"Jowita": Ostatnia rola Cybulskiego
Barbara Kwiatkowska, Kalina Jędrusik i Daniel Olbrychski - ci aktorzy wystąpili wspólnie w filmie Janusza Morgensterna "Jowita", który 45 lat temu trafił na ekrany polskich kin. Obraz przeszedł jednak do historii jako ostatnia rola tragicznie zmarłego Zbigniewa Cybulskiego.
"Jowita" to adaptacja "Disneylandu" Stanisława Dygata. Fabuła powieści pozwoliła Januszowi Morgensternowi opowiedzieć kolejną historię miłości dwudziestolatków, ale już w zupełnie innej, niż w debiutanckim "Do widzenia, do jutra" tonacji: liryzm i melancholię zastąpiła gorycz, tak jak nieco naiwne uczucie tamtych bohaterów - wyrachowanie obecnych.
Bohater filmu, młody architekt Marek Arens (Olbrychski) jest człowiekiem ogromnie popularnym. Sławę przyniosła mu jednak nie architektura, lecz wyczyny sportowe, jest bowiem znakomitym lekkoatletą. Sam zresztą nie pasjonuje się specjalnie ani sportem, ani zawodem, tym bardziej, że zdaje sobie sprawę, iż swoje sukcesy życiowe zawdzięcza nie sobie samemu, ale ludziom, którzy nim kierowali. Marzy o wielkiej, prawdziwej miłości. Marzenie to łączy z dziewczyną imieniem Jowita, której wspaniałe czarne oczy w twarzy szczelnie okrytej czarczafem ujrzał kiedyś na balu - czytamy w opisie "Jowity" w Internetowej Bazie Filmu Polskiego.
Tymczasem poznaje Agnieszkę (Kwiatkowska), studentkę Akademii Sztuk Pięknych, dziewczynę poważną i ambitną, serio traktującą sprawy własnej przyszłości. Rodzi się miłość, może właśnie ta prawdziwa? Ale Marek nie przestaje myśleć o nierealnej Jowicie, równocześnie nie potrafi zerwać romansu z Heleną (Jędrusik), żoną swego trenera (Cybulski), nie zrezygnuje też z chwili miłości z koleżanką, młodziutką sprinterką Dorotą (Anna Pleskaczewska), traktującą - jak się przekona - sprawy miłości iście po sportowemu. Rozdrażniony na świat i ludzi, rozgoryczony do kobiet "romantyk" wywołuje awanturę w restauracji i oddaje się w ręce milicji. Gdy w więziennym stroju zamiata ulicę - podchodzi doń Agnieszka, by wyznać mu, że wychodzi za mąż i że to ona właśnie była wówczas na balu ową tajemniczą Jowitą.
Reżyser razem ze scenarzystą - Tadeuszem Konwickim wyeksponowali motyw nieautentyczności, zakładania masek i życia życiem niechcianym. W efekcie ta "relacja z potyczek między kobietą a mężczyzną" stała się krytyczną analizą przemian społeczno-obyczajowych lat 60.
Premiera filmu odbyła się podczas festiwalu w San Sebastian, kilka miesięcy po tragicznej śmierci Zbigniewa Cybulskiego, a pojawieniu się nazwiska aktora w czołówce towarzyszyły oklaski. Ów kontekst sprawia, że "Jowita", choć pomyślana jako gorzka historia o traconych złudzeniach i stale zmienianych maskach, dziś jest nie tylko cennym świadectwem swoich czasów i zapisem obyczajowości lat 60., ale przede wszystkim - pożegnaniem z ikoną polskiego kina.
Dlaczego realizuje pan film przeciw kobietom? - spytała Janusza Morgensterna reporterka miesięcznika "Film", Krystyna Garbień, która odwiedziła w 1966 roku plan "Jowity".
"Ależ to nieprawda! Skąd to przypuszczenie?" - żachnął się reżyser. Dziennikarka zwróciła uwagę, że bohater filmu nie przywiązuje się do żadnej z napotkanych kobiet.
"Jak to?! Trzy, a właściwie cztery kolejne miłości Marka poznamy w filmie dzięki postaciom bardzo sympatycznym. Są to Alina, Agnieszka, Helena i Dorota. każda z nich ma określona osobowość, zainteresowania, własny świat i określony tryb życia. Postacie te, opisane szczegółowo przez Stanisława Dygata, musiałem jednak - dobierając obsadę 'Jowity' - nieco zmienić. Stworzę więc innych bohaterów, ale nie z przekory, lecz z konieczności. To podstawowa trudność, a zarazem wielka zaleta filmu, ze każdy aktor przekazuje na ekranie również swoje wrodzone cechy zewnętrzne i wewnętrzne" - tłumaczył Morgenstern w trakcie pracy nad filmem.
Twórca "Jowity" dodał też, że powieść Dygata zawiera "wyraźne akcenty satyry społecznej", ekranizacja ma być jednak raczej filmem psychologiczno-obyczajowym.
