Karlowe Wary: Światowe gwiazdy na czeskim festiwalu
Viggo Mortensen, Clive Owen, Steven Soderbergh, Daniel Brühl. To twarze zakończonej właśnie 58. edycji festiwalu w Karlowych Warach. Najważniejszej filmowej imprezy w tej części Europy. Dziewięciodniowego święta kina, które łączy w sobie autorskie ambicje z gwiazdorskim anturażem.
Czeskie uzdrowisko od lat przyciąga sławy światowej kinematografii. Pięknie położone urokliwe miasteczko, nobliwa tradycja, pełna entuzjazmu, żywo reagująca widownia, wreszcie jedne z najbardziej efektownych festiwalowych nagród. Bo z Kryształowymi Globusami pod względem wdzięku równać się mogą, moim zdaniem, jedynie Złote Żaby z rodzimej Energa Camerimage. Każdy z wymienionej czwórki gwiazdorów, taki laur w Karlowych Warach, w uznaniu dotychczasowej kariery w tym roku odebrał. I choć to nagroda za całokształt, dla żadnego z nich zdecydowanie nie przyszedł jeszcze moment na podsumowania swoich aktorskich osiągnięć i krok w stronę emerytury.
Zwłaszcza Daniel Brühl ostatnimi czasy wydaje się być zapracowany. Przed momentem zagrał w głośnym serialu "Becoming Karl Lagerfeld" (2024), gdzie wcielił się w rolę tytułowego kreatora mody, a lada moment, pośród kilku innych projektów, rozpocznie współpracę z dwukrotnym laureatem Złotej Palmy, Szwedem Rubenem Östlundem. I jak sam przekonywał podczas rozmowy z dziennikarzami w Karlowych Warach, jest tym równie podekscytowany co... przerażony. Wszak ma to być najdziwniejszy film w dorobku szwedzkiego twórcy.
To jednak nie on, a Clive Owen wzbudził największe zainteresowanie wśród festiwalowej publiczności. Tłumu fanów, jaki pojawił się przed karlowarskim czerwonym dywanem przy okazji przyjazdu Brytyjczyka nie powstydziłyby się Cannes czy Wenecja. I choć w ostatnim czasie na ekranie Owena jest nieco mniej niż w poprzednich latach (zobaczyć go można w serialu "Monsieur Spade", wskrzeszającym ikoniczną postać detektywa Sama Spade’a granego w przeszłości przez Humphreya Bogarta), widzowie najwyraźniej nie zapomnieli jego najważniejszych kreacji. Zwłaszcza tej z wybitnego "Bliżej" (2004) Mike’a Nicholsa, a film ten, w dwudziestolecie od swojej premiery, przypomniany został w Karlowych Warach. Jak przekonywał aktor sam był bardzo ciekawy tego doświadczenia, bo od dwóch dekad nie miał okazji, by powtórnie go zobaczyć. A praca przy filmie Nicholsa, jak przekonywał, miała być jednym z bardziej intensywnych doświadczeń w całej jego bogatej karierze.
Samym podejściem do festiwalowej publiczności dużą sympatię zyskał Viggo Mortensen. Ten amerykański aktor, powszechnie kojarzony z rolą Aragorna w trylogii "Władca Pierścieni" (2001-2003) Petera Jacksona, przyjechał do Czech nie tylko, by odebrać wspomniany cenny laur, ale również, by pokazać swój nowy film, w którym zagrał, ale i go wyreżyserował. "The Dead Don’t Hurt" (2024) to udane połączenie poetyki westernu z romansem, a Mortensenowi partneruje znakomita Vicky Krieps. O tym jak ważny to dla niego projekt, niech świadczy fakt, że sam poprosił organizatorów o możliwość dodatkowego spotkania z publicznością, by móc jeszcze o filmie porozmawiać.
Duży szacunek w stosunku do widzów skrzętnie wypełniających każde miejsce na salach na kolejnych pokazach, wykazał inny amerykański reżyser - Ti West. Przybył on do Karlowych Warów z Los Angeles raptem na 24 godziny, by móc osobiście zaprezentować widzom swój najnowszy film "MaXXXine" (2024), domykający głośną trylogię horrorów jego autorstwa.
Szacunek w stosunku do sztuki filmowej czuło się w Karlowych Warach na każdym kroku. Chociażby, wtedy gdy na jednym z premierowych pokazów pojawił się prezydent Czech Petr Pavel. I choć rzecz jasna towarzyszyła mu ochrona, wszystko odbyło się na luzie, z uśmiechem, bez robienia z tego wydarzenia nadmiernej sensacji. Pavel, gdy tylko został zauważony na sali doczekał się spontanicznej owacji, która przeszła w prawdziwą burzę oklasków, kiedy został przedstawiony przez dyrektora artystycznego festiwalu Karela Ocha. I choć miło było zobaczyć jakim szacunkiem i estymą Czesi darzą swojego prezydenta, mnie najbardziej uderzyło coś innego. Fakt, że w tej całej sytuacji pomyślano przede wszystkim o twórcy, debiutującym w pełnym metrażu Adamie Martincu (reżyser konkursowego "Our Lovely Pig Slauther"), dla którego tuż po krótkiej introdukcji przygotowano miejsce na sali... obok prezydenta. Piękna forma docenienia i celebracji sztuki filmowej.
A skoro mowa o festiwalowej selekcji, przez lata przyzwyczailiśmy się, że odbywająca się po sąsiedzku impreza w Karlowych Warach, bardzo łaskawie spoglądała w stronę polskiej kinematografii. Zdarzały się w przeszłości edycje, kiedy w programie było aż siedem polskich produkcji. Sytuacja uległa zmianie, gdy naszą "ulubioną" sekcję East of the West, zastąpiono konkursem Proxima, mającym w założeniu bardziej międzynarodowy charakter. Ale jeszcze przed rokiem znalazło się w nim miejsce dla nowego filmu Olgi Chajdas "Imago" (2023), nagrodzonego zresztą w Czechach laurem FIPRESCI. Podczas 58. odsłony karlowarskiego festiwalu w obu konkursowych sekcjach zabrakło wyraźnego polskiego akcentu, co nie oznacza, że nie było go w ogóle.
Mam na myśli pokazywany w głównej kompetycji film "Pierce" (2024) w reżyserii Nelicii Low, będący dość egzotyczną i niespotykaną koprodukcją polsko-singapursko-tajwańską (z naszej strony odpowiedzialna za film była producentka Izabela Igel). Ta trzymająca w napięciu opowieść o skomplikowanej braterskiej relacji, rodzinnej tajemnicy i problematycznej zbrodni była jednym z moich głównych faworytów do Kryształowego Globusa. Tak się finalnie nie stało, choć debiutująca w pełnym metrażu twórczyni doceniona została przez jury pod przewodnictwem Geoffreya Rusha i wyjechała z Czech z nagrodą dla najlepszej reżyserki.
Nie wygrał też inny tytuł, który zrobił na mnie duże wrażenie - norweski "Loveable" (2024) Lilji Ingolfsdottir. To z kolei precyzyjna, punktowa wiwisekcja związku, od chwil euforycznych uniesień aż do bolesnego finału. Świetnie zagrana, psychologicznie umotywowana i zostawiająca w żołądku nerwowy ścisk. Film Ingolfsdottir był jednak najczęściej nagradzaną produkcją w Karlowych Warach, zdobywając m.in. Nagrodę Specjalną Jury oraz laur dla najlepszej aktorki, jakim uhonorowano Helgę Guren. Kryształowy Globus, chyba jednak dość niespodziewanie, trafił do weterana w tym gronie - Irlandczyka Marka Cousinsa, za "A Sudden Glimpse to Deeper Things", kolażową opowieść o brytyjskiej modernistycznej malarce Wilhelminie Barns-Graham. Taki urok festiwali!
Kuba Armata, Karlowe Wary