zrobić karierę w inny sposób...".
Zarzucano aktorowi, że się rozdrabnia, prowadzi "Familiadę", wykonując zajęcie mało ambitne i niewiele mając wspólnego z jego wyuczoną profesją. Popularny aktor tak odpierał podobne ataki:
"Na całym świecie aktorzy prowadzą tego typu turnieje, realizują się w innych formach niż teatr i film. Programy te, najczęściej na licencji amerykańskiej, są komercyjne i ich producenci szukają kandydatów na prowadzących właśnie w środowiskach aktorskich, najlepiej ze znaną twarzą. Na tej samej zasadzie propozycja ta przyszła do mnie. I przyjąłem ją, chociaż miałem dylemat. Zdawałem sobie sprawę, że podjęcie przez aktora tego typu działalności może zostać źle przyjęte w środowisku artystycznym. Dlaczego? W czasie studiów w szkole teatralnej moi wykładowcy, między innymi Jan Kreczmar i Marian Wyrzykowski, wpajali nam do głów, że miejsce aktora jest na scenie, a film i telewizja to instytucje obniżające prestiż naszej profesji".
Konkludując, aktor jeszcze dorzucił, że "to żaden wstyd robić coś dobrze i uczciwie. Jeśli gram na przykład Hamleta na scenie, a następnie prowadzę program telewizyjny, to przecież moje role teatralne nic na tym nie tracą, a jestem bogatszy o nowe doświadczenia. Ponadto po zmianie rynku w Polsce każda oferta stałej pracy dla aktora nabrała atrakcyjnego charakteru. Atrakcyjnego z wielu względów, w tym finansowych. Minęły już przecież czasy, kiedy człowiek wstydził się mówić, że zarabia pieniądze. Trzeba przecież z czegoś żyć".
A jednak teatromanom i kinomanom żal, że aktora rzadziej oglądają w filmie i teatrze:
"Szkoda że ten świetny aktor nie miał szansy zagrać czegoś naprawdę fajnego, godnego jego talentu. A to jakiś epizod, to większa rola w jakimś nijakim filmie. Zawsze będzie już albo tym z "Polskich dróg" albo "Agentem Nr 1" .
Aktor i na takie zarzuty ma gotową odpowiedź:
"Sławę przyniosły mi role postaci pozytywnych, dzielnych i heroicznych. Czy lubię grać takie osoby? Czy nie czuje się zaszufladkowany? W pewnym sensie tak. Zwłaszcza, jeśli chodzi o kategorię człowieka reprezentującego jakąś pozytywną formę działania bez względu na gatunek filmu - czy to kryminału, czy dramatu wojennego. Takie role za bardzo mi nie odpowiadają, gdyż wolałem zawsze grać postaci negatywne. Pozytywne postaci są nieciekawe, jednowymiarowe. Ale tak to jakoś wyszło. Nie chciałem buntować się przeciwko temu wizerunkowi. Postaci dwuznaczne są dla aktora bardziej interesujące podczas pracy nad nimi. Aktor konstruuje sobie postać w głowie, w wyobraźni, na papierze. Rola mająca więcej odcieni jest bardziej ciekawa niż taka, która ma tylko jeden odcień. Skoro wiadomo, że facet od początku do końca jest porządny, to dla mnie jest to kiepski materiał do grania. Bo co tu grać?".
Karol Strasburger ma swój ideał kobiety:
"To przysłowiowa blondyna z dużymi" oczami - mówi - choć nie to stanowi o seksie. Seks leży w naszej psychice, natomiast to, co widzimy lub kogo widzimy, jedynie tę psychikę pobudza".