Odpierając zarzuty dziennikarki uściślił również, że to "kobiety porzucają Marka, nie odwrotnie".
"Tematem filmu będzie więc jego [Marka] nieumiejętność przeżycia wielkiej miłości i niemożność szlachetnego postępowania w życiu" - ujawnił Morgenstern.
Kolejny po "Do widzenia do jutra" film o nieszczęśliwie zakochanym mężczyźnie?
"Cóż na to poradzę, jeśli szczęśliwi mniej mnie interesują? Czy warto byłoby realizować film, gdyby bohater nie przeżywał swoich upadków i wzlotów, nawet pozornych?" - zakończył retorycznie twórca "Jowity".
Od ponad roku film Morgensterna można oglądać w zrekonstruowanej cyfrowo wersji. Rekonstrukcja "Jowity" została wykonana w domu postprodukcyjnym The Chimney Pot, który ma w swoim bogatym dorobku rekonstrukcję takich filmów jak: "Rękopis znaleziony w Saragossie", "Wesele" czy "Do widzenia, do jutra".
- Cyfrową rekonstrukcję obrazu nadzorował autor zdjęć Jan Laskowski, którego życzeniem było takie odnowienie obrazu, by uwydatnić najdrobniejsze szczegóły obrazu, a zwłaszcza naturalną fakturę filmowanych z bliska twarzy - mówił przy okazji premiery w maju 2011 roku Łukasz Rutkowski, który nadzorował prace nad rekonstrukcją "Jowity".
- "Jowita" to film bazujący na zbliżeniach, twarzach i emocjach na nich się rysujących. Najważniejsze więc były oczy, zmarszczki i rysy twarzy, które staraliśmy się zachować lub nawet pogłębić, wydobywając to, co mają do przekazania. Cała reszta była pochodną tych prac i tworzyła klimat lat 60-tych. Nie staraliśmy się unowocześniać obrazu. Naszym zadaniem było raczej zrobić wszystko, co jest możliwe przy obecnej technologii, by zbliżyć się do ideału tamtych lat. - dodawał Michał Herman, kolorysta z The Chimney Pot.
Janusz Morgenstern, reżyser filmu, podzielił się z publicznością dwoistością uczuć, jakie mu towarzyszyły podczas tej niezwykłej projekcji po 44 latach od oryginalnej premiery. Z jednej strony wyrażał żal z powodu nieobecności w sali Kina Kultura wielu współtwórców i aktorów "Jowity", którzy niestety nie dożyli tego dnia. Z drugiej jednak strony odczuwał wielką radość z faktu, że wtedy ten film powstał w tak doborowym gronie artystów, a dziś na nowo możemy nim się cieszyć w doskonałej jakości [reżyser "Jowity" zmarł 4 miesiące po premierze zrekonstruowanej wersji filmu - przyp. red.]
Daniel Olbrychski opowiadał ze wzruszeniem o niezwykłym spotkaniu ze Zbigniewem Cybulskim, do którego doszło właśnie wtedy. Jerzy Matuszkiewicz wspominał o wielkim wyzwaniu, jakim dla niego - początkującego wtedy kompozytora - było pisanie złożonej muzyki do "Jowity". Natomiast Iga Cembrzyńska nawiązując do przezwiska bohaterki, którą tu odgrywa powiedziała, że powinna była nazywać się nie Lola Fiat, a Lola Mercedes!
"Jowita" w reżyserii Janusza Morgensterna i ze zdjęciami Jana Laskowskiego obrosła legendą nie tylko z powodu walorów artystycznych, jaki ten film prezentuje, ale również ze względu na osobę Zbigniewa Cybulskiego, który gra tu jedną z ról.
Jak wspomina Jan Laskowski, aktor posiadający w tym czasie w Polsce status gwiazdy pierwszego planu nie był do końca zadowolony z postaci, którą tu odgrywał. Powstał więc spontaniczny pomysł, by dograć dodatkową scenę w łazience, w której Cybulski rozmawia z Olbrychskim o życiu i karierze. W ten sposób została stworzona fantastyczna okazja do tego, by aktor mógł pokazać swój artystyczny kunszt.
Jest w tej historii jeszcze jeden wątek, niestety tragiczny. Ponieważ dźwięk do niektórych scen nie był nagrywany w tym samym czasie, co obraz, trzeba było już po zakończeniu zdjęć dograć w studiu tak zwane postsynchrony. Cybulski nagrał ich część, ale nie dokończył. To właśnie wtedy wydarzył się tragiczny wypadek na dworcu we Wrocławiu, którego aktor nie przeżył. Aby dokończyć prace, konieczne było znalezienie innego aktora, który nagra pozostałe postsynchrony.
- Aktor, który dubbingował postsynchrony Cybulskiego, wykonał to znakomicie - uważa Tomasz Dukszta z firmy zajmującej się rekonstrukcją dźwięku "Jowity". - Słychać to tak, że oglądając film, można w ogóle się nie zorientować, iż nagle zmienia się głos bohatera.
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